Po ośmiu latach miłości po prostu odszedł Powiedział, iż tak będzie lepiej.
Cześć. Nazywam się Kinga, mam 27 lat, mieszkam w Gdańsku i teraz jestem w takim stanie, gdy dusza jakby krzyczy, ale nikt tego nie słyszy. To, co mi się przytrafiło, może wydawać się zwykłą, choćby banalną historią. Jestem pewna, iż takich są tysiące. Ale gdy ból dotyka ciebie osobiście, przestaje być zwyczajny czy oswojony. Rozdziera od środka, odbiera sen i nie wiesz, jak wstać rano.
Żyłam osiem lat z człowiekiem, którego uważałam za swojego na zawsze. Nazywał się Marek. Poznaliśmy się, gdy miałam zaledwie dziewiętnaście lat, i od tamtej pory nie rozstawaliśmy się ani na dzień. Razem przechodziliśmy przez wszystko: pierwszy wynajęty kąt, studencką biedę, nieprzespane noce przed egzaminami, pierwsze prace, pierwsze błędy. Dorastaliśmy razem. Znał mnie jak nikt. Wierzyłam jeżeli coś jest wieczne, to właśnie my.
A potem, tydzień temu, wszystko się skończyło.
Po prostu usiadł obok i powiedział:
Kinga, chcę, żebyśmy się rozstali. Nie czuję już, iż mamy wspólną przyszłość. Kocham cię, ale to już nie to Musimy się rozejść. Tak będzie dobrze. Tak będzie lepiej dla nas obojga.
Zamiałam się. Wydawało się, iż w pokoju zabrakło powietrza. Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie kłóciliśmy się. Nie zdradzaliśmy. Nie było między nami dramatu, zdrady, kłamstw. Byliśmy, jak mi się zdawało, szczęśliwi. On codziennie mówił, iż kocha. Każdego wieczoru obejmował mnie przed snem. Czy to wszystko było kłamstwem?
Zapytałam: Masz kogoś?
Spuścił wzrok: Nie. Po prostu wszystko się zmieniło. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Już nie czuję tego, co kiedyś.
A ja przez cały czas czuję. Kocham go. Nie tak, jak w młodości szaleńczo i z huraganem w żyłach. Inaczej głęboko, spokojnie, jak powietrze, jak nawyk oddychania. On był moją rodziną. On był moim człowiekiem. A przynajmniej tak myślałam.
W głowie tysiące pytań. Może kłamie? Może zakochał się w innej? A może po prostu zaczął się dusić w tym związku i przestraszył się odpowiedzialności? Może ktoś mu powiedział, iż po trzydziestce życie dopiero się zaczyna, i uznał, iż ja jestem częścią starego scenariusza, z którego trzeba się wymazać?
Ale dlaczego nie powiedział prawdy? Dlaczego zostawił mnie w tej próżni, gdzie wszystko się wali, ale nie ma się czego złapać?
Próbowałam z nim rozmawiać. Błagałam o wyjaśnienia. Chciałam zrozumieć. Chciałam, żeby chociaż dał mi szansę zawalczyć, odzyskać uczucia, spróbować inaczej. Ale był spokojny. Zbyt spokojny. I ten spokój zabijał mnie najbardziej.
Powiedział:
Po prostu doszliśmy do końca. Nie szukaj winnych.
Ale jeżeli nie ma winnych, dlaczego czuję się ukarana?
Teraz jestem sama. Wracam do domu i wszystko przypomina o nim. Oto jego kubek, którego nigdy nie mył. Oto jego poduszka, której nie mogę wyrzucić. Oto szczoteczka do zębów, na którą nie podnosi się ręka. choćby cisza w mieszkaniu brzmi jego głosem.
Pracuję, załatwiam sprawy, uśmiecham się do znajomych. Wszyscy myślą u niej wszystko w porządku. A wewnątrz pustka. Taka, iż chce się wyć.
Czytam w internecie cudze historie. Ktoś przeszedł przez zdradę, ktoś przez śmierć ukochanego, ktoś przez rozwód z dziećmi. Czytam i próbuję sobie wmówić, iż mój ból nie jest najgorszy. Że dam radę. Że czas minie i będzie lżej. Ale na razie nie jest lżej.
Najbardziej zabija nie sama strata, ale niezrozumienie. Byliśmy przecież razem. Stanowiliśmy jedność. Jak można było po prostu odejść? Bez wyjaśnień. Bez próby ratowania. Jak można było kochać osiem lat i tak postawić kropkę?
Piszę to nie po to, by wzbudzać litość. Nie. Po prostu nie wiem, jak przetrwać to milczenie. Tę niemożność zrozumienia. To pytanie bez odpowiedzi: dlaczego?
Jeśli ktoś to czyta i przeżył coś podobnego powiedz, jak sobie poradziłeś? Jak znowuw uwierzyłeś, iż miłość to nie kaprys, nie chwilowe uczucie, ale coś prawdziwego?
Jeszcze nie wiem, jak żyć dalej. Ale wiem jedno nie byłam fałszywa. Moje uczucie było prawdziwe. Kochałam naprawdę. I jeżeli on tego nie potrafił zatrzymać to on stracił więcej niż ja. Bo ja wciąż potrafię kochać. A on po prostu uciekł.