– Siedzimy na ganku dworu w Lusławicach, którego właścicielem ponad pół wieku temu został znany na całym świecie Krzysztof Penderecki. Słynny kompozytor dokupił potem kolejne hektary, wyremontował dwór i stworzył arboretum. Rośnie tu wiele tysięcy gatunków drzew i krzewów z całego świata. Od czego zaczęła się pana kooperacja z profesorem?
– To był taki trochę przypadek. Mój wuj miał firmę budowlaną i zabrał mnie na robotę do pałacu. Teren należał do profesora od roku 1974. Przeraziłem się, gdy profesor poprosił mnie na werandę. To było w roku 1982, miałem wtedy 18 lat.
– Rozmowa się nie kleiła?
– Byłem zawstydzony, bo profesor to wielka postać, ale polubiłem go od razu. Oczywiście placek, kawusia. Pani Elżbieta, taka piękna, młoda. Profesor jeszcze z czarną brodą. Dobra atmosfera się zrobiła i zaczęliśmy normalnie rozmawiać. Bo profesor zawsze podchodził do ludzi normalnie. Z każdym się przywitał, porozmawiał. Powiedział parę słów i nagle wypalił: Stasiu, ty będziesz u mnie pracował! Gdy to usłyszałem, to ręce zaczęły mi się trząść. Mówię, iż do wojska niedługo idę i wyciągam bilet. Do żadnego wojska nie pójdziesz. Szkoda czasu – stwierdził profesor. Przyjechał potem pan pułkownik i jakoś to załatwili. Coś tam w urzędzie gminy jeszcze chcieli, ale gwałtownie rozeszło się po kościach.