Kinga Burzyńska: To jest ten moment, ta chwila – wspaniała, cudowna, młoda i utalentowana Paulina Gałązka! Aktorka Teatru Ateneum, ale oprócz tego… a adekwatnie nie wiem, czy powinnam powiedzieć „oprócz tego”. Aktorka filmowa, serialowa, dubbingowa? A może jednak teatralna? Paulino droga, gdzie tkwi twoje aktorskie DNA?
Paulina Gałązka: Myślę, iż nie ma potrzeby wybierać, jestem po prostu aktorką. I każda z tych „specjalizacji” jest dla mnie ważna.
Filmową, bo skończyłaś łódzką filmówkę, prawda?
Tak, dokładnie, łódzką filmówkę.
No właśnie. Tym bardziej, iż – z której strony by na to nie spojrzeć – spotykamy się przy okazji filmu, w którym zagrałaś jedną z głównych ról. Mam na myśli „Diabła” i jego całkiem niedawną premierę. Czy lubisz takie momenty? Chwile, w których oddajesz swoją pracę widzom – i to, co zrobiłaś, przestaje być już tylko twoje? Słuchasz wtedy, co ludzie mówią?
Dla nas, aktorów, to bardzo satysfakcjonujące, bo po zejściu z planu, mamy jeszcze wpływ na rolę podczas postsynchronów, a potem nasze zadanie się kończy. Wszystko przechodzi w ręce montażystów. My już nie wybieramy ujęć. Z moją postacią, Kają, pożegnałam się zimą 2023 roku. Potem miałam okazję zobaczyć gotowy już film. Oczywiście, iż jest to istotny moment i iż czekamy na opinie widzów, dla nich to wszystko robimy.
Oglądałaś film dopiero na premierze czy widziałaś go wcześniej?
Widziałam go wcześniej. Razem z innymi twórcami zostaliśmy zaproszeni na specjalny pokaz w jednostce GROM. Film jest hołdem dla żołnierzy i weteranów. Dzięki temu, iż został pozytywnie przez nich przyjęty, odczuliśmy wielką ulgę. Ich opinia była dla nas najważniejsza, tym bardziej iż byli żołnierze brali udział w pracach nad filmem.
Dlaczego właśnie w jednostce GROM odbył się ten pokaz i dlaczego ich zdanie było kluczowe?
Ponieważ aktywnie uczestniczyli w pracach nad scenariuszem i przygotowaniach. Pomagali też naszemu głównemu bohaterowi, a choćby mnie – miałam jedną scenę, w której rozkładam i składam pistolet glock. Musiałam dojść do perfekcji, więc regularnie trenowałam z moim instruktorem, żołnierzem GROM-u. Ćwiczyliśmy, aż byłam w stanie zrobić to w kilkanaście sekund. Instruktor dzielił się też ze mną różnymi zawodowymi historiami, co pomogło mi lepiej zbudować postać Kai i jej relację z Maksem.
Właśnie, powiedzmy trochę więcej o filmie. Twoja Kaja towarzyszy Maksowi, jest taką postacią, która pojawia się obok niego, ale bez zdradzania wszystkiego – film opowiada o… emerytowanym GROM-owcu, tak?
Tak, dokładnie. Maks to emerytowany żołnierz GROM-u, który wraca do swojego rodzinnego miasta, Tarnowskich Gór. Tam spotyka się z zorganizowaną przestępczością, miejscową mafią. Moja bohaterka jest radną, która przez splot okoliczności zostaje wciągnięta razem z nim w tę walkę.
Ona sama bardzo ładnie o sobie mówi, iż jest „społecznicą”. Została radną, ale trochę się jej nie powiodło, bo chciała wyjechać z Tarnowskich Gór, prawda?
Tak, wyjechała do stolicy, ale wróciła.
Trochę z podkulonym ogonem.
