Pod ochroną. O patronach włoskich miast

lente-magazyn.com 1 dzień temu

Miasto kojarzy nam się z czymś bardzo przyziemnym, namacalnym: ulice, place, nasze mieszkanie, budynki użyteczności publicznej. Dla Włochów to coś znacznie więcej. Truizmem jest pisanie, iż kochają swoje małe ojczyzny, ale warto podkreślić, iż dla nich w skład miasta wchodzą także wartości pozamaterialne (jak kultura czy zwyczaje), a nawet… pozaziemskie. Nieodłącznym elementem ich małej ojczyzny jest bowiem święty patron, którego wybrali kiedyś ich przodkowie i którego szanuje się do dzisiaj. Opiekunowie miast nie są jednak postaciami pomnikowymi, o których kilka się wie i o których pamięta się tylko podczas oficjalnych uroczystości. Ciągle odczuwa się obecność patrona w mieście, modli się do niego w sprawach ważnych i błahych, rozmawia się o nim przy espresso, traktuje się go jak pobratymca. Dlaczego mieszkańcy włoskich miejscowości wybrali sobie akurat takich, a nie innych opiekunów? Warto przyjrzeć się kilku najciekawszym związkom miasto-patron.

Na czerwoną Bolonię spogląda z góry aż troje patronów. Fot. Bogdan Dada


Bolonia: św. Petroniusz, św. Katarzyna Bolońska, św. Dominik

Bolonia, stolica Emilii-Romanii, określana jest trzema epitetami: la rossa (czerwona), la dotta (uczona), la grossa (tłusta). Czerwień odnosi się do poglądów politycznych mieszkańców, jak i do dominującej barwy zabudowań. Uniwersytet w Bolonii jest najstarszym w zachodnim świecie, nie dziwi więc podkreślanie zasług naukowych miasta. A iż na północy Włoch jest nieco chłodniej niż na południu, tutejsza kuchnia jest bardziej pożywna, kaloryczna i, właśnie, tłusta. Mnie Bolonia kojarzy się przede wszystkim z nadmiarem, obfitością. Jej mieszkańcy nie mogliby sobie pozwolić na posiadanie zaledwie jednego patrona. Dlatego nieoficjalnie mają ich aż troje.

Pierwszym był żyjący w V wieku św. Petroniusz – rzymski urzędnik, który udał się do Palestyny i odwiedzał święte miejsca. Pod wpływem pielgrzymki został duchownym, a w końcu, ok. 432 roku, biskupem Bolonii. Naprawił wiele kościołów i innych budynków zniszczonych przez Gotów podczas inwazji na cesarstwo zachodniorzymskie. Za jego sprawą wybudowano też najpiękniejszą budowlę sakralną w mieście: bazylikę św. Stefana, kompleks siedmiu kościołów, które miały symbolizować mękę Chrystusa. Bolończycy odwdzięczyli się, poświęcając Petroniuszowi wielką bazylikę (początek budowy 1390 r.). Wizerunek świętego – figurę autorstwa Michała Anioła – można też odnaleźć na bazylice św. Dominika i na statui przy wieży Asinelli. W ikonografii często jest przedstawiany z makietą Bolonii w rękach.

Drugą opiekunką miasta stała się św. Katarzyna Bolońska (1413-1463). Jej ojciec, Benvenuto Mammolini, był patrycjuszem Ferrary. Katarzyna od dziecka przejawiała talent do poezji, muzyki i malarstwa; swoje umiejętności postanowiła jednak poświęcić Bogu i w wieku 28 lat wstąpiła do klarysek, które miały swój klasztor w Ferrarze. Choć była przyzwyczajona do wygód, zaczęła prowadzić surowe życie. Była piekarką, furtianką, a choćby mistrzynią nowicjatu. W 1456 roku bolończycy ufundowali klasztor klarysek, a jego pierwszą przełożoną została właśnie Katarzyna. Klasztorowi nadano taką samą nazwę, jak temu w Ferrarze: Corpus Domini (Boże Ciało). Ze względu na to, iż klaryski to zakon o bardzo surowej regule, bolończycy wierzyli, iż siostrzyczki swoją modlitwą (…) wypraszały dla gościnnej Bolonii błogosławieństwo Boże[1]. Katarzyna zmarła 9 marca 1463 roku, w wieku 50 lat. Jej ciało można oglądać w zakrystii kościoła Corpus Domini. Jednak, co ciekawe, nie leży ona w trumnie, ale siedzi na tronie, jakby ciągle była gotowa wysłuchać potrzebujących. W zakrystii przechowywane są też przedmioty używane przez świętą, jej utwory literackie i rysunki. Chyba naprawdę lubiła pisać, bo jej najdłuższy utwór, poświęcony rozważaniu męki i śmierci Chrystusa, liczy 5610 wierszy. Ogłoszono ją patronką artystów i malarzy, co dla Włochów musi być szczególnie ważne.

