Pielęgniarka wylała nocnik na głowę ordynatora, który odmówił przyjęcia rannego żebraka w brudnym ubraniu

newskey24.com 7 godzin temu

Wieczór na chirurgii wlewał się jak gęsty syrop, a powietrze przesiąknięte było zapachem środków dezynfekujących i leków. W kącie pokoju pielęgniarek, oświetlonym przyćmioną lampą, siedziała Kinga Nowak drobna, z rozwichrzonymi jasnymi włosami i płonącymi oczami. Na kolanach trzymała otwartą książkę Sienkiewicza, jej ucieczkę od szpitalnej rzeczywistości.
Dni spędzała na nauce w szkole medycznej, noce na zmywaniu podłóg i noszeniu basenów, a te krótkie chwile ciszy były dla niej jak święto. Czytanie nie było tylko nawykiem to była jedyna rzecz, która pozwalała jej zachować resztki godności wśród wiader z płynami ustrojowymi i sprzątania po pacjentach.
A co my tu mamy? Literackie kółko samokształceniowe?
Głos ostry i drażniący wdarł się jak piła łańcuchowa w ciszę. Kinga drgnęła. Książka zniknęła. Podniosła wzrok i zobaczyła przed sobą doktora Marka Kowalskiego, ordynatora oddziału. Pojawił się, jak zawsze, bezszelestnie, jakby specjalnie czaił się, by przyłapać kogoś na gorącym uczynku. Niski, z przerzedzającymi się włosami i twarzą zatrzymaną w wiecznym grymasie irytacji, trzymał jej książkę dwoma palcami, jakby dotykał czegoś nieczystego.
Sienkiewicz? prychnął. Bardzo szlachetnie, zainspirować się klasyką. Tylko, Nowak, nie jesteś w salonie arystokratki, tylko w szpitalu. Płacimy ci za pracę, a nie za bujanie w obłokach.
Kinga powoli wstała. Strachu nie było. Tylko ta stara, dobrze znana złość, która kumulowała się latami.
Po pierwsze, płacą mi tyle, iż ledwo starcza na chleb. Po drugie wszystko zrobiłam. Pokoje posprzątane, pacjenci obsłużeni. Mam prawo do przerwy?
Oho! podniósł głos. Jeszcze się będesz wymądrzać? Słuchaj, jeszcze jedno słowo, a wylecisz stąd tak szybko, iż choćby się nie obejrzysz!
W tej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem. W progu stała Ania, przyjaciółka Kingi i koleżanka z pracy. Jednym spojrzeniem ogarnęła sytuację.
Kinga, szybko, do szóstki! Dziadek się źle czuje, trzeba pomóc!
Złapała Kingę za rękę, wyciągnęła na korytarz i już z marszu, słodkim tonem rzuciła:
Przepraszam, panie doktorze, zaraz to naprawimy!
Gdy odeszły kawałek, Ania westchnęła ciężko.
Oszalałaś?! syknęła, ściskając jej ramię. Po co się z nim kłócisz? On cię zniszczy! Wiesz, iż zrobi wszystko, byle tylko utrzymać władzę. Zamknij się, na litość boską!
Nie mogę milczeć, gdy widzę, jak depczą człowieka odparła Kinga cicho, ale twardo. On nie jest lekarzem. To strażnik więzienny.
Twoje słowa nic nie zmienią. Ale tobie będzie gorzej. Bądź rozsądna.
Słowa zawisły w powietrzu. Rozsądek Kinga gorzko się uśmiechnęła. Dla niej to słowo dawno straciło znaczenie. Od piętnastego roku życia żyła według innego prawa prawa konieczności działania, ryzyka, walki. Zamknęła oczy i na moment uciekła myślami przed oczami stanął dom z dzieciństwa.
Słońce zalewające pokój. Śmiech ojca silnego, pewnego siebie, spełnionego. Bierze ją na ręce, wręcza ogromną lalkę z porcelanową twarzą i jedwabnymi włosami. Ten prezent stał się symbolem świata pełnego miłości, stabilności, gdzie wszystko wydawało się wieczne.
Ale ten świat rozpadł się w jeden wieczór. Ojciec został pobity w klatce schodowej nie dla pieniędzy, tylko jako ostrzeżenie. Konkurenci. Lekarze uratowali mu życie, ale uszkodzenie kręgosłupa skazało go na wózek. Z radosnego człowieka stał się wściekłym, cierpiącym potworem, który nienawidził świata i wylewał swój ból na bliskich.
Matka, Barbara Nowak, nie wytrzymała. Po śmierci męża dopadł ją zawał lekarze mówili o wyczerpaniu nerwowym. Piętnastoletnia Kinga została sama. Sprzedała lalkę, potem wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, by kupić leki. Potem poszła do pracy najpierw jako sprzątaczka, potem sanitariuszka.
Widziała, jak pacjenci cierpią, jak lekarze przechodzą obojętnie, jak ludzkie życie traci wartość. I wtedy, patrząc na ból matki i wspominając męki ojca, przysięgła sobie: zostanie lekarzem. Prawdziwym. Takim, który słucha, widzi, nie odwraca się. Nie takim jak Kowalski. Te wspomnienia były jej bronią. Nie pozwalały się złamać.
Około drugiej w nocy, gdy szpital ucichł, Kinga znowu drzemała z książką na kolanach. Obudziły ją podniesione głosy w izbie przyjęć. Zerwała się i pobiegła.
Na łóżku siedział mężczyzna w podartym ubraniu, z twarzą umazaną błotem, we włosach ziemia. Pachniał potem i alkoholem. Ściskał prawy bok, spod palców sączyła się krew.
Co się stało? spytała Kinga, podchodząc.
Dźgnęli za pusty portfel wykrztusił.
Kowalski wyszedł z gabinetu, zwabiony hałasem. Zmierzył mężczyznę pogardliwym spojrzeniem.
I kto to? Koleżka spod mostu?
Ma ranę kłutą powiedziała dyżurna pielęgniarka. Potrzebna operacja.
Ordynator choćby nie podszedł. Ocenił go wzrokiem, pokręcił głową.
I ja mam teraz się nim zajmować? Brudny, pijany, bez dokumentów, bez ubezpieczenia. Kto za to zapłaci? Nie zamierzam brudzić sali operacyjnej dla menela.
Ale on może umrzeć! wykrzyknęła młoda pielęgniarka.
Kowalski zimno się uśmiechnął.
Niech umiera. Naturalna selekcja. Tacy sami wybierają swój los. Wezwijcie policję. A ja nie mam zamiaru marnować zasobów na śmieci.
Odwrócił się i poszedł. Personel zastygł. Mężczyzna na łóżku jęczał, bladł, tracił przytomność. Czas uciekał.
I nagle coś w Kingi pękło. To było zbyt znajome. Ojciec. Długa karetka. Lekarz, który pił herbatę. Ta myśl zapaliła się jak ogień. Wszystkie ostrzeżenia, cały strach wyparowały. Została tylko wściekłość. Ślepa, czysta, sprawiedliwa.
Trzymała w rękach emali

Idź do oryginalnego materiału