Dokładnie. Po nieudanym małżeństwie pełnym przemocy fizycznej. Kaja jest rozwódką i na początku filmu ma poczucie porażki. Szuka swojego miejsca, ale nie jest to proste, bo Tarnowskie Góry w naszym filmie to miejsce zmowy milczenia – wszyscy wiedzą o zorganizowanej przestępczości, ale nikt o tym głośno nie mówi. Kiedy Kaja spotyka Maksa, który podobnie jak ona, wrócił po latach, widzi w nim kogoś autentycznego, odważnego, kogoś, kto nie boi się być sobą. To ją fascynuje i sprawia, iż jej serce zaczyna bić mocniej.
Tym bardziej, iż w filmie mówi: „Pamiętam cię, choć ty mnie nie pamiętasz. Miałam wtedy siedem, osiem lat, ale wszystkie dziewczyny się w tobie kochały”.
Tak, taki Kurt Cobain z Tarnowskich Gór (śmiech).
Paulina, to zupełnie nowe doświadczenie dla ciebie. Grałaś kiedyś taką rolę? Bo to psychologicznie coś innego. Pamiętam, iż ostatnio spotkałyśmy się przy „Barbie”, w której dubbingowałaś, a wcześniej na planie „Samych swoich”. To teraz jest zupełnie coś odmiennego. To dla aktora radujące, prawda?
Bardzo. Zawsze marzyłam, żeby zagrać w filmie sensacyjnym. Jak byłam mała i oglądałam Izabellę Skorupko w Bondzie z Piercem Brosnanem, w tych wszystkich scenach wybuchów, gdzie biegała i walczyła, myślałam sobie: Boże, jak super byłoby zagrać w czymś takim.
Chciałaś zostać dziewczyną Bonda?
Tak, dokładnie.
Póki co jesteś dziewczyną Lubosa.
Dziewczyną Diabła.
Ale słuchaj, to przecież idealny przedsionek do Bonda!
Marzenia się spełniają, jak widać. Kino akcji to super wyzwanie dla aktora. Przede wszystkim fizyczne, wymagające intensywnego treningu, ale też dużej wyobraźni. Kiedy już uda się nakręcić taką scenę, wszyscy odczuwają ogromną satysfakcję. Poza tym nad scenami akcji pracuje sztab ludzi – kaskaderzy, operatorzy kamer – to kooperacja wszystkich pionów.
A ty jesteś zadaniowa? Lubisz takie fizyczne wyzwania?
Tak, uwielbiam. Chociaż muszę przyznać, iż nasza finałowa scena – ta ogromna nad jeziorem, z udziałem jednostek specjalnych i dużą liczbą żołnierzy – była naprawdę wymagająca i trudna w realizacji. Było bardzo zimno, co pięknie wygląda na ujęciach, zwłaszcza kiedy widać, jak woda paruje w zimowym mrozie, ale powiem ci, Kinga, iż te dni zdjęciowe dały nam w kość. Zdecydowanie lepiej się to ogląda, niż kręci.
Niedawno byłam na planie „Zmory” z Magdą Cielecką, która opowiadała mi, iż Bartek Gelner musiał wejść do lodowatego jeziora albo morza podczas kręcenia sceny. Już od samego słuchania zrobiło mi się zimno. A ty jesteś wytrzymała? Skupiasz się na pracy, czy jednak trochę marudzisz?
Nie przywykłam do marudzenia. Wolę tego unikać, bo mam empatię i wiem, iż przy kręceniu takich scen wszyscy na planie mają ciężko. Chociaż jestem zmarzluchem, to w pracy działa adrenalina – ona pomaga przetrwać takie warunki. Prywatnie marznę znacznie bardziej, niż zawodowo.
No właśnie, jak słucham o tych wyzwaniach i fizycznych umiejętnościach, których musiałaś się nauczyć, to przypominam sobie „Samych swoich”, gdzie z kolei uczyłaś się mówić…
Gwarą.
Gwarą! Czyli za każdym razem to nowe wyzwanie, nowa przygoda. Teraz powiedz, co wolisz – takie emocjonalne przygody czy jednak fizyczne wyzwania? Wychodzisz od ciała w budowaniu postaci? Czy to zależy od tego, co masz zagrać?
