"Paradise" to polityczny thriller z twistem od twórcy "Tacy jesteśmy" – recenzja serialu Disney+

serialowa.pl 2 dni temu

Dan Fogelman, twórca hitowego „Tacy jesteśmy”, wraca do telewizji z czymś na pozór kompletnie innym. Czy „Paradise” ma szansę powtórzyć sukces jego poprzedniego serialu?

Nowy serial Dana Fogelmana nie uniknie porównań z jego poprzednim telewizyjnym dzieckiem i nie chodzi tylko o to, iż w obydwu występuje Sterling K. Brown. Choć na pierwszy rzut oka „Paradise” nie mogłoby się bardziej różnić od „Tacy jesteśmy„, podobieństw między tymi tytułami jest zaskakująco dużo, na czele z tym, iż historia ochroniarza podejrzanego o zabójstwo prezydenta USA to nie do końca to, czego się spodziewacie.

Paradise – o czym jest nowy serial twórcy Tacy jesteśmy?

Uprzedzając pytania – recenzja jest bezspoilerowa. Chociaż na Disney+ można już oglądać trzy pierwsze z ośmiu odcinków „Paradise”, a ja widziałem przedpremierowo wszystkie poza finałem, będę się trzymał informacji podanych przez twórców przed premierą. Wszystko oczywiście po to, żeby nie zepsuć niespodzianki tym z was, którzy jeszcze niczego nie widzieli i żyją w przekonaniu, iż wiedzą, co będą oglądać.

„Paradise” (Fot. Hulu)

Przekonanie to, które mogliście zbudować chociażby na zapowiedzi serialu, jest zresztą w dużej mierze słuszne. Bo „Paradise” jak najbardziej jest gęstym politycznym thrillerem, który wychodząc od zabójstwa prezydenta Cala Bradforda (James Marsden, „Westworld”), kręci się wokół śledztwa skupionego na osobie jego osobistego ochroniarza Xaviera Collinsa (Brown). Ten gwałtownie staje się głównym podejrzanym w sprawie, a my zostajemy wraz z nim wrzuceni w sieć spisków i kłamstw, starając się odkryć stojącą za nimi prawdę.

W taki właśnie sposób toczy się akcja przez pierwszą godzinę, gdy poznajemy szczegóły bliskiej relacji prezydenta i jego pracownika, dowiadując się, iż wiedza i dostęp Collinsa do najwyższych państwowych sekretów wykraczały daleko poza kompetencje agenta Secret Service. Dodajmy do tego tajemniczą animozję między panami, osobiste problemy Xaviera samotnie wychowującego dwójkę dzieci, oraz szereg podejrzanych postaci drugoplanowych, a otrzymamy tyleż sprawną, co raczej standardową intrygę, która obiecuje widzom całą masę twistów. I trzeba przyznać, iż twórcy dotrzymują tej obietnicy.

Paradise zmienia zasady gry po wielkim twiście

Nie trzeba bowiem czekać długo, żeby zorientować się, co tak naprawdę oglądamy. Konkretnie to wystarczy, a wręcz jest wskazane, żebyście obejrzeli do końca premierowy odcinek i dopiero wówczas zdecydowali, czy „Paradise” jest dla was, czy jednak niekoniecznie. Ci, którzy oglądali „Tacy jesteśmy” mogą mieć pewne pojęcie, o czym mówię. Tam też dostaliśmy na samym początku twist, który na nowo zdefiniował całą historię, wywracając do góry nogami pozornie oczywiste reguły gry. W tym przypadku rodzaj zastosowanego rozwiązania jest podobny, choć obawiam się, iż jego wpływ na widzów tak duży już nie będzie.

„Paradise” (Fot. Hulu)

Uważam bowiem, iż twist, za którym podążają dalsze zmiany w kwestii przedstawiania całej historii, nie jest tak przełomowy, jak przypuszczalnie zakładał to sobie twórca. Nie mam jednak na myśli przewidywalności – zgadnąć, o co chodzi, nie jest może najtrudniej, ale też nie jest to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Chodzi mi raczej o konsekwencje fabularnego fikołka dla odbioru serialu, a adekwatnie… ich brak. Bo owszem, zmienia się dużo, jeżeli chodzi o okoliczności, ale sama historia pozostaje klasycznym przedstawicielem gatunku napędzanym przez kolejne zwroty akcji.

W następnych godzinach oglądamy zatem solidną mieszankę thrillera z kryminałem, w której fabularne spiski mieszają się z pełną odniesień do rzeczywistości polityką, a twórcy zręcznie żonglują narracją i chronologią zdarzeń, by jak najdłużej trzymać widzów w niepewności. Rzecz w tym, iż o ile „Tacy jesteśmy” potrafiło znakomicie wykorzystywać realizacyjne rzemiosło do trzymania widzów na emocjonalnej krawędzi, o tyle „Paradise” ma problem ze sprawieniem, by fabularne fajerwerki wybuchały z odpowiednią mocą. Mówiąc inaczej, choć serial kilkakrotnie mnie zaskoczył, przyjmowałem to prawie zawsze z mniejszym czy większym wzruszeniem ramion.

