Tom Dowód tożsamości w przekładzie Hanny Jankowskiej to więcej niż zbiór poetyckich głosów z palestyńskiej ziemi: to próba utrzymania istnienia przy życiu, choćby jeżeli warunkiem trwania jest nieustanny ruch, bunt, rozdrapywanie ran. Darwisz nie pyta: „czy warto pisać poezję w cieniu wojny?”. On pisze tak, jakby nie mógł przestać, bo każde słowo to akt przeżycia. W jego wierszach Palestyna nie jest hasłem ani metaforą, ale ciałem, kobietą, zapachem kawy, ciepłem matczynej chusty. Właśnie te zmysłowe konkretności – a nie tylko historyczne deklaracje – czynią jego poezję tak poruszającą.
Poezja jako dokument istnienia
Tytułowy wiersz Dowód tożsamości to deklaracja tyleż polityczna, co egzystencjalna. Darwisz mówi: „jestem imieniem bez przydomka”, odzierając się z etykiet i jednocześnie budując na nowo własną podmiotowość. Tożsamość, z której został symbolicznie wywłaszczony, staje się w poezji czymś odzyskiwanym: przez powtarzanie, przez poetycką obstawę wokół „ja”, które – choć nie zna państwowego uznania – domaga się miejsca na mapie i w języku.
Ten „dowód” nie jest dokumentem w urzędowym sensie. To wiersz jako dokument – potwierdzenie istnienia w świecie, który konsekwentnie to istnienie unieważnia. Poezja Darwisza nie ucieka w estetykę, nie osładza gniewu. Przeciwnie – to język, który gryzie, kopie, przypomina o śmierci, o smutku, o niesprawiedliwości, ale też nie rezygnuje z miłości.
Bo w poezji tej miłość jest nierozerwalna z cierpieniem, jak Palestyna z wojną, jak pamięć z bólem.
W Psalmach Darwisza ten dokumentalny wymiar poezji przybiera formę litanii wyliczanych krzywd, strat, niedokończonych aktów tożsamości. Mówi: „Chcę nakreślić twój kształt, ojczyzno lecąca na odłamkach bomb i skrzydłach ptaków”. Ale każde „chcę” kończy się bezsilnością – poeta sięga po słowa, ale napotyka granice – fizyczne i symboliczne.
Miłość i polityka mówią jednym głosem
Jedną z najbardziej poruszających cech tej poezji jest spójność tego, co prywatne i polityczne. W Darwiszowym świecie uczucie nie istnieje bez kontekstu – kochanka ma oczy Galilei, milczenie kobiety staje się siekierą historii, a zapach pomarańczy nie da się oddzielić od wywłaszczenia. W wierszu Kochanek z Palestyny każde wspomnienie ciała, dotyku, wzroku jest podszyte stratą większą niż osobista: „Ojczyzna moja jest rozkoszą w kajdanach”.
To poezja, która demaskuje każdą próbę prywatności, jakby chciała powiedzieć: jesteśmy zbyt mocno zanurzeni w historii, żeby kochać niewinnie. Wiersze erotyczne w tym tomie nie są ucieczką od świata – są jego najczulszą, najbardziej intymną kontynuacją. Miłość staje się tu nie tylko miejscem pamięci, ale też arką przetrwania, wehikułem języka, który ocala, choć nie potrafi ocalić.
Śmierć, która staje się językiem
W wielu utworach Darwisz snuje obraz siebie jako poety-męczennika, ale nie na modłę romantyczną. W wierszu Męczennik pieśni poeta odrzuca propozycję zdrady własnego głosu w zamian za wolność. Nie jest Chrystusem, ale tym, który mówi: „zasmakowałem w śmierci”, bo żyć bez głosu byłoby większą klęską. To obraz ciała poddanego próbie, nie tylko fizycznej, ale też językowej: ciało, które staje się tekstem, a tekst – aktem oporu.

Mahamud Darwisz „Dowód tożsamości”, Wydawnictwo WBPiCAK
Męczennik pieśni
Krzyż oparli o ścianę.
Zdjęli mi łańcuchy z rąk
i oto bicz stał się wachlarzem, a stukot sandałów
melodią, co syczała: „Panie mój!”,
umarłym zaś groziła: „Strzeżcie się!”.
Oprawca rzekł:
– Odejdziesz wolny, jeżeli dwukrotnie
pokłonisz się przed moim tronem
i dwukrotnie w pokorze ucałujesz moją dłoń.
Jeśli nie,
zostaniesz wzniesiony na krzyżu
jako męczennik pieśni i słońca.
Nie byłem pierwszym, który nosił cierniową koronę,
żebym miał do smagłej dziewczyny mówić: płacz,
o ty, którą kocham tak jak moją wiarę,
której imię w ustach wyschniętych z pragnienia
i przysypanych pyłem
ma smak starego wina ustałego w dzbanach!
Nie ja pierwszy nosiłem cierniową koronę,
żebym miał mówić: płacz.
Może krzyż mój jest grzbietem konia,
a cierń na moim czole zbroczonym krwią i rosą
wieńcem laurowym jest
i może jestem ostatnim, który mówi:
zasmakowałem w śmierci!
W końcowych Psalmach język staje się coraz bardziej rozpadający. Powtarzalność fraz, rozerwana składnia, motywy zapętlenia i utraty sugerują, iż język już nie wystarcza, by wyrazić rozmiar katastrofy. Ale poeta mimo wszystko pisze – bo milczenie byłoby kolejną zgodą na wymazanie.
Poezja jako jedyne obywatelstwo
W wierszu Paszport poeta mówi wprost: „obywatelstwo mi nadały wszystkie ludzkie serca”. To fraza, którą można by uznać za zbyt patetyczną, gdyby nie cała zbudowana wcześniej argumentacja w języku. Darwisz, z ironią i żarliwością, pokazuje, iż jego przynależność nie da się wpisać w rubryki. Tożsamość nie polega na pieczątce w dokumencie, ale na głębokim przymierzu z językiem, pamięcią i utratą.
Nie chodzi tu jednak o idealizowanie bezpaństwowości. Wręcz przeciwnie – bezpaństwowość boli, wyklucza, zabija. Ale skoro nie można odzyskać domu w sensie geograficznym, trzeba go odnaleźć w języku. Darwisz znajduje go właśnie w poezji. To wiersze są jego krajem, jego dokumentem, jego litanią i jego liturgią.
Mahmud Darwisz – podobnie jak Palestyna, którą wyśpiewuje – nie daje się ujarzmić ani zamknąć w ramy. Jego poezja to głos, który rozsadza konwencje, emocje, a choćby samą formę wiersza. To głos człowieka, który nie chce być pomnikiem, ale świadkiem, nie symbolem, ale obecnością.
Dowód tożsamości to lektura konieczna – nie tylko ze względów politycznych, ale przede wszystkim ze względu na język, który pamięta, protestuje i kocha jednocześnie. Język, który nie pozwala zapomnieć, iż za każdą flagą, każdą mapą, każdym paszportem stoi konkretne ciało, konkretna rana i konkretne imię.