Uważam, iż to jest ze sobą połączone. Emocje są związane z ciałem, ale także z wyobraźnią. Przy pracy nad Diabłem współpracowałam z Anną Skorupą, coachką aktorską, która właśnie łączy te sfery – ciało i wyobraźnię. Zawód aktora jest bardzo fizyczny, da się to wszystko połączyć i dzieje się to równolegle.
Bardzo ładnie to ujęłaś o tej coachce. Coraz częściej słyszy się o takich osobach na planie, ale niektórzy się zastanawiają: Po co to? Kim jest ten coach na planie? Do czego adekwatnie cię przygotowuje?
To faktycznie funkcja stosunkowo nowa w Polsce, ale bardzo popularna za granicą. W Hollywood prawie każdy aktor pracuje ze swoim coachem. Taka osoba pomaga ci przygotować się do scen, oczywiście w porozumieniu z reżyserem. Tak, abyś wchodząc na plan, strzelała same dziesiątki – czyli grała precyzyjnie, bez konieczności dodatkowego rozruchu czy dodatkowej inscenizacji. To oszczędza czas realizacyjny i jest bardzo komfortowe. Ania pracowała ze mną już na etapie przygotowań, gdy powstawały kolejne wersje scenariusza. My również miałyśmy wpływ na te zmiany. Wiedziałyśmy na przykład, iż Kaja jest osobą decydującą się na misję u boku filmowego Diabła. Stwierdziłyśmy, iż fajnie byłoby znaleźć wyjaśnienie dla jej działania. Dlatego okazuje się, iż mama Kai, grana przez Olę Konieczną, jest uzależniona od alkoholu, przez co Kaja jest współuzależniona i od zawsze czuła się za nią odpowiedzialna. To tłumaczy, dlaczego ma w sobie naturalny odruch ratowania innych i dlaczego włącza się w akcję głównego bohatera. Takie rzeczy są potem dodane do scenariusza – nasz producent kreatywny i autor scenariusza, Robert Ziębiński, był bardzo otwarty na te pomysły, co tylko wzbogaciło całą historię.
Czyli spotykacie się wcześniej, budujecie tę postać, wymyślacie, dlaczego jest taka, a nie inna, skąd się wzięły jej konkretne zachowania?
Dokładnie tak. Przechodzimy przez wszystkie przeżycia postaci, jej doświadczenia. Potem, na planie, łatwiej jest naciskać odpowiednie guziki wewnątrz siebie, żeby uzyskać efekt, którego chce reżyser.
Jak to działa? Jak naciskasz te guziki?
To wygląda tak, iż myślę sobie: Kaja w tej sytuacji czuje to i to, bo ma takie, a nie inne doświadczenia. I dzięki temu uruchamiają się w niej konkretne emocje.
Aha, rozumiem. Czyli po prostu wchodzisz na plan i grasz.
Tak, właśnie tak (śmiech).
Paulina, chciałam na chwilę cofnąć się do czasów twojej szkoły filmowej. Czy idąc tam, wiedziałaś, iż to jest absolutnie twój jedyny pomysł na życie?
Nie, ponieważ gdy zdawałam do szkoły filmowej, równocześnie studiowałam, zresztą z powodzeniem, stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Warszawskim. Dzięki temu, nie czułam wielkiej presji w czasie egzaminów do Filmówki. Nie sądziłam, iż tak dobrze mi pójdzie. Kocham grać, przeistaczać się, być na planie. Ale największą i najważniejszą nagrodą jest to, iż moje role cieszą się sympatią widzów. To sprawia, iż aktor czuje się potrzebny.
No dobrze, ale kiedy zaczęłaś studia w filmówce, to musiałaś zrezygnować ze stosunków międzynarodowych?
Tak.
Ale czy wtedy, studiując w filmówce, miałaś jeszcze myśli, iż może wrócisz na te studia? A może, gdyby aktorstwo się nie udało, zrobiłabyś coś innego?
Tak, planowałam różne rzeczy. Myślałam na przykład o studiach psychologicznych, bo uwielbiam psychologię, zresztą ona bardzo łączy się z aktorstwem. Zawsze dawałam sobie taki plan B. Jednak, kiedy zaraz po studiach dostałam etat w Teatrze Ateneum, to pomyślałam: Ojejku, co teraz?
