Piracka burza w Gdańsku – Alestorm rozbił Klub B90

strefamusicart.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: IMG_7351


W niedzielny wieczór gdański klub B90 zamienił się w prawdziwą piracką przystań. Na scenie wystąpił szkocki zespół Alestorm, znany ze swojego charakterystycznego połączenia power i folk metalu z humorem, dystansem i piracką stylistyką. Grupa powstała w 2007 roku i od lat skutecznie buduje swoją pozycję na metalowej scenie koncertowej.

Obecny skład zespołu tworzą:

Christopher Bowes – wokal prowadzący, instrumenty klawiszowe (od 2007)

Máté Bodor – gitara (od 2015)

Gareth Murdock – gitara basowa, wokal wspierający (od 2009)

Peter Alcorn – perkusja (od 2010)

Elliot „Windrider” Vernon – instrumenty klawiszowe (od 2011)

Zanim jednak główna gwiazda wieczoru pojawiła się na scenie, publiczność miała okazję posłuchać dwóch zespołów supportujących, które bardzo skutecznie rozgrzały salę. O godzinie dziewiętnastej dwadzieścia koncert rozpoczął się występem zespołu Roses Of Thieves. To stosunkowo młoda formacja z Węgier, wykonująca muzykę z pogranicza modern metalu, EDM i folk metalu. Zespół wyróżnia się żeńskim wokalem oraz umiejętnym łączeniem ciężkich riffów z elektronicznymi i folkowymi elementami. Ich set składał się z dziesięciu utworów:

  1. „Fend Off the Dark”
  2. „Be The Captain”
  3. „Synonym for Blasphemy”
  4. „White Wolf”
  5. „Keep the Night Inside”
  6. „Boys (Summertime Love)” – cover
  7. „Once Upon A Time”
  8. „Taste of Freedom”
  9. „Not Your Fate”
  10. „Hymn of Hell”

Zespół od pierwszych minut złapał świetny kontakt z publicznością. Największe wrażenie zrobił na mnie cover Sabriny – świeży, nowoczesny i zaskakująco dobrze dopasowany do metalowej stylistyki. To właśnie ten utwór sprawił, iż Roses Of Thieves na stałe zagościli na mojej playliście.

Po krótkiej przerwie, o dwudziestej dziesięć, na scenie pojawił się kanadyjski zespół Lutharo. To formacja grająca melodic death metal, założona w 2014 roku w Hamilton (Ontario). Ich brzmienie było cięższe i bardziej klasyczne w porównaniu do poprzedniego supportu, ale doskonale wpisało się w klimat wieczoru. Wykonali m.in. „Reaper’s Call”, „Wings of Agony”, „Time to Rise”, „Born to Ride”, „Lost in a Soul”. Choć występ Lutharo był solidny i profesjonalny, to jednak Roses Of Thieves zdecydowanie bardziej skradli moje serce tego wieczoru.

Po dwóch solidnych występach supportów w klubie B90 przyszedł czas na główny punkt wieczoru. Scena była już praktycznie gotowa. Ostatnie poprawki sprzętu, charakterystyczna dmuchana kaczka i krótka chwila napięcia pod sceną. Gdy światła zgasły, Alestorm wszedł bez zbędnego wstępu, otwierając koncert „Keelhauled”. To był bardzo dobry wybór na start. Zespół nie zwalniał tempa. „Killed to Death by Piracy” zabrzmiało jak klasyczny koncertowy pewniak wraz z „The Sunk’n Norwegian”. W środkowej części setu pojawiły się „Uzbekistan” i „Mexico”. Ten drugi wyraźnie wyróżniał się reakcją publiczności i był jednym z momentów, w których klub naprawdę rozruszał się. Jednym z najbardziej zapamiętanych fragmentów koncertu było „Frozen Piss 2”. Pojawienie się na scenie papugi z żeńskim wokalem idealnie oddawało to, czym Alestorm jest na żywo. Zespołem, który świadomie balansuje między muzyką a czystym scenicznym absurdem. Chwilę później „Under Blackened Banners” wprowadziło nieco cięższy, bardziej epicki klimat, ale gwałtownie został on przełamany przez „Banana”, numer kompletnie niepoważny, za to wyjątkowo skuteczny koncertowo. Dalsza część setu „Zombies Ate My Pirate Ship” oraz „Bar ünd Imbiss” utrzymały wysoką energię, a cover „Hangover” Flo Ridy i Taio Cruza był jednym z tych momentów, które albo się kupuje, albo nie. Sądząc po reakcji sali i pojawieniu się śpiewającego rekina na scenie, gdańska publiczność zdecydowanie była zadowolona. Dużym atutem tego koncertu była interakcja z publiką. Przy „Nancy the Tavern Wench” cała sala ruszyła do wspólnego wiosłowania, a atmosfera zrobiła się niemal festiwalowa. Końcówka podstawowego setu „Alestorm”, „Magnetic North”, „The Storm”, „P.A.R.T.Y.” i „Shit Boat (No Fans)” była już czystą, niekontrolowaną zabawą, ale jednocześnie dobrze domknęła całość pod względem dynamiki.

Publiczność nie pozwoliła zespołowi tak łatwo opuścić sceny. Głośne okrzyki i gwizdy gwałtownie przyniosły efekt. Alestorm wrócili na bis, wykonując jeszcze cztery utwory: „Drink”, „Wooden Leg!”, „Fucked With an Anchor”, „Rumpelkombo”. To właśnie „Rumpelkombo” zakończyło piracką ucztę w Gdańsku. Na sam koniec zespół zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie z fanami, co tylko podkreśliło ich świetny kontakt z publicznością.

Koncert Alestorm w Gdańsku był dokładnie tym, czego można było się po tym zespole spodziewać. Głośnym, chaotycznym i momentami absurdalnym widowiskiem, za którym stało jednak pełne profesjonalizmu i świetnie dopracowane wykonanie. Od pierwszych minut było jasne, iż zespół doskonale czuje się na scenie i potrafi utrzymać uwagę publiczności przez cały występ, nie tracąc ani tempa, ani energii. Nie był to koncert mający kogokolwiek przekonywać do tej stylistyki, ale pewny pokaz dla fanów, potwierdzający, iż Alestorm wie, jak grać na żywo i jak zamienić swoje utwory w spójne, intensywne doświadczenie, które na długo zostaje w pamięci. Z chęcią wybiorę się na ich koncert ponownie, jeżeli tylko nadarzy się taka okazja, ponieważ mimo intensywności i długości występu pozostawił on wyraźny niedosyt i apetyt na kolejne spotkanie z zespołem na żywo.

Relacja i zdjęcia: Lara @_malaladypunk

Idź do oryginalnego materiału