Bolończycy są także przywiązani do św. Dominika Guzmána (ok.1172-1221), założyciela Zakonu Kaznodziejskiego. Urodził się w Hiszpanii, ale swoje życie związał z Włochami. Pewnej nocy Bóg zesłał mu proroczy sen: święci Piotr i Paweł zachęcili Dominika, by rozesłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Guzmán wysłał więc grupę 17 swoich pierwszych zakonników do Hiszpanii, Paryża i Bolonii właśnie. Z kolei w 1220 roku przyszły święty zwołał tutaj kapitułę generalną zakonu, na której postanowiono m.in., iż zakon ma być żebraczy, tj. nie może posiadać stałych dóbr, tylko utrzymywać się z ofiar. Klasztor w Bolonii, obok konwentu w Tuluzie, stał się najważniejszym miejscem dla kaznodziejów. Tam właśnie zmarł Dominik, 6 sierpnia 1221 roku, na rękach swoich współbraci, w wieku ok. 50 lat. W Bolonii, w kościele dominikanów, w osobnej kaplicy spoczywają jego szczątki.

Mediolan może zawsze liczyć na swojego świętego. Fot. Mikita Yo


Mediolan: św. Ambroży

Milano lavora, Roma gode (‘Mediolan pracuje, Rzym się bawi’). To prawdopodobnie wyjaśnia, dlaczego stolica Lombardii jest gospodarczym i finansowym centrum kraju. Ale trudno tu narzekać na nudę: w końcu Mediolan to także najsłynniejsza we Włoszech (i pewnie w całej Europie) opera i światowa stolica mody. W średniowieczu miasto było ważnym centrum chrześcijaństwa – to właśnie tutaj Konstantyn Wielki ogłosił edykt zwany mediolańskim, wprowadzający wolność wyznania w Cesarstwie Rzymskim. Mediolan ma zatem z czego być dumny. Dlatego też na patrona wybrał sobie świętego z najwyższej półki, jednego z czterech wielkich doktorów Kościoła – św. Ambrożego (ok. 340-397).

Już samo imię przyszłego świętego podkreślało jego wyjątkowość: w języku greckim ambrosia oznacza nektar dający nieśmiertelność. Z tym imieniem wiąże się również wydarzenie, które ponoć miało miejsce przy urodzinach Ambrożego. Na jego ustach usiadł rój pszczół, który matka chciała odegnać, ale ojciec, spodziewając się wielkich rzeczy, kazał poczekać, aż owady same odlecą. Przekonywał, iż jeżeli dziecko przeżyje, to będzie kimś wielkim, być może przednim mówcą. Tak też się stało: Ambroży ukończył w Rzymie szkoły gramatyki i wymowy, po czym założył własną. Jego przygoda z Mediolanem zaczęła się w 370 roku, kiedy został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Liguria-Emilia, której Mediolan był wówczas stolicą. Ambrożemu przez trzy lata sprawowania funkcji udało się zaprowadzić w prowincji porządek i wyprowadzić na prostą jej finanse. Zasłużył się dla miasta tak bardzo, iż gdy zmarł ariański biskup Auksencjusz, poproszono Ambrożego o mediację przy wyborze jego następcy, bo zarówno katolicy, jak i arianie, chcieli mieć swojego przedstawiciela. Podczas wyborów podobno jakieś dziecko zawołało: „Ambroży biskupem!”, co uznano za znak Boży.