To był moment, kiedy przestałaś myśleć, co będzie, jak coś komuś się nie spodoba? Czy ten etat w Ateneum dał ci poczucie, iż możesz, potrafisz i nie musisz szukać niczego innego?
Poczułam, iż jestem potrzebna. W naszym zawodzie to najważniejsze – musi być widz, musi być zapotrzebowanie na twoją pracę. Dzięki temu zrozumiałam, iż nie muszę już szukać planu B.
A jednak cały czas masz solidną bazę: jesteś aktorką teatralną i filmową, skończyłaś łódzką filmówkę, masz etat w teatrze. Wielu młodych aktorów rezygnuje z etatów, żeby mieć większą wolność. Co daje ci teatr?
Przede wszystkim to świetny trening w budowaniu postaci. W teatrze masz trzy miesiące na stworzenie postaci, która potem będzie funkcjonowała przez lata na scenie. Na przykład niedawno mieliśmy setne przedstawienie spektaklu Ojciec, gramy go od siedmiu lat. W tych kilku miesiącach prób musisz zbudować coś trwałego, co będzie działać przez długi czas. Mam też to szczęście, iż w teatrze spotykam świetnych partnerów aktorskich.
Na przykład Agatę Kuleszę.
Między innymi. Teraz znowu wchodzimy w okres prób do nowego spektaklu, w którym Agata gra główną rolę, a ja – po raz kolejny – wcielam się w jej córkę.
Znowu? Bo czekaj, nigdy nie pamiętam tytułu spektaklu, który już gracie.
To wiem na pewno. Widzowie bardzo go lubią, a podobno psychoterapeuci polecają go jako formę katharsis. A teraz przygotowujemy spektakl pod tytułem Mój syn chodzi, tylko trochę inaczej. Też trudny tytuł.
I znowu grasz córkę Agaty?
Tak, ale tym razem w zupełnie innej konfiguracji. W To wiem na pewno nasze bohaterki są matką i córką w konflikcie, a tutaj raczej się wspierają.
Wspominałaś, iż macie trzy miesiące na przygotowanie do roli, na zbudowanie postaci. Powiedziałaś też coś interesującego o Ojcu – iż gracie go już od siedmiu lat. Siedem lat temu byłaś zupełnie inną osobą, prawda?
Dlatego trzeba zbudować postać, która będzie uniwersalna. Ale jednocześnie trzeba być czujnym i umieć ją modelować. Na szczęście nasz „ojciec”, czyli Marian Opania, wyznaje zasadę cinéma vérité – „jak wyjdzie, tak wyjdzie” (śmiech). Zawsze zachęca, by grać adekwatnie do chwili, do sytuacji i nigdy nie odtwarzać na siłę, nie kopiować. Dzięki temu każdy spektakl jest trochę inny.
I to jest chyba piękne w teatrze – iż rezonujesz z publicznością, z partnerami i emocjami. Jaką byłaś dziewczyną siedem lat temu?
Na pewno dużo bardziej czułam, iż muszę sprostać cudzym oczekiwaniom. Teraz mam w sobie więcej spokoju, umiejętności odpuszczania i świadomości, iż nie da się zadowolić wszystkich.
A komu chciałaś coś udowodnić? Sobie czy innym? Czyje oczekiwania chciałaś spełniać, gdy zaczynałaś?
Myślę, iż to wynikało z wychowania – takiego wdrukowanego poczucia, iż trzeba zadowalać innych.
Mieć same piątki od góry do dołu?
I koniecznie czerwony pasek na świadectwie, żeby wszyscy byli ze mnie dumni i czuli się komfortowo w moim towarzystwie. Na szczęście z wiekiem człowiek dojrzewa, mądrzeje i uczy się odpuszczać.
Słuchaj, wyglądasz na dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata.
A mam trzydzieści pięć.
Paulina, czy „Dziewczyny z Dubaju” to był przełom?
