Stereotyp Niemca
Przez całe dzieciństwo słowo „Niemiec” znaczyło dla mnie tylko jedno: hitlerowiec, napastnik, okrutnik, nie człowiek, ale bestia. Ten komunikat słał świat dookoła mnie, choć w moim bliskim otoczeniu nie brakowało przykładów, iż ten, kto urodził się jako Niemiec, był obywatelem Trzeciej Rzeszy, niekoniecznie wypełniał ogólnie obowiązujący stereotyp Niemca.
Dopiero jako dorosła osoba dowiedziałam się, iż nie wszyscy Niemcy w latach 30. XX wieku zgadzali się z polityką państwa, którego byli (lub też przestali być) obywatelami.
Ogromna rzesza naukowców, filozofów, artystów (nie tylko żydowskiego pochodzenia) opuściła swój kraj w tamtym czasie.
By wymienić jedynie kilku ludzi sztuki: Ernsta Tollera (urodzonego i mieszkającego do 12. roku życia w Szamocinie), Bertolta Brechta, Erwina Piscatora, Liona Feuchtwangera, Maxa Ernsta, Marlenę Ditrich, Hansa Bellmera (urodzonego w Katowicach). Emigrowali do różnych krajów, często wybierając Francję, a potem Stany Zjednoczone.
Obóz artystów
Kiedy 3 września 1939 roku Francja wypowiedziała wojnę Niemcom, wszyscy ci uciekinierzy z hitlerowskich Niemiec stali się „obcymi niepożądanymi” i zostali internowani w Camp des Milles pod Aix-en-Provence. Znaleźli się tam m.in. Ernst, Feuchtwanger, Bellmer, ale także Olaf Christiansen, Ferdinand Springer, Leo Marschutz, Alfred Otto Wolfgang Schulze nazywany „Wols”, Max Lingner, Friedrich Schramm, Max Schlesinger, Alfred Kantorowicz.
Z powodu ogromnej liczby ludzi sztuki nazywano Camp des Milles „obozem artystów”. Internowani w nim ludzie w trakcie pobytu tam stworzyli przeszło 400 dzieł sztuki: obrazów, rysunków, powieści, dramatów, kompozycji muzycznych.
Najlepiej znaną z nich jest wspomnieniowa książka Feuchtwangera „Diabeł we Francji i moje z nim spotkanie latem 1940”.
„Dziwna wojna”
Ci, którzy nie zgadzali się z polityką państwa niemieckiego, którzy protestowali, którym odbierano nie tylko środki do życia, uznając ich twórczość za zdegenerowaną i pozbawiając posad w teatrach, towarzystwach i na uczelniach artystycznych i którzy z tego powodu musieli uciekać z własnego kraju, na skutek „dziwnej wojny”, którą wypowiedziała Francja, zostali zrównani w swoim statusie z tymi, którzy strzelali w Polsce do cywilów.
Tylko z tego powodu, iż wszyscy oni zostali urodzeni na terytorium tego samego państwa. Ich poglądy, czyny przestały być podstawą do dostrzeżenia różnicy między nimi a tymi, którzy znaleźli się na froncie.
Choć wśród tych, którzy znaleźli się na froncie kilka miesięcy później, kiedy Niemcy zaatakowały Francję, był także Hans Scholl, założyciel związku Białej Róży – tajnej organizacji, która usiłowała informować Niemców o tym, jak naprawdę wygląda wojna, za co wraz z siostrą Sophie i przyjacielem Christophem Probstem zapłacili życiem.
Kiedy „drôle de guerre” zamieniła się w regularną wojnę, komendant obozu des Milles Charles Goruchon zrozumiał, iż jego dotychczasowi podopieczni też są w poważnym zagrożeniu i zorganizował pociąg, który miał wywieźć 3000 internowanych na hiszpańską granicę. Oficjalnie znany jako „pociąg Wolności”, a przez Feuchtwangera nazwany „pociągiem widmo”, nie dotarł do celu. Ktoś jednak pomyślał, iż siedzący w obozie Niemcy są tak samo (lub choćby bardziej) zagrożeni jak Francuzi i próbował pomóc im uciec przed hitlerowską armią.
Marie Magdalene Dietrich
Najbardziej chyba znanym symbolem zerwania z myśleniem w kategoriach narodu i przyłączenia się do atakowanych była Marlena Dietrich – amerykańska aktorka, która swoją karierę rozpoczynała w Niemczech, a kontynuowała w Hollywood.