Paradise ma jeden genialny odcinek w zanadrzu

Prawie, bo w momencie, gdy byłem już pozbawiony większych złudzeń i oczekiwań wobec serialu, który zaczynałem utożsamiać z soundtrackiem pełnym starych szlagierów zestawionych z ich nędznymi współczesnymi coverami, przyszedł 7. odcinek, który okazał się większą niespodzianką, niż wszystkie wcześniejsze razem wzięte. Zmiana w tonacji, skali, napięciu i przede wszystkim emocjach na przestrzeni jednej godziny była tak gigantyczna, iż nie mogłem uwierzyć, iż przez cały czas oglądam to samo, co do tej pory. A teraz nie mogę napisać więcej i skręca mnie w środku na myśl, iż wielu z was może porzucić „Paradise”, zanim dotrzecie do tego momentu.

„Paradise” (Fot. Hulu)

Bo muszę przyznać, iż choć wszystko, co prowadzi do wspomnianej przedostatniej godziny, stoi na co najmniej przyzwoitym poziomie, nie jest też w niczym na tyle wyjątkowe, by przykuć was do ekranu bez względu na okoliczności. „Paradise” jest dość rzetelne, nieźle przemyślane, dostatecznie logiczne i wystarczająco przekonujące, żeby dobrze się przy nim bawić, ale prawdziwy błysk geniuszu przychodzi późno. Ja mogę was tylko zapewnić, iż jeżeli nie zrezygnujecie wcześniej, to nie pożałujecie.

Paradise szuka emocji w politycznej intrydze

No i to wcale nie jest tak, iż do wspomnianego momentu czekają was męczarnie. Przeciwnie, serial ma sporo do zaoferowania, a twórcy mocno się starają, żeby widzowie nie utożsamiali go tylko z pustymi twistami. Udaje się to głównie za sprawą Sterlinga K. Browna, który nie ma tu aż takiego pola do prezentacji swoich dramatycznych umiejętności, jak w „Tacy jesteśmy”, ale udanie łączy je z fizyczną sprawnością, co daje ostatecznie wiarygodny efekt. Zdecydowanie na plus oceniam też Jamesa Marsdena (zwłaszcza w duecie z Brownem), którego rola serialowej imitacji JFK pozostaje jedną z kluczowych za sprawą licznych retrospekcji i z czasem nabiera znacznie więcej barw.

Więcej wątpliwości mam przy trzeciej z głównych postaci, czyli granej przez Julianne Nicholson („Mare z Easttown”) Sam 'Sinatrze’ Robinson, reprezentującej pociągającą za polityczne sznurki klasę obrzydliwie bogatych oligarchów. Wprawdzie twórcy zadbali o wzbogacenie jej charakterystyki, dzięki czemu nie jest totalnie jednowymiarowa, ale wciąż wypada najmniej intrygująco, co może być po części winą braku lepszego pomysłu, ale też niepotrzebnie rozbudowanego względem metrażu drugiego planu.

„Paradise” (Fot. Hulu)

Zwłaszcza iż pozostali, jak szefująca ochronie prezydenta Nicole Robinson (Krys Marshall, „For All Mankind”) czy terapeutka Gabriela Torabi (Sarah Shahi, „Sex/Life”), mają zwykle za mało miejsca i czasu, żeby wybrzmieć jako pełnoprawne postaci, spełniając w fabule konkretne role. Z drugiej strony, może dobrze, iż nie poświęca się im więcej, bo gdy już komuś zafundowano bardziej rozbudowane tło, jak przyjacielowi Xaviera Billy’emu (Jon Beavers, „Królestwo zwierząt”), to zrobiło się iście groteskowo.

Paradise – czy warto oglądać serial dostępny na Disney+?

Jaki obraz całego serialu się z tego wszystkiego wyłania? Na pewno nierównego, mieszającego przejawy czystego geniuszu z pomysłami ocierającymi się o czystą tandetę, czy emocjonalną wiarygodność ze scenariuszowym przeszarżowaniem. Fogelman i spółka ewidentnie chcieli, żeby widzowie przeżywali losy bohaterów co najmniej tak samo mocno, jak zwroty akcji, ale i w jednym, i w drugim przypadku udawało się tylko incydentalnie.

Koniec końców nie ma więc przypadku w tym, iż najmocniejsze momenty w „Paradise” nie są bezpośrednio związane z główną serialową intrygą. Kwestia tego, kto zabił prezydenta, nigdy tak naprawdę nie wciąga w stopniu, w jakim chcieliby tego twórcy, a jakość historii, którą opowiedzieli pod koniec sezonu, jest w równie dużym stopniu zbawieniem, co może być przekleństwem całego serialu – wystarczy, iż finał nie przeskoczy bardzo wysoko zawieszonej poprzeczki. Nie zmienia to faktu, iż seans polecam mimo jego wad. Choć wiele rzeczy nie wypala tu w stu procentach, to gdy klocki wreszcie wskakują na swoje miejsca, efekt jest absolutnie spektakularny.

Paradise – nowe odcinki we wtorki na Disney+

Idź do oryginalnego materiału