Patrząc wstecz, mogę powiedzieć, iż pierwsze małżeństwo było całkowicie nieszczęśliwe. Wyszłam wtedy za mąż, bo spodziewałam się dziecka. Niestety, nie było mi dane zostać mamą. Z mężem nigdy się dobrze nie dogadywaliśmy, więc po kilku miesiącach postanowiliśmy się spokojnie rozstać, żeby nie niszczyć sobie życia. Oboje wiedzieliśmy, iż nasze małżeństwo nie miało solidnych podstaw, więc zgodziliśmy się, iż jako młodzi ludzie powinniśmy szukać swojego szczęścia gdzie indziej. Co ciekawe, dziś jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i wciąż możemy na siebie liczyć, gdy trzeba porady czy pomocy.
Po rozwodzie długo nie zwracałam uwagi na mężczyzn. Skupiłam się na studiach, dobrze się uczyłam, starałam się całkowicie poświęcić nauce, by odsunąć złe myśli. Potem znalazłam przyzwoitą pracę i tak rozpoczęło się moje dorosłe życie. Nie zauważyłam nawet, kiedy stuknęła mi trzydziestka — nieco późna i smutna refleksja.
W pracy poznałam mężczyznę. Też był po rozwodzie, ale w przeciwieństwie do mnie miał dwuletniego synka, który został z nim. gwałtownie złapaliśmy wspólny język, najpierw jako przyjaciele, a z czasem nasza relacja przerodziła się w rodzinę. Wyszłam za niego i od razu stałam się mamą. To było dla mnie ogromne szczęście, takie podwójne — mąż i dziecko, którego pokochałam całym sercem.
Z jego synkiem bardzo się zżyłam. Nazywał mnie mamą i czułam się pełnoprawną częścią tej rodziny. Robiłam wszystko, co matka robi dla swojego dziecka: gotowałam, prałam, chodziłam z nim na zajęcia, byłam na jego pierwszym dzwonku w szkole. Dziś ten chłopak ma 13 lat. To trudny wiek, a jego charakter nie należy do łatwych, ale staram się go wspierać. Problem w tym, iż kontaktu między nami już prawie nie ma.
Stał się milczący, przestał na mnie zwracać uwagę, nie okazuje szacunku, a na moje uwagi odpowiada ostro. Wiem, iż to mija — sama pamiętam, jak to jest, gdy nastolatek staje się nie do pojęcia. Mam młodszego brata, więc przechodziłam to już raz. Wierzyłam, iż zniosę i ten trudny etap.
Ale boli mnie, iż mój syn — bo tylko tak o nim myślę — ciągle powtarza, iż nie jestem jego matką i iż nie ma zamiaru mnie słuchać. Wszystko, co powiem, kwituje albo ignorowaniem, albo robieniem na przekór.
Liczyłam, iż mąż stanie po mojej stronie, ale gdy powiedziałam mu o tym, odpowiedział z obojętnym spokojem, żebym po prostu nie wtrącała się do chłopaka, bo go nie rozumiem. To mnie bardzo dotknęło. Odebrałam te słowa jak znak, iż choć jestem częścią ich rodziny, to tak naprawdę nigdy nie byłam w niej w pełni „swoja”.
Bo gdy dziecko było małe i potrzebowało matczynego ciepła, byłam potrzebna, byłam „mamą”. A teraz, gdy wyrasta i staje się samodzielny, nagle okazuje się, iż jestem tylko obcą kobietą? Tego naprawdę się nie spodziewałam.
Od pierwszych dni pokochałam to dziecko całą duszą. Nigdy nie czułam do niego złości ani niecierpliwości, traktowałam jak własnego syna. Całe życie poświęciłam jemu i jego ojcu. A teraz nie zasługuję ani na szacunek, ani na wysłuchanie?
Mogłabym jeszcze zrozumieć dziecko — to wiek buntów, choćby rodzonym matkom trudno dogadać się z dziećmi w tym okresie. Ale mój mąż, jego ojciec! Jak może nie rozumieć, iż jego obojętność rani mnie najbardziej? Coraz częściej myślę, iż oddałam swoje życie rodzinie, która tak naprawdę nigdy mnie nie przyjęła do końca. A na starość mogę zostać dla nich tylko kimś obcym, niepotrzebną kobietą.