Pocztówka z wojny

tablicaodjazdowhome.wordpress.com 5 dni temu

Sztuka musi otwierać mi szufladki w głowie, albo łączyć niespodziewanie rzeczy z różnych szufladek, w każdym razie musi mnie zostawić w zadziwieniu, zawieszeniu, olśnieniu, w jakieś przestrzeni przejściowej, potencjalnej, pełnej różnych możliwości. Filmy traktuję jak sztukę i dlatego nie lubię takich, co stawiają kropkę nad i, zawsze mają puentę i wytłumaczą ci to, czego jeszcze nie rozumiesz. Tłumaczenia oczekuję od nauki.

[Nie lubię też filmów ‘rozrywkowych’, na przykład taki Bridgerton wywraca mi flaki na drugą stronę, romanse z plastiku ani mnie ziębią ani grzeją, od romantyzmu i słodyczy mody ‘Regency’ bolą mnie zęby, wrzosowe wzgórza, mgły, tajemnicze zamki i dymy kojarzą mi się nieodmiennie z cierpieniami Młodego Wertera, a Romantyzm to moja najmniej ulubiona epoka, skutecznie zamordowana w szkole średniej. Dramaty kostiumowe lubię tylko wtedy, kiedy ich prawda psychologiczna jest trochę głębsza niż to, czego możemy dowiedzieć się z Klanu. Dlatego również śmieszą mnie narzekania na czarną Kleopatrę – a jakie to ma znaczenie? Jest to dramat kostiumowy, a nie film dokumentalny, na boga! Jak ktoś chce uczyć się historii z Kleopatry i myśli, iż to ‘tak właśnie wyglądało, a Kleopatra nie była czarna!’ to chyba pomylił historię z opowieściami Żwirka i Muchomorka. Ale brońboże oczywiście nie znaczy to, iż potępiam oglądanie Bridgerton czy Kleopatry jak ktoś lubi, rozumiem taki eskapizm, coś jak comfort food, taki ‘comfort moving picture’, jak kogoś to uspokaja czy pozytywnie nastraja, to czemu miałby sobie odmawiać? Koniec dygresji].

Z powodów powyższych, rzeczy, które mi się podobają, najczęściej nie trafiają na listy największych kasowych przebojów. Filmy popularne są bowiem fajne i z fajerwerkami, ale zbyt dosłowne i zbyt ‘skończone’, czyli – nuda, wszystkie moje szuflady w głowie pozostają zamknięte, a ja czuję, iż tych dwóch godzin z mojego życia już nigdy nie odzyskam.

Zdarzają się jednak wyjątki i podejrzewam, iż takim wyjątkiem jest Północno-Irlandzki Kneecap. Jest właśnie grany w kinach i jak ktoś ma okazję, to na pewno nie pożałuje.

Do hip-hopu (czy rapu) mam specyficzny, dość sentymentalny stosunek od czasów Kalibra 44, kapeli, której uliczna poetyka chwyciła mnie mocno za twarz, choć już byłam dojrzałą studentką. W tych wszystkich tekstach o kasie, laskach i dragach znajdzie się zawsze jakaś perełka, w której chodzi jeszcze o coś innego, o coś poza tym, jakiś z nagła wybrzmiewający prawdziwie ból istnienia, ale bez ckliwego romantyzmu, mimo, iż o dragi, kasę i laski też chodzi. Taką właśnie perełką jest Kneecap. Warto obejrzeć chociażby po to, żeby zobaczyć Belfast, który tam nie wygląda jak pocztówka z wojny.

Idź do oryginalnego materiału