Jeśli chodzi o moją rozpoznawalność – zdecydowanie przełom.
Na pewno ta rola dużo cię kosztowała, bo była trudna do zbudowania. Ale czy to było coś, co zmieniło twoje spojrzenie na ten zawód? Czy po niej poczułaś, iż teraz poradzisz sobie ze wszystkim?
Na pewno dało mi to poczucie sprawczości. Rola rzeczywiście była trudna do zbudowania, szczególnie, iż na początku filmu miała siedemnaście, a na końcu trzydzieści siedem lat. Obawiałam się, jak zostanie przyjęta. Kiedy jednak dostałam nagrodę w Amsterdamie na Septimius Awards dla najlepszej europejskiej aktorki za tę rolę, pomyślałam sobie, iż warto było. Tym bardziej, iż doceniono mnie za postać negatywną. I chyba udało mi się pokazać portret psychologiczny tej postaci – jej udział w sztafecie przemocy, w której najpierw sama jest ofiarą, a potem staje się przemocowcem.
Bardzo pięknie opowiadasz o tych postaciach. Psychologia jest dla ciebie niezwykle ważna. A w życiu też tak masz, iż wszystko analizujesz i rozkładasz na czynniki pierwsze?
Tak. Relaksuję się rozwiązując sudoku i czytając książki naukowe. Myślenie to moja pasja, uwielbiam filozofować (śmiech). Ostatnio czytam nową książkę Fukuyamy, wybieram się choćby na spotkanie z nim, znam go jeszcze z czasów studiów na stosunkach międzynarodowych. To są moje pasje. Budując każdą rolę, staram się patrzeć na nią z meta-poziomu. Zastanawiam się, co postać przeżywa i co z tego wynosi. Zawsze chcę, żeby bohaterka, choćby jeżeli pojawia się tylko na moment, przeżyła jakąś przemianę. Kaja w Diable jest kobietą, która musi znaleźć w sobie odwagę, żeby być autentyczną. Nie może być już tylko rozczarowaną osobą, rozgoryczoną maskaradą wokół. Musi stać się niezależna, podjąć decyzję, iż nie bierze w tej maskaradzie udziału, tylko przyjmuje waleczną pozycję.
I to jest to, o czym wcześniej mówiłaś – skąd w niej ta walka, ta potrzeba ratowania innych. Wspomniałaś o jej matce – ta relacja jest trudna, ale interesująca do zbudowania pod względem aktorskim. Wracając jednak do Diabła, miałaś bardzo wymagające zadanie w kontekście relacji aktorskich. Pracowałaś z Erykiem Lubosem, który jest niezwykle silną osobowością. Musiałaś, iż tak powiem, stoczyć… no, nie powiem walkę z diabłem, ale jednak coś w tym było, prawda?
Trochę tak, było to wyzwanie.
Powiedz mi, czy Paulina, która jest wcielonym aniołem, piękną blondynką, potrafi tupnąć nogą, postawić na swoim? Jak poradziłaś sobie z tym „diabłem”?
Musiałam znaleźć w sobie dużo siły, żeby stanąć na wysokości zadania. Na premierze słyszałam od dziennikarzy, iż ta relacja między bohaterami wypadła na ekranie bardzo autentycznie. To było nasze pierwsze spotkanie z Erykiem Lubosem na planie. Było to trudne zadanie, ale mam wrażenie, iż aktorsko bardzo dużo czerpaliśmy od siebie nawzajem – z tego, jak budowaliśmy postacie. To widać na ekranie.
Tak, widać tę autentyczność. Nie chcemy zdradzać, jak rozwija się ta relacja, ale rzeczywiście, do najłatwiejszych nie należy.
Na planie też trzeba było się odnaleźć, zwłaszcza iż było bardzo mało kobiet wokół.
Właśnie, chciałam o to zapytać. Była tam was garstka.
Były momenty, kiedy trzeba było bardzo się skupić, żeby osiągnąć swoje cele i wykonać zadania na planie. W takim męskim, wojskowym towarzystwie, które posługuje się własnym kodem językowym, łatwo było się zagubić.
