Po ośmiu latach miłości po prostu odszedł Powiedział, iż tak będzie lepiej.
Dzień dobry. Nazywam się Alicja, mam 27 lat, mieszkam w Poznaniu i jestem teraz w takim stanie, gdy dusza zdaje się krzyczeć, ale nikt jej nie słyszy. To, co mi się przytrafiło, może wydawać się zwyczajną, wręcz banalną historią. Jestem pewna, iż są ich tysiące. Ale gdy ból dotyka ciebie osobiście, przestaje być zwyczajny. Rozrywa od środka, odbiera sen i nie wiesz, jak wstać rano.
Spędziłam osiem lat z człowiekiem, którego uważałam za swojego na zawsze. Nazywał się Jakub. Poznaliśmy się, gdy miałam zaledwie dziewiętnaście lat, i od tamtej pory nie rozstawaliśmy się ani na dzień. Przeszliśmy przez wszystko razem: pierwsze wynajęte mieszkanie, studenką biedę, nieprzespane noce przed egzaminami, pierwsze prace, pierwsze błędy. Dorastaliśmy razem. Znał mnie jak nikt. Wierzyłam jeżeli cokolwiek jest wieczne, to właśnie my.
A potem, tydzień temu, wszystko się skończyło.
Po prostu usiadł obok i powiedział:
Alu, chcę, żebyśmy się rozstali. Nie czuję już, iż mamy wspólną przyszłość. Kocham cię, ale to już nie to Musimy się rozstać. Tak będzie lepiej. Tak będzie lepiej dla nas obojga.
Zamarłam. Wydawało się, iż w pokoju zabrakło powietrza. Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie kłóciliśmy się. Nie zdradzaliśmy. Nie było między nami dramatu, zdrady, kłamstw. Byliśmy, jak mi się zdawało, szczęśliwi. Przecież codziennie mówił, iż mnie kocha. Każdego wieczoru przytulał się, zasypiając. Czy to wszystko było kłamstwem?
Zapytałam: Masz kogoś?
Spuścił wzrok: Nie. Po prostu wszystko się zmieniło. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Już nie czuję tego, co dawniej.
A ja przez cały czas czuję. Kocham go. Nie tak, jak w młodości szaleńczo, z burzą w żyłach. ale inaczej głęboko, cicho, jak powietrze, jak nawyk oddychania. On był moją rodziną. On był moim człowiekiem. A przynajmniej tak myślałam.
W głowie tysiące pytań. Może kłamał? Może zakochał się w innej? A może po prostu zaczął się dusić w tych relacjach i przestraszył się odpowiedzialności? Może ktoś mu powiedział, iż w trzydzieści lat życie dopiero się zaczyna, i uznał, iż jestem częścią przeszłości, z której trzeba wykreślić?
Ale dlaczego nie powiedział prawdy? Dlaczego zostawił mnie w tej próżni, gdzie wszystko się rozpada, ale nie ma czego złapać?
Próbowałam z nim rozmawiać. Błagałam o wyjaśnienia. Chciałam zrozumieć. Chciałam, żeby dał mi choć szansę walczyć, odzyskać uczucia, spróbować inaczej. Ale był spokojny. Zbyt spokojny. I ten spokój zabijał mnie najbardziej.
Powiedział:
Po prostu dotarliśmy do końca. Nie szukaj winnych.
Ale jeżeli nie ma winnych, dlaczego czuję się ukarana?
Teraz jestem sama. Wracam do domu a wszystko przypomina o nim. Oto jego kubek, którego nigdy nie mył. Oto jego poduszka, której nie potrafię wyrzucić. Oto szczoteczka do zębów, której ręka nie unosi, by ją wyrzucić. choćby cisza w mieszkaniu brzmi jego głosem.
Pracuję, załatwiam sprawy, uśmiecham się do znajomych. Wszyscy myślą wszystko u mnie w porządku. A wewnątrz pustka. Taka, iż chce się wyć.
Czytam w internecie cudze historie. Ktoś przeżył zdradę, ktoś śmierć ukochanej osoby, ktoś rozwód z dziećmi. Czytam i próbuję siebie przekonać, iż mój ból nie jest najgorszy. Że dam radę. Że czas przeminie i będzie lżej. Ale na razie nie jest lżej.
Najgorsze nie jest samo odejście, ale niepewność. Byliśmy przecież razem. Byliśmy jednością. Jak można wziąć i po prostu odejść? Bez wyjaśnień. Bez próby ratowania. Jak można kochać osiem lat i tak postawić kropkę?
Piszę to nie po to, by wzbudzać litość. Nie. Po prostu nie wiem, jak przetrwać to milczenie. To niemożliwe do zrozumienia. To pytanie bez odpowiedzi: dlaczego?
Jeśli ktoś to czyta i przeżywał coś podobnego powiedzcie, jak sobie poradziliście? Jak znów uwierzyliście, iż miłość to nie kaprys, nie chwilowe uczucie, ale coś prawdziwego?
Jeszcze nie wiem, jak żyć dalej. Ale wiem jedno nie byłam fałszywa. Moje uczucie było prawdziwe. Kochałam naprawdę. A jeżeli on nie potrafił tego zatrzymać to on stracił więcej niż ja. Bo ja wciąż potrafię kochać. A on po prostu uciekł.