W 378 roku do Mediolanu przeniosła się matka cesarza Walentyniana II, Justyna, która była zwolenniczką arian. Nakazała zająć dla swoich współwyznawców bazylikę Porziana. Na szczęście Ambroży został uprzedzony o niebezpieczeństwie i zabarykadował się w tejże wraz z ludnością Mediolanu. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale dzielny biskup ich nie wpuścił. Oblężenie trwało dwa miesiące, w trakcie których mieszkańcy Mediolanu donosili zamkniętym w kościele pokarm. W końcu, by sprawa nie zakończyła się większymi rozruchami, arianie, którzy byli w mniejszości, musieli ustąpić.

Jak wielkim szacunkiem cieszył się Ambroży, świadczy fakt, iż mógł połajać samego cesarza. W 390 roku cesarz Teodozjusz krwawo stłumił zamieszki w Macedonii, mordując ponad 7000 mieszkańców Tesaloniki. Kiedy wracał do Mediolanu, wstrząśnięty Ambroży wysłał do niego list z wyrzutami, nakazując, aby za tę zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Cesarz pokornie się zgodził i jako grzesznik przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła.

Ambroży zmarł 4 kwietnia 397 roku. Pochowano go w bazylice, która dzisiaj nosi jego imię, obok świętych Gerwazego i Protazego. W X wieku wszystkie trzy ciała umieszczono we wspólnej, kryształowej trumnie. Uczony święty pozostawił po sobie mnóstwo pism i, co ciekawe, poza egzegezami Pisma Świętego, dziełami dogmatycznymi czy apologetycznymi, znalazły się wśród nich utwory poetyckie: mowy pogrzebowe, listy i 18 hymnów liturgicznych. Ambroży, jak każdy Włoch, znał się również na kobietach: wśród jego dzieł moralnych znajdują się takie intrygujące pozycje, jak O dziewicach i O wdowach.

W San Gimignano świętości nie brakuje. Fot. Sir. Simo


San Gimignano: św. Geminian, św. Fina

O San Gimignano krążą skrajne opinie: jedni się nim zachwycają, inni uznają za skansen dla turystów. Choć racje tych drugich można zrozumieć, dla miłośników średniowiecza wizyta w San Gimignano jest niepowtarzalną okazją, by przenieść się w czasie do XII wieku. Tu czuje się ślady historii, nawet, jeżeli są one nieco wypolerowane dla zwiedzających. I choć z 76 wież ostało się zaledwie 14, to i tak robią wrażenie. San Gimignano leżało na szlaku Via Francigena, jednej z głównych dróg pielgrzymkowych z Europy Północnej do Rzymu, nic więc dziwnego, iż świętości tu pod dostatkiem.

Nazwa miasteczka kojarzy się ze św. Geminianem (we Włoszech zwanym też Gimignano), żyjącym w IV wieku biskupem Modeny. Jego historię najlepiej jest prześledzić, udając się do Museo Civico, gdzie znajduje się obraz Taddea di Bartolo, ilustrujący życie świętego. Geminian uratował miasteczko przed najazdem Hunów z Attylą na czele; jak wynika z obrazu – dokonał tego za sprawą rozmowy z wielkim wodzem. Święty uchronił również swoich wyznawców przed zmoknięciem w kościele z przeciekającym dachem, wypędził diabła z córki bizantyjskiego cesarza i cudownie uciszył wzburzone morze. Ale najbardziej ludzki jest w scenie, gdy spotyka Lucyfera w chwili załatwiania naturalnej potrzeby i przegania go znakiem krzyża. W ikonografii św. Geminian często przedstawiany jest z modelem San Gimignano w rękach.

