PODBÓJ KOSMOSU. Science fiction, które zainspirowało „2001: Odyseję kosmiczną”

film.org.pl 6 godzin temu

Podbój kosmosu nie jest zbyt dobrym filmem, ale ma zapewnione poczesne miejsce w annałach kina spod znaku fantastyki naukowej.

Lata 80. XX wieku. Ludzkość zbudowała nowoczesną stację kosmiczną „The Wheel” krążącą po orbicie ziemskiej; nieopodal trwa konstrukcja olbrzymiego statku kosmicznego przeznaczonego do podróży na Księżyc. Projektantem i dowódcą stacji jest amerykański astronauta – pułkownik Merritt. Barney, jego syn w randze kapitana, od roku przebywa na „The Wheel”, ale chce wrócić na Ziemię do swojej żony. Tymczasem na stację przybywa rządowy wysłannik z nowymi rozkazami – Merritt zostaje awansowany na generała i dowódcę rzeczonego statku, a cel misji ulega zmianie: zamiast na Księżyc astronauci polecą na Marsa. Statek może zabrać tylko pięciu ludzi; Barney zgłasza się na ochotnika jako drugi oficer, a załogę uzupełniają trzej zaufani ludzie Merritta: nowojorski twardziel Siegel, japoński naukowiec Imoto i austriacki inżynier Fodor. Podczas podróży astronauci zmagają się z wieloma wyzwaniami, a Merritt przechodzi kryzys psychiczny, który grozi fiaskiem misji.

Amerykańsko-węgierski producent George Pal był jednym z ojców sukcesu filmu Kierunek Księżyc (1950) Irvinga Pichela – pierwszej amerykańskiej produkcji poruszającej temat naukowych wyzwań związanych z załogowymi lotami kosmicznymi. Podbój kosmosu, kolejna pozycja z producenckiej stajni Pala, kontynuuje te wątki, jednakowoż w nieco innej manierze. Tytuł filmu Byrona Haskina [wcześniej zrobił z Palem Wojnę światów (1953) na podstawie powieści H.G. Wellsa] zaczerpnięto z popularnonaukowej książki The Conquest of Space Willy’ego Leya (tekst) i Chesleya Bonestella (ilustracje). Nie ma ona fabuły ani bohaterów, toteż na potrzeby filmu scenarzyści – a było ich aż czterech! – wymyślili historię o grupie astronautów podróżujących na Marsa. Scenografię oparto na grafikach Bonestella, które pierwotnie ukazały się w magazynie „Collier’s” i książce Across the Space Frontier; artysta został również zatrudniony jako autor sztafażów malowanych w technice matte.

Twórcy zamarzyli sobie, aby Podbój kosmosu był realistyczny i naukowo wiarygodny. W tym celu sięgnięto po dorobek Wernhera von Brauna: książkę The Mars Project oraz artykuły publikowane w „Collier’s”. Byron Haskin twierdził, iż von Braun – niemiecki inżynier, oficer SS i członek partii nazistowskiej, który po wojnie został jednym z głównych współtwórców amerykańskiego programu kosmicznego, podczas gdy jego mniej potrzebnych ziomków sądzono i wieszano w Norymberdze – był także stale obecny na planie filmowym jako konsultant naukowy. A przecież fizyka w filmie jest co najmniej dyskusyjna: oto statki kosmiczne wydające dźwięki, które rozchodzą się w kosmosie, pędząca przez próżnię płonąca asteroida, nieefektywny pod względem energetycznym projekt stacji niezbędnej do zbudowania statku kosmicznego na orbicie, astronauta, który gołymi dłońmi grzebie w marsjańskiej ziemi, i roślina, która wyrasta na tej samej planecie pomimo ekstremalnego zimna.

Na to wszystko można by jeszcze przymknąć oko, gdyby nie cała reszta: wątła fabuła, stereotypowe postacie, szeleszczące papierem dialogi i drewniana gra aktorów wcielających się w postacie, które są po prostu pod każdym względem niewiarygodne. Prym wiedzie tu sierżant Siegel – brooklyński cwaniaczek, który mimo braku naukowego wykształcenia jest jednym z czołowych specjalistów na orbitalnej stacji kosmicznej, a potem zostaje członkiem załogi marsjańskiego lotu. Ale najbardziej kuriozalnym momentem Podboju kosmosu jest przemowa japońskiego astronauty (granego przez Amerykanina chińskiego pochodzenia – Netflix byłby dumny!) o tym, iż Japonia przystąpiła do drugiej wojny światowej, bo zmagała się z brakiem surowców naturalnych i przestrzeni życiowej. Do pewnego stopnia i w dużym uproszczeniu jego wywód nosi znamiona prawdy, ale ekstrapolacja podobnych wniosków na motywy stojące za podróżami w kosmos wypada nieprzekonująco.

Bodaj najciekawszym elementem związanym z Podbojem kosmosu jest warstwa wizualna i wpływ, jaki wywarła ona na kino, zwłaszcza na 2001: Odyseję kosmiczną (1968) Stanleya Kubricka. Kiedy reżyser ten przymierzał się do pracy nad swoim arcydziełem fantastyki naukowej, usiłował obejrzeć praktycznie wszystkie powstałe do tamtej pory filmy science fiction. Jest niemal pewne, iż trafił też na film Haskina, bo podobieństwa są zbyt duże, żeby uznać je za przypadkowe: wizerunek kolistej stacji kosmicznej, naprawa anteny podczas spaceru kosmicznego, transmisje audiowizualne służące do komunikacji z Ziemią, ciało astronauty dryfujące w kosmosie, a choćby członek załogi (ludzki u Haskina, sztuczny u Kubricka) próbujący zlikwidować innych uczestników misji. Kubrick osiągnął lepsze rezultaty, bo miał większy budżet i lepszych scenarzystów, czyli Arthura C. Clarke’a i siebie. Podbój kosmosu można więc traktować jako skromne preludium do późniejszego majstersztyku.

Idź do oryginalnego materiału