Marlene Dietrich podczas występu dla amerykańskich żołnierzy (1944) , fot. domena publiczna
Odmówiła powrotu do ojczyzny, kiedy do władzy doszedł Hitler. Stworzyła fundusz pomocowy dla uchodźców, na który przekazywała swoje honoraria z grania w filmach. Przyjmowała uciekinierów z Niemiec w swoim domu, pomagała im zdobywać wizy.
Kiedy Stany dołączyły do wojny, korzystając ze swej popularności, sprzedawała bony wojenne. Sprzedała ich najwięcej ze wszystkich. Nagrała po niemiecku piosenki, które były nadawane w amerykańskich propagandowych audycjach dla Niemców i miały obniżyć ich morale. Jeździła na front, śpiewając dla żołnierzy armii alianckich na różnych kontynentach. Śpiewała także swoją najbardziej znaną piosenkę „Lily Marleen”, którą uwielbiali żołnierze po obu stronach frontu.
Do Niemiec wróciła razem z armią amerykańską, a zapytana dlaczego, odpowiedziała, iż wynikało to „z przyzwoitości”. Po wojnie otrzymała Medal Wolności, francuską Legię Honorową oraz ważne odznaczenia z wielu krajów, w tym także z Izraela.
W latach powojennych przez cały czas śpiewała dla Pokoju. Upowszechniła jedną z najbardziej pacyfistycznych piosenek „Where all the flowers gone” (w Polsce znana jako „Gdzie są chłopcy z tamtych lat”). Śpiewała ją w różnych językach – po angielsku, niemiecku, francusku. Każda zwrotka oryginalnego tekstu kończy się pytaniem „Will they ever learn?” – Kiedy wreszcie się nauczą? (w polskiej wersji pojawia się bardzo mylące „kto wie, czy było tak”).
Dietrich, choć urodziła się i rozpoczynała karierę w Niemczech, nie została z racji swojego pochodzenia odrzucona w swojej nowej ojczyźnie. Liczyły się jej wybory i działania, a nie to, skąd pochodziła.
II wojna światowa wydawała się istotną lekcją, choć odrabianą z trudem i mozołem. Reakcja wielu państw świata na obecny atak Rosji na Ukrainę zdaje się potwierdzać, iż czegoś jednak się nauczyliśmy – iż nie warto poświęcać jednego kraju, by zaspokoić żądania dyktatora-szaleńca. Świat ruszył na pomoc Ukrainie. Bardzo to dobrze. Czy jednak solidarność z zaatakowanym krajem, narodem zdejmuje z nas jakiekolwiek wątpliwości dotyczące wyborów i postaw dotyczących konkretnych ludzi, którzy żyją wśród nas od lat, a przypadek sprawił, iż urodzili się w Rosji?
Alona Szostak
Od 2019 roku etatową aktorką Teatru Polskiego w Poznaniu jest Alona Szostak. Urodziła się w dawnym Związku Radzieckim, tam skończyła szkołę. W moskiewskim teatrze grała jeden sezon, potem przeniosła się na Litwę. Kiedy miała 23 lata, przyjechała do Polski. Pracowała w kilku teatrach, współpracowała ze znakomitymi reżyserkami: Moniką Strzępką, Eweliną Marciniak, Mają Kleczewską.
Jej rola Gertrudy w polsko-ukraińskim spektaklu tej ostatniej „Hamlet/ГАМЛЕТ” zwróciła na nią uwagę krytyki i środowiska teatralnego. Jeszcze lepiej oceniana była jej rola w „Cudzoziemce” Katarzyny Minkowskiej, dzięki której została uznana przez krytyka Wiesława Kowalskiego „najlepszą aktorką sezonu”. Znakomite role z ostatnich lat spowodowały zainteresowanie osobą samej aktorki.
Nestor polskiej krytyki Jacek Sieradzki w swoim corocznym „Subiektywnym spisie aktorów” umieścił Alonę Szostak w kategorii „Zwycięstwo”, pisząc o niej tak:
„jej osobowość sceniczna pozwala jednym spojrzeniem, zwrotem ciała, podniesieniem głowy pokazać, kto tu rządzi, (…). Jej Róża rozpięta jest między terroryzującą bezwzględnością i bólem osamotnienia, a ona potrafi przeskoczyć z jednego do drugiego rejestru, jakby przekręciła gałkę. Gdy strzyka jadem – a często czyni to «na stronie», do widowni – człowiek odruchowo chce się zasłonić, gdy jest bezradna do śmieszności w nierealnych oczekiwaniach, budzi litość”.