Choć św. Geminian to oficjalny patron, większą czułością darzy się tutaj chyba św. Finę (1238-1253). Urodzona w San Gimignano pobożna dziewczynka podobno wychodziła z domu tylko na mszę świętą. W wieku 10 lat zapadła na ciężką chorobę, prawdopodobnie gruźlicę kości. Leżała na desce bez ruchu i pokładała nadzieję w Chrystusie, wierząc, iż cierpienie zbliży ją do Pana. W końcu dostała odleżyn, a jej ciało przywarło do drewna i zaczęły je toczyć robaki i podjadać myszy, których Fina nie była w stanie odpędzić. Jakby tego było mało, w czasie choroby straciła oboje rodziców. Zamiast narzekać, dziewczynka prosiła Boga, by gwałtownie ją do siebie przyjął. Pełni współczucia mieszkańcy San Gimignano często ją odwiedzali. Fina cierpiała przez pięć lat, aż wreszcie ukazał jej się Grzegorz Wielki i pocieszył, iż umrze za osiem dni. Tak też się stało. Deska, na której leżała dziewczynka, pokryła się ponoć kwiatami. Białe fiołki zakwitają zresztą na murach miasta w każdą rocznicę jej śmierci, w marcu. Historia dziewczynki tak poruszyła mieszkańców, iż na jej pogrzebie zebrały się tłumy, a z datków zebranych przy jej grobie wybudowano przytułek dla starców i biednych, który funkcjonował aż do XIX wieku (obecnie mieści się tam muzeum sztuki współczesnej). Finę ogłoszono zresztą opiekunką słabszych: niepełnosprawnych i sparaliżowanych.

Żeby lepiej poznać historię św. Finy, należy udać się do kolegiaty Najświętszej Maryi Panny, gdzie znajduje się kaplica świętej, w której przechowywane są jej szczątki. Benedetto da Maiano wykonał ołtarz, marmurowy grobowiec i płaskorzeźby. Freski w lunetach natomiast są dziełem Ghirlandaia. Na Pogrzebie św. Finy widzimy świętą na marach, a w tle wieże San Gimignano; artysta uwiecznił także trzy cuda, które miały miejsce podczas śmierci dziewczynki: aniołowie biją w dzwony, ślepemu chłopcu wraca wzrok, a opiekunka Finy odzyskuje sprawność w sparaliżowanej ręce. Zapowiedź śmierci z kolei przedstawia wspominaną już „wizytę” Grzegorza Wielkiego. Później warto odwiedzić dom św. Finy: niepozorny, ukryty w bocznej, stromej uliczce, obsypany kwiatami. Koniecznie trzeba zajrzeć również do lodziarni Sergia Dondolego, by skosztować lodów Santa Fina z orzeszkami pinii i szafranem.

Nad perłą Toskanii, Lukką, czuwa Zyta. Fot. Zuoranyi


Lukka: św. Zyta

Chociaż leży w Toskanii, najbardziej obleganym przez turystów regionie Włoch, nie jest bardzo znana. Nie ma zabytków takiej klasy jak Florencja, nie jest tak pocztówkowa jak Piza. A mimo to moim zdaniem to właśnie Lukka jest perłą Toskanii. Wypełniona muzyką (to w końcu miasto Pucciniego!), niegdyś blisko setką kościołów i ponoć trzema rowerami na mieszkańca. Zachowała się tutaj regularna, starożytna siatka ulic, z których nagle wyłania się Piazza dell’Anfiteatro, plac wybudowany na ruinach rzymskiego amfiteatru, który pozwala złapać oddech, o co tak trudno w toskańskich miastach.

Lukka nie pyszni się tak, jak jej niektóre toskańskie siostry, choć ma się czym pochwalić. Dlatego też na patronkę wybrano skromną św. Zytę (ok. 1218-1272). Urodziła się w Monsagrati niedaleko Lukki. Jej rodzice byli biednymi wieśniakami, nie było ich stać na utrzymanie dzieci, za to zapewnili im religijne wychowanie: syn został pustelnikiem na górze Lupoli, a starsza córka wstąpiła do zakonu cysterek. Zyta natomiast w wieku 12 lat udała się do Lukki, by służyć u zamożnej rodziny Farinellich. Nie było jej lekko: pan domu był bardzo surowy, pani – wiecznie niezadowolona. Dziewczynka dostrzegła w nich jednak Świętą Rodzinę. Choć miała wiele obowiązków, zrywała się przed świtem i biegła do kościoła San Frediano, by się pomodlić. Pościła o chlebie i wodzie, spała na gołej ziemi, chodziła bez butów – całkowicie poświęciła się Bogu i pracy. Wszystko, co zarobiła, oddawała potrzebującym. Ale nie była takim niewiniątkiem! Ze względu na swoją urodę, często była napastowana przez mężczyzn. Gdy jeden z nich napadł Zytę, ta dotkliwie podrapała go po twarzy i rękach, zostawiając długo niegojące się rany. Podobno była obdarzona darem kontemplacji i ekstaz.
Zyta zmarła 27 kwietnia 1272 roku. Pochowano ją w jej ukochanym kościele San Frediano. W 1652 roku, w czasie procesu kanonizacyjnego, odnaleziono jej ciało rzekomo nienaruszone rozkładem. Pius XI ogłosił ją patronką Lukki i służby domowej – wśród sług zawiązało się wiele stowarzyszeń pod nazwą zytek. Święta poruszyła także Dantego, który w Boskiej Komedii określa Lukkę mianem „grodu Zyty”.