Co mówili na premierze GROM-owcy? Jak odbierali film? Rozmawialiście z nimi?
Tak, nasi konsultanci, którzy współpracowali z nami przy realizacji, byli bardzo zadowoleni. Podkreślali, iż pierwszy raz widzą tak świetnie zrealizowane sceny walki. Według nich poziom był bardzo zadowalający.
Patrz, zaczęłaś choćby mówić w takim żołnierskim skrócie.
To prawda. Bardzo wiele wyniosłam z tych spotkań z naszymi „gromikami” – bo tak na nich mówiliśmy.
A czego się nauczyłaś?
Przede wszystkim tego, żeby najpierw obserwować, a dopiero potem działać. W sytuacjach zawodowych, szczególnie trudnych, to bardzo się sprawdza. Nauczyłam się oszczędzać energię i skupiać tylko na realizacji swojego zadania.
Czyli na planie jesteś taka skupiona – nie chodzisz, nie opowiadasz, nie jesz obiadków z ekipą, tylko koncentrujesz się na pracy?
Różnie bywa. Są plany, które są wyzwaniem emocjonalnym i wtedy dobrze jest oszczędzać energię.
Skończyłaś niedawno zdjęcia. Powiedz, do czego?
Do debiutu, który jest trudnym kinem psychologicznym, thrillerem. Film nazywa się To się nie dzieje. Opowiada o momencie w życiu głównego bohatera, kiedy nie może uwierzyć w to, co się wokół niego wydarza. W filmie jest troje głównych bohaterów. W roli głównej Tomasz Schuchardt, towarzyszę mu ja i młody aktor Borys Otawa, który jest też raperem, znanym jako Dżinn. Wszyscy gramy w jednej lokacji – mieszkaniu zbudowanym w legendarnej Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu. To było cudowne doświadczenie, bo tam też kręcono Samych swoich i inne perełki polskiej kinematografii, więc naprawdę czułam się wyjątkowo.
A nie bałaś się ryzyka związanego z pracą u debiutanta? Czy w ogóle nie myślisz o tym w kategorii obawy?
Ja uwielbiam pracować z debiutantami. Diabeł też jest reżyserskim debiutem i uważam, iż bardzo udanym. Błażej Jankowiak stanął na wysokości zadania, wszyscy byliśmy oczarowani jego pracą na planie. Pamiętam jego storyboardy, które były bardzo śmieszne, bo Błażej nie ma talentu plastycznego, ale zaangażowanie, które wkładał w te rysunki, naprawdę chwytało za serce. Może udostępnię je w social mediach, bo mam na to pozwolenie od reżysera (śmiech). Spotkania z debiutantami mają dla mnie szczególną wartość, bo ich zapał jest niepowtarzalny. Widać tę krew, pot i łzy, które są w stanie oddać. Super jest być częścią czegoś takiego.
Ale wiesz, dlaczego o to pytam? Bo widziałam cię ostatnio w etiudzie nakręconej w technologii XR w TVN Studio. To była w ogóle niesamowita historia – zagrałaś w etiudzie studentów. Sama dopiero co skończyłaś szkołę, no dobra, już kilka lat temu, ale to piękne, iż przez cały czas chce ci się brać udział w czymś takim.
Uważam, iż to są niesamowicie wzbogacające i dodające energii projekty. Miałam ogromną przyjemność ze spotkania z dziewczynami – Karoliną Fronik i Martą Kowalską. To niesamowicie zdolne reżyserki. Kręcenie w XR było super doświadczeniem! Czułam się jak dziecko – musisz nagle udawać, iż jesteś w odległym kraju, na pustyni, jeździsz jeepem, uciekasz przed wybuchami… po prostu super! Jakbym stwarzała cały świat wokół siebie. Mam nadzieję, iż znowu będę pracować z XR, bo to napełniło mnie niesamowitą radością.
To nowe narzędzie, ale myślę, iż staje się coraz bardziej popularne i daje totalną wolność.
Dokładnie. A jeszcze zdjęcia do tego krótkiego metrażu zbiegły się w czasie z moimi zdjęciami do filmu kryminalnego. Na razie nie mogę zdradzić szczegółów…
Będziesz znowu biegać z bronią?