Sieradzki pisze o Szostak jako o Rosjance.
Szuflada
W marcu Rosja napadła na Ukrainę i Szostak nagle wpadła w tę samą szufladę, co uciekający przed Hitlerem artyści internowani w Camp des Milles: „obcy niepożądany”. Po spędzeniu większości życia w Polsce nagle najistotniejsza okazała się jej rosyjskość. Mimo iż dwoje z jej dziadków było Polakami, a jedno Ukraińcem. To, iż wychowała się w Związku Radzieckim, okazało się być nagle najważniejsze dla jej artystycznego funkcjonowania w Polsce.
Periodyk teatralny zrezygnował z wydania z nią rozmowy, w której m.in. opowiada o swoim skomplikowanym rodowodzie (choć nie przeszkodziło mu nic w publikacji rozmowy z reżyserem Rosjaninem, który przez wiele lat zachwycał się putinowską Rosją – mężczyznom wolno więcej?).
Szostak mówiła o sobie:
„Uważałam się za rosyjską patriotkę, ale jestem za wolnością, za swobodą ludzi, za pokojem. Dziś jestem Polką. Tu od trzydziestu lat jest mój dom, tu mieszka moja rodzina: mąż, dzieci. Tu odnalazłam własną tożsamość. Tam jest moje dzieciństwo, stamtąd pochodzi mój duch i moje piosenki”.
Na koncercie wspierającym Ukrainę w jej rodzimym teatrze miała zaśpiewać utwór „Wojna”, który wcześniej wykonywała na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Nie wystąpiła na tym koncercie, bo miała śpiewać po rosyjsku, czemu sprzeciwiła się ukraińska artystka, sama będąca w Polsce emigrantką. Zaśpiewała ten utwór kilka dni później w warszawskim Teatrze Żydowskim na koncercie „Warszawskie teatry dla Ukrainy”. Włączyła się w pomoc uchodźcom, przyjęła uciekinierów we własnym domu.
Szostak skontaktowała się z Sofiją Popovą, aktorką z Chorzowa, Ukrainką, której tata – Rosjanin zginął w 2014 roku, broniąc wschodniej granicy Ukrainy przed rosyjskim atakiem.
Razem nagrały piosenkę „Modlitwa za Ukrainę”. Popova śpiewa po ukraińsku, Szostak – po rosyjsku. I po rosyjsku padają w piosence słowa: „za wszystkich przelewasz dziś krew”. Nagranie tej piosenki odcięło jej możliwość wjazdu do Rosji, a mieszka tam jej ojciec – Ukrainiec. Dokonała wyboru, podobnie jak Dietrich, z przyzwoitości.
Ludzkie działanie
Bardzo jestem przywiązana do koncepcji tego, czym jest kultura, stworzonej przez poznańskiego profesora Jerzego Kmitę. Mówiąc w dużym skrócie, kultura utożsamiana jest z zestawem intersubiektywnych przekonań kierujących i regulujących ludzkie działania. Działając, realizujemy wartości uznawane przez nas za ważne. Kultura u podstaw to właśnie tworzenie sposobów działania, jakie mogą urzeczywistnić wartości podzielane przez społeczność.
Czy sądząc po działaniach, można zrekonstruować te wartości? Czy traktując poszczególnych ludzi wyłącznie jako emanację państwa, w którym się urodzili, nie powodujemy, iż nacjonalistyczni tyrani tak naprawdę zwyciężają, choć może i militarnie ponoszą klęskę?
Szostak nie ma szansy zafunkcjonować w kraju, który wybrała na swoją ojczyznę, tak jak Dietrich w USA, śpiewająca pacyfistyczne piosenki także po niemiecku. Jakiś czas temu na jakimś wiadukcie w Moskwie pojawił się napis – cytat z ulotki Białej Róży: „Stań w obronie swoich przekonań, choćby jeżeli wydaje się, iż stoisz sam”. „Wann wird man je verstehen?” – jak śpiewała Dietrich.