Gwiazda telewizji, czyli Gubbio, jest pod opieką Ubalda. Fot. Anthony Tilke

Gubbio: św. Ubald

To umbryjskie miasteczko stało się znane dzięki kulturze. Najpierw mogliśmy o nim przeczytać w Kwiatkach św. Franciszka, gdzie zamieszczono historię o udobruchaniu wilka z Gubbio przez biedaczynę z Asyżu. Współczesne Gubbio spopularyzowała telewizja, emitując serial Don Matteo (powstała też jego polska wersja – Ojciec Mateusz), kręcony właśnie tutaj. A jednak do Gubbio ciągle dociera niewielu turystów. I dobrze, bo przyjemność prawie samotnego (tak!) wspinania się stromymi, średniowiecznymi uliczkami jest ogromna.
Patronem miasta nie jest jednak ojciec Mateusz, ale biskup Ubald (ok. 1083-1160). Urodzony w Gubbio Ubald został wcześnie osierocony i oddany na wychowanie kanonikom regularnym. Nic więc dziwnego, iż w końcu sam został księdzem, później przeorem klasztoru św. Mariana (który zresztą później odbudował po pożarze), a choćby biskupem. W pamięci mieszkańców zapisał się przede wszystkim jako obrońca Gubbio. Gdy cesarz Fryderyk Rudobrody groził miastu zrównaniem z ziemią, Ubald dzielnie mu się przeciwstawił i zmusił do odejścia. Cesarz pokornie upadł do jego stóp i poprosił o błogosławieństwo.

Ubald zasłynął również z niezwykłej łagodności. Pewnego razu został wezwany do rozsądzenia sąsiedzkiego sporu. Jeden z oponentów był tak agresywny, iż obalił biskupa na ziemię i wrzucił go do dołu wypełnionego wapnem. Ubald spokojnie odszedł, ale kochający swego biskupa lud zaczął domagać się, by ukarano niegodziwca. Przyprowadzono więc winowajcę przez oblicze Ubalda, który w ramach kary… rzucił się grzesznikowi na szyję i ucałował go ze słowami: Uściskaj mnie, bracie kochany! Ten pocałunek pokoju niech ci będzie jedyną karą, byłeś szczerze obżałował i ten i inne swoje grzechy. W 1160 roku Ubald ciężko zachorował, co bardzo zasmuciło mieszkańców, którzy tłumnie go odwiedzali. Z każdym z nich biskup czule się pożegnał i pobłogosławił.

