Cześć. Mam na imię Wiola, mam 28 lat, mieszkam w Krakowie i właśnie jestem w takim stanie, gdy dusza krzyczy, ale nikt tego nie słyszy. To, co mi się przytrafiło, pewnie wyda się komuś zwyczajną, choćby banalną historią. Jestem pewna, iż takich są tysiące. Ale gdy ból dotyka właśnie ciebie, przestaje być zwykły czy oswojony. Rozdziera od środka, odbiera sen i nie wiesz, jak wstać rano.
Spędziłam osiem lat z człowiekiem, którego uważałam za swojego na zawsze. Nazywał się Krzysztof. Poznaliśmy się, gdy miałam ledwie dziewiętnaście lat i od tamtej pory nie rozstawaliśmy się ani na dzień. Przeszliśmy razem przez wszystko: pierwsze wynajęte mieszkanie, studenką biedę, nieprzespane noce przed egzaminami, pierwsze prace, pierwsze błędy. Dorastaliśmy razem. Znał mnie jak nikt. Wierzyłam, iż jeżeli coś jest wieczne, to właśnie my.
A potem, tydzień temu, wszystko się skończyło.
Po prostu usiadł obok i powiedział:
„Wiola, chcę, żebyśmy się rozstali. Nie czuję już, iż mamy wspólną przyszłość. Kocham cię, ale to już nie to samo… Musimy się rozejść. Tak będzie najlepiej. Tak będzie dobrze dla nas obojga.”
Zamarłam. Wydawało mi się, iż w pokoju zabrakło powietrza. Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie kłóciliśmy się. Nie zdradzaliśmy. Nie było między nami dramatu, zdrady, kłamstw. Byliśmy, jak mi się zdawało, szczęśliwi. Przecież codziennie mówił, iż mnie kocha. Każdej nocy zasypiał przytulony. Czy to wszystko było kłamstwem?
Spytałam: „Jest ktoś inna?”
Spuścił wzrok: „Nie. Po prostu… wszystko się zmieniło. Nie umiem tego wytłumaczyć. Już nie czuję tego, co kiedyś.”
A ja wciąż czuję. Kocham go. Nie tak jak w młodości szalenie, z huraganem w żyłach. Teraz inaczej głęboko, spokojnie, jak powietrze, jak nawyk oddychania. On był moją rodziną. Moim człowiekiem. A przynajmniej tak myślałam.
W głowie mam tysiące pytań. Może kłamie? Może zakochał się w innej? A może po prostu zaczął się dusić w tym związku i przestraszył się odpowiedzialności? Może ktoś mu powiedział, iż w trzydziestce życie dopiero się zaczyna, a ja jestem częścią starego rozdziału, który trzeba zamknąć?
Ale dlaczego nie powiedział prawdy? Dlaczego zostawił mnie w tej próżni, gdzie wszystko się wali, ale nie ma się czego złapać?
Próbowałam z nim rozmawiać. Błagałam o wyjaśnienia. Chciałam zrozumieć. Żeby chociaż dał mi szansę walczyć, odzyskać uczucie, spróbować inaczej. Ale był spokojny. Zbyt spokojny. I to mnie zabijało najbardziej.
Powiedział: „Po prostu doszliśmy do końca. Nie szukaj winnych.”
Ale skoro nikt nie zawinił, dlaczego czuję się ukarana?
Teraz jestem sama. Wracam do domu a wszystko o nim przypomina. Oto jego kubek, którego nigdy nie mył. Jego poduszka, której nie potrafię wyrzucić. Jego szczoteczka do zębów, której nie mam serca się pozbyć. choćby cisza w mieszkaniu brzmi jak jego głos.
Pracuję, załatwiam sprawy, uśmiecham się do znajomych. Wszyscy myślą, iż u mnie wszystko gra. A w środku pustka. Taka, iż chce się wyć.
Czytam w internecie cudze historie. Ktoś przeżył zdradę, ktoś śmierć ukochanej osoby, ktoś rozwód z dziećmi. Czytam i próbuję sobie wmówić, iż mój ból nie jest najgorszy. Że dam radę. Że czas leczy rany i będzie lżej. Ale na razie wcale nie jest lżej.
Najbardziej boli nie sama strata, ale niezrozumienie. Byliśmy przecież razem. Stanowiliśmy jedność. Jak można tak po prostu… odejść? Bez tłumaczeń. Bez próby ratowania. Jak można kochać osiem lat i tak postawić kropkę?
Nie piszę tego, żeby wzbudzić litość. Nie. Po prostu nie wiem, jak przetrwać to milczenie. Ten brak zrozumienia. To pytanie bez odpowiedzi: dlaczego?
Jeśli ktoś to czyta i przeżył coś podobnego powiedzcie, jak sobie poradziliście? Jak uwierzyliście, iż miłość to nie kaprys, nie chwilowe uczucie, ale coś prawdziwego?
Jeszcze nie wiem, jak żyć dalej. Ale wiem jedno ja nie byłam fałszywa. Moje uczucie było prawdziwe. Kochałam naprawdę. A jeżeli on tego nie potrafił zachować to on stracił więcej niż ja. Bo ja wciąż potrafię kochać. A on… po prostu uciekł.