Nie, niestety tym razem nie będę biegać z bronią. Ale pracowałam z reżyserem, z którym zawsze marzyłam się spotkać. Harmonogramy się nałożyły, więc musiałam zarywać noce, żeby połączyć te plany. Muszę powiedzieć, iż choćby po 12-godzinnych dniach zdjęciowych, trzech godzinach snu, pojechaniu na profesjonalny plan i powrocie na krótki metraż nie miałam kryzysu energetycznego. Pasja dziewczyn-reżyserek dawała mi niesamowitą energię. Nie żałuję zarwanych nocek.
Słuchaj, patrzę na ciebie i widzę, jaka jesteś skupiona. Znasz tyle nazwisk, wszystko masz totalnie poukładane. Powiedz mi, czy ty kiedyś „odpinasz wrotki”? Myślisz sobie: “Paulina, dzisiaj nic nie będę pamiętać, dzisiaj jestem szalona, dzisiaj zrobię bałagan w domu” (śmiech).
No widzisz, aktor zarabia pamięcią na życie.
Wiesz, ilu aktorów tu siedziało, którzy czasem nie pamiętali nazwiska reżysera? Oczywiście, wszystkich ich uwielbiam, ale ty jesteś wyjątkowa pod tym względem.
No cóż, chyba tutaj kłania się te 98% z rozszerzonej matury z historii (śmiech).
Naprawdę? A z czegoś miałaś może mniej?
Tak, muszę przyznać, iż z języka polskiego. Jechałam na dobrych ocenach głównie dzięki recytowaniu wierszy, bo pisanie wypracowań nie było moją mocną stroną. Mam dysleksję i dysortografię, więc…
Ale czy zdarza ci się czasem coś odpuścić?
Absolutnie tak.
Ale na jakim polu? Na pewno nie w pracy! Nie wierzę, iż w pracy potrafisz odpuścić. Tam na pewno zawsze dajesz z siebie 200 procent.
Uczę się tego, żeby trochę oddać kontrolę innym. Na przykład po zakończeniu zdjęć staram się nie rozpamiętywać tego, co było – co można było lepiej nakręcić czy zrobić. Zresztą, usłyszałam to kiedyś na planie mojej pierwszej dużej produkcji, w serialu Skazane. Grałam tam główną rolę, a Piotrek Głowacki powiedział mi wtedy…
Pamiętam! Polsat, świetny serial. Była tam Beata Ścibakówna, dobrze mówię?
Tak, dokładnie. A reżyserem był Łukasz Jaworski. Właśnie wtedy Piotrek powiedział mi coś takiego – bo miałam moment, kiedy myślałam: „Boże, beznadziejnie zagrałam w tej scenie”. A on na to: „Ale po co o tym myślisz? Poprawisz to następnym razem”. Lata później przyłapałam Piotrka, jak mówił: „Kurczę, nie wyszło mi to dzisiaj w tej scenie”. Powiedziałam mu wtedy: „Piotrek, jak możesz tak mówić? Ja od tylu lat karmię się twoimi słowami z tamtego dnia, a teraz słyszę, iż ty też rozpamiętujesz”.
Wiesz co, nie wierzę, iż Głowacki nie rozpamiętuje. Pamiętam, jak w Bogach, gdzie grał profesora Zembalę, który potem powiedział, iż Piotrek Głowacki tyle razy obserwował operacje, iż gdyby było coś prostego do wycięcia, na przykład wyrostek robaczkowy, to Piotrek mógłby to zrobić. On jest zawsze przygotowany na 200 procent, więc myślę, iż analizuje każdą swoją scenę. Ale może teraz już też potrafi odpuszczać. Paulina, a co robisz w weekend?
Gram spektakle „To wiem na pewno”. W Ateneum.
A znajdziesz czas na odpoczynek?
Odpocznę przed spektaklami i po spektaklach.
Czyli jednak higiena pracy musi być?
Absolutnie. Sudoku już na mnie czeka.