Z postacią św. Ubalda wiąże się największe święto w Gubbio. Corsa dei Ceri, czyli bieg ze świecami, odbywa się co roku nieprzerwanie od XII wieku, 15 maja, w wigilię śmierci świętego. Tego dnia trzy masywne konstrukcje z drewna i żelaza (zwane feretronami), ważące kilkaset kilogramów i mierzące siedem metrów, są obnoszone po mieście. Na wierzchołku każdej z nich jest umieszczona figura świętego: Ubald patronuje murarzom, Jerzy kupcom, a Antoni pustelnik chłopom. Święci są na tę okazję ubierani w ozdobne „sukienki”. Przebierają się również mężczyźni niosący feretrony: mają na sobie różnokolorowe jaskrawe szaty, w zależności od tego, do której „grupy” należą. Figury najpierw są znoszone – w pozycji horyzontalnej – z wznoszącej się nad miastem bazyliki Sant’Ubaldo na główny plac miasta. O 18.00, przy akompaniamencie dzwonów i w towarzystwie tłumów, feretrony są podnoszone do pionu i błogosławione przez biskupa. Wtedy zaczyna się punkt kulminacyjny święta: wyścig przez wszystkie kwartały centro, zakończony najtrudniejszym etapem – podejściem na strome zbocze Monte Ingino, na którym wznosi się bazylika. Tradycyjnie wygrywa grupa biegnąca z figurą św. Ubalda. W bazylice składa się w ofierze trzy świecie, które mają się tam palić cały rok. Warto dodać, iż wejście na górę normalnym krokiem zajmuje około godziny, a biegnący pokonują ją w 13 minut. Od murów Gubbio do bazyliki jest kilometr, a różnica wysokości wynosi 300 m. Jednak nikt nie uchyla się od uczestnictwa w tej gonitwie, bo to oznaczałoby brak męskości. Według różnych wersji festyn upamiętnia zwycięską dla mieszkańców bitwę z 1154 roku, śmierć Ubalda (1160) lub uroczystość złożenia jego ciała w bazylice.

Nad wejściem do portu w Messynie czuwa Madonna od listu. Fot. Tomas Eidsvold


Messyna: Madonna od Listu

Messyna – wrota do Sycylii, trzecie największe miasto na wyspie, istotny port handlowy i wojskowy. I choć trudno tu znaleźć zabytki sprzed wieków, warto zobaczyć, z jaką dumą to miasto podniosło się z upadku (o czym później).

Messyńczycy na patronkę wybrali sobie Matkę Boską, ale, z charakterystyczną dla Włochów fantazją, postawili na nietypowy, można by wręcz rzec romantyczny wizerunek Madonny: Madonnę od Listu. Według opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie, Maryja uhonorowała mieszkańców Messyny, pisząc do nich z Jerozolimy list. Przesyłkę, zwiniętą i związaną włosem Madonny, datuje się na 42 rok. W liście Matka Boska doceniła wiarę i poświęcenie messyńczyków (w tym czasie było wiele nawróceń) i wyznała: (…) błogosławię Was i Wasze miasto i chcę być Waszą wieczną opiekunką[2]. I nie były to słowa rzucone na wiatr. Interwencja Maryi uratowała podobno Messynę przed trzęsieniem ziemi, które spustoszyło Sycylię w 1693 roku. 9 stycznia, kiedy zaczęły się pierwsze wstrząsy, Madonna ukazała się Paoli Alfonsinie, chorej dziewczynce. Cudowna postać w białej sukience z niebieskim okryciem uśmiechnęła się i powiedziała: „Nie lękaj się”. Maryja powróciła w nocy i, poproszona o uratowanie miasta, odpowiedziała, iż ludzie powinni zachować spokój i pełni nadziei oczekiwać w katedrze przed ołtarzem Madonny od Listu. Trzęsienie ziemi i powstałe w jego wyniku tsunami na całym wybrzeżu zabrało 54 tys. ofiar. Messyna co prawda doświadczyła zniszczeń i podtopień, ale została oszczędzona od tragedii. Matka Boska jeszcze kilkakrotnie ukazała się Paoli, by ją pocieszyć. W następnych dniach ponoć „odwiedzała” też innych mieszkańców miasta.

Wspomniana bizantyjska ikona Madonny od Listu, w złotej ramie, znajduje się na wysokim ołtarzu w messyńskiej katedrze, która została ufundowana ok. IV wieku, a podczas islamskiej okupacji była używana jako stajnia. W XII wieku ją zrekonstruowano i konsekrowano 22 września 1197 roku Dziewicy Maryi. Madonna od Listu wita również wszystkich przybywających do Messyny. Jej pomnik znajduje się w forcie San Salvatore, strzegącym wejścia do portu. Na pomniku znajduje się inskrypcja: Vos et ipsam civitatem benedicimus („Błogosławimy Ciebie i Twoje miasto”), co jest nawiązaniem do listu. Statua została odsłonięta 2 sierpnia 1934 roku. Wyposażono ją w specjalny dysk, który pozwala na uruchomienie iluminacji z Watykanu.

28 grudnia 1908 roku trzęsienie ziemi z epicentrum w Cieśninie Messyńskiej prawie całkowicie zniszczyło miasto i pochłonęło – według różnych szacunków – choćby 100 tys. ofiar. A kiedy już udało się odbudować część zabytków, w czasie II wojny światowej alianckie bombowce zdewastowały Messynę. Ale messyńczycy przez cały czas ufają Maryi. I co roku, 15 sierpnia, hucznie świętują jej Wniebowzięcie, klaszcząc i krzycząc: „Żyj wiecznie, Maryjo!” przy akompaniamencie fajerwerków odpalanych z małych łodzi w pobliżu pomnika stojącego w porcie.

Nad Piazza Pretoria i całym Palermo czuwa Rozalia. Fot. Cristina Gottardi


Palermo: św. Rozalia

Tu najłatwiej zaobserwować, jak wiele kultur przetoczyło się przez wieki przez Sycylię. W Palermo przez cały czas można odnaleźć ślady Arabów, Normanów i Hiszpanów, którzy kiedyś władali wyspą. Barokowe kościoły, arabskie bazary i pełen życia port tworzą eklektyczną, acz intrygującą mieszankę. Współcześni mieszkańcy narzekają często na wzmożony ruch uliczny, ogromny hałas i nowoczesną architekturę, która nijak nie wpisuje się w kilkusetletnią zabudowę, jednak nie odwiedzić stolicy Sycylii byłoby grzechem!

Palermo, w którym tak trudno uciec od zgiełku, wybrało sobie na patronkę pustelnicę – św. Rozalię (ok. 1130-ok. 1165). Rozalia pochodziła ze znaczącej rodziny – jej ojciec był księciem w służbie Rogera II, króla Normanów. Dziewczynka przyszła więc na świat, jak księżniczka, w królewskim zamku. Wedle przypowieści nazwano ją Rozalią, bo taki nakaz z nieba otrzymała matka. Rozalia to bowiem połączenie róży i lilii, a córka będzie największą ozdobą wyspy. Był to także proroczy symbol: kolce róży zwiastowały pokutne życie, biel lilii – niewinność. Rodzice namawiali urodziwą dziewczynę do ślubu, do czego ta nie była chętna, więc uciekła z zamku na pobliską górę i tam zamieszkała w jednej z grot, przyjmując życie pustelnicze. Nie była jednak przyzwyczajona do takich warunków, zapadła na zdrowiu i zmarła w wieku ok. 35 lat. Góra jedną ścianą styka się dzisiaj z Palermo, a drugą wchodzi w Morze Śródziemne. Nazwano ją Monte Pellegrino, górą pielgrzymów, ponieważ setki wiernych przybywają tu, by złożyć hołd świętej. W XVII wieku przypadkowo odkryto tu jej relikwie. Na trumnie odnalezionej w jednej z grot widniał napis: Ja, Rozalia Sinibaldi, córka Boża, postanowiłam dla miłości Chrystusa zamieszkać tutaj. Wtedy też w katedrze w Palermo wystawiono ku jej czci kaplicę, a szczątki złożono w bogato zdobionym relikwiarzu. Znajduje się tam również jej marmurowa figura: Rozalia spoczywa w szatach królewskich, w jednej dłoni trzyma krzyż, w drugiej – czaszkę. Mówi się, iż gdy odnaleziono relikwie Rozalii, ustała zaraza, która wówczas dziesiątkowała Palermo i całą okolicę. Od tego czasu świętą uznano za patronkę chroniącą od zarazy.

Na Ortigię i całe Syrakuzy życzliwie spogląda św. Łucja. Fot. fotovideomike / Wikimedia, CC BY-SA 2.0


Syrakuzy: św. Łucja

W V wieku p.n.e. Syrakuzy były jedną z największych potęg na Morzu Śródziemnym, niezależnym miastem-państwem. Odpierały ataki Kartagińczyków i Ateńczyków, a gościły największych greckich artystów i myślicieli (m.in. Platona i Ajschylosa). Ugięły się dopiero pod naporem Rzymu. I choć współczesne miasto niektórych rozczarowuje, pozostałości antycznego świata w Parku Archeologicznym (m.in. grecki i rzymski amfiteatr) przez cały czas robią wrażenie. W świecie katolickim natomiast Syrakuzy zyskały rozgłos w 1953 roku, kiedy to ponoć z oczu Matki Boskiej na obrazku w domu pewnego robotnika popłynęły łzy. Na tym miejscu stoi dzisiaj bazylika. Jednak to inna kobieta stała się opiekunką miasta…

Żyjąca na przełomie III i IV wieku Łucja pochodziła ze szlachetnej rodziny i miała wyjść za mąż za bogatego młodzieńca. Przed ślubem postanowiła jednak udać się na pielgrzymkę do pobliskiej Katanii, gdzie znajduje się grób św. Agaty, która odrzuciła rękę namiestnika Sycylii, za co ukarano ją umieszczeniem w domu rozpusty. Młoda Łucja chciała prosić świętą o zdrowie dla swojej matki, ale zamiast tego ujrzała Agatę Sycylijską w całej okazałości. Święta przepowiedziała jej męczeńską śmierć i nakazała, by przygotowała się adekwatnie na czekającą ją ofiarę. Łucja wróciła więc do Syrakuz, oświadczyła, iż nie zamierza wychodzić za mąż, rozdała wszystkie swoje pieniądze biednym i złożyła śluby dozgonnej czystości. niedługo zapłaciła za odrzucone zaręczyny. W 303 roku cesarz Dioklecjan wydał edykt przeciwko chrześcijanom, co doprowadziło do krwawych prześladowań wyznawców Chrystusa. Urażony niedoszły mąż doniósł, iż Łucja jest chrześcijanką, a kiedy ta nie wyparła się wiary, została skazana na śmierć 13 grudnia 304 roku. Miała wówczas 23 lata. Ale przyszła święta nie oddała życia bez walki. Wedle legendy, Łucję chciano wywlec za włosy do domu publicznego na pohańbienie, ale żadną siłą nie dało się jej ruszyć z miejsca, choćby przy pomocy wołów. Sędzia kazał więc spalić ją na stosie, jednak płomienie choćby jej nie liznęły. Ostatecznie skazano ją na ścięcie, ale i to przetrwała. Przyniesiono ją do domu, zdołała poprosić jeszcze o komunię św. i dopiero wtedy zmarła.

W ikonografii Łucję przedstawia się w stroju rzymskiej niewiasty, w jednej ręce trzymającą palmę męczeństwa, w drugiej – płaskie naczynie, na którym znajdują się… jej oczy. Podobno oczy Łucji były tak piękne i ogromne, iż zachwycały wszystkich mężczyzn, choćby jej oprawców. Przyszła święta kazała więc je sobie wydłubać. Na pamiątkę tego wydarzenia co roku, 13 grudnia, w dniu jej święta, na ozdobnej tacy niesie się właśnie symboliczne „oczy św. Łucji”. Kult Łucji jako patronki od chorób oczu był we Włoszech tak żywy, iż modlił się do niej choćby Dante w Boskiej Komedii.

To oczywiście zaledwie garstka najbardziej interesujących – moim zdaniem – opiekunów włoskich miast. Aby sporządzić listę wszystkich patronów, trzeba byłoby napisać kilkutomową encyklopedię. Warto zatem wybrać się na samodzielne poszukiwania i odwiedzając włoskie miejscowości, nie koncentrować się wyłącznie na zabytkach czy kulinariach, ale poznać także ich historię i, co za tym idzie, patrona, którego wybrali sobie mieszkańcy. Dzięki temu lepiej zrozumiemy ich samych.

***
Żywoty świętych podałam za: Wincenty Zaleski, Święci na każdy dzień, Warszawa 2008.

[1] W. Zaleski, Święci na każdy dzień, Warszawa 2008, s. 194.

[2] Cyt. za: http://www.sacredheartredlands.com; tłum. NG.

Zdjęcie główne: Mediolan, fot. steffen wienberg
Idź do oryginalnego materiału