Pacjent Zero – recenzja gry planszowej

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Pojawiła się nowa zaraza. Na szczęście udało się odnaleźć i odizolować pacjenta zero! Teraz rozpoczyna się wyścig z czasem, trzeba odkryć patogen i przygotować antidotum.

Pacjent Zero to gra stworzona przez Cédrica Martineza i wydana w Polsce nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia. Zabawa oparta jest na dedukcji, do której wykorzystujemy karty, specjalne arkusze (konsole badawcze) i ołówki. Zadaniem jest odkrycie, które trzy (z 25) molekuły tworzą patogen choroby, a wnioskujemy wykorzystując różne dostępne narzędzia i pozyskując informację od Komputera Badawczego “Maria”*. W zabawie może uczestniczyć od 1 do 7 graczy, a sama rozgrywka może odbyć się w jednym z kilku wariantów i powinna zamknąć się w 30 – 45 minut. Do zabawy możemy użyć aplikacji lub jeden z graczy może wcielić się w rolę “Marii” przekazującej graczom potrzebne informacje. Zasadniczo jest to gra pojedynkowa, bo w szranki stają dwie drużyny, a wygrywa ta, która jako pierwsza odkryje prawidłowe molekuły (wylosowane wcześniej przez “Marię”).

*Nazwa komputera badawczego to hołd dla wybitnej polskiej naukowczyni Marii Curie-Skłodowskiej.

PRZYGOTUJMY ZABAWĘ

Elementów tak naprawdę mamy niewiele, bo to są przede wszystkim karty oraz dwa komplety narzędzi w kolorach drużyn – niebieskie i czerwone. Każda ekipa (lub gracz o ile gramy w duecie) dostaje zasłonkę, za którą trzyma przede wszystkim swoją konsolę badawczą. Jest to arkusz, który przedstawia wszystkie 25 molekuł. To na nim właśnie drużyna nanosi wszystkie pozyskane informacje, które pozwolą wydedukować prawidłowe rozwiązanie. Potrzebne będą jeszcze: ramka skanera oraz żetony wirówki i wagi analitycznej, ołówek, talia próbek oraz karty narzędzi.

Następnie do zabawy przygotować może się “Maria”, o ile nie gramy z aplikacją. Tu sprawa jest super prosta, z talii 25 kart molekuł trzeba wybrać 3, które odkryć muszą gracze. W innym wypadku nie używamy talii, wszystko losuje aplikacja. Możemy grać.

TO JAK SIĘ GRA?

Sam przebieg rozgrywki to banał, bo składa się kilku z kolejnych rund, w których drużyny robią dwie rzeczy:

  1. Wybranie narzędzi
  2. Użycie narzędzi

Cała zabawa leży tak naprawdę w wybraniu odpowiedniego narzędzia, których jest w sumie 15. Dokładniej – mamy w sumie 24 karty, przedstawiające 15 różnych elementów wyposażenia laboratorium, co oznacza iż niektóre występują więcej niż raz. Nie ma sensu opisywać teraz wszystkich kart, ale warto pamiętać, co mniej więcej robią i jakie dają nam możliwości.

Po dokonaniu wyboru narzędzia możemy przejść do jego użycia i tutaj istotną rolę odgrywa “Maria”. To właśnie z pomocą naszego komputera badawczego zaznaczamy otrzymane informacje na naszym arkuszu. A jakie informacje możemy otrzymać? Różne narzędzia oczywiście robią różne rzeczy, ale większość z nich sprowadza się do pozyskiwania informacji o molekułach. Możemy np. “zapytać” czy na pobranych kartach probówek znajdują się poszukiwane molekuły, albo sprawdzić arkusz dzięki skanera. “Maria” wtedy wskaże nam, czy w wyznaczonym obszarze znajduje się to, czego szukamy. Tych możliwości jest naprawdę bardzo dużo. SUBTRAKTOR np. pokaże nam różnicę pomiędzy wartościami dwóch wylosowanych przez “Marię” molekuł, SPEKTROMETR z kolei wskaże nam kolor tej o środkowej wartości.

Używamy tak sobie tych narzędzi, runda po rundzie, aż któraś z drużyn trafi na rozwiązanie i użyje ANTIDOTUM. jeżeli trafi, to w tym momencie kończy się rozgrywka, a wygrywa oczywiście szybsza ekipa.

A WYKONANIE?

No jest trochę takie sobie. Ciężko się przyczepić do solidności elementów i ich trwałości, to wszystko jest raczej na niezłym poziomie. Problem w tym, iż za bardzo mi się nie podoba. Tak po prostu, nie trafiają do mnie jakoś specjalnie ilustracje czy kolorystyka. Całościowo jest to wszystko ciemne, granatowe, a przez to przytłaczające i nieciekawe. Tak jak jednak wspomniałem, jest to kwestia gustu, bo gra jest wydana porządnie.

W wykonaniu jednak leży jeden z moich największych problemów z tą grą, który bardzo negatywnie wpływa, w moim przypadku, na jej odbiór. Mianowicie, karty narzędzi nie mają ŻADNEJ informacji dotyczącej działania: żadnego tekstu, ikonek, nic. Wszystko jest rozpisane w instrukcji i na zasłonce, co zwłaszcza przy pierwszych rozgrywkach jest strasznie upierdliwe. Bardzo mi się to nie podobało, choćby powrót do zabawy po jakimś czasie bywa irytujący, bo wydawało się iż już wszystko wiesz, znasz, pamiętasz, a tu szok, trzeba zaglądać do instrukcji. Rozbija to strasznie zabawę i zaburza płynność.

Fot. Karolina Sakowska-Witkowska

NO TO JAK SIĘ GRAŁO?

Mam strasznie mieszane uczucia względem rozrywki. Wpływa na to w dużej mierze mnogość wariantów. Nie podobało mi się granie w drużynach, dla mnie to jednak gra 1 vs. 1 i w takim wariancie sprawdza się najlepiej. ALE niekoniecznie z aplikacją, bo ona ani nie jest jakoś super funkcjonalna, ani ładna i nie przepadam za korzystaniem z niej. Co to dla nas oznacza? Że ostatecznie najlepiej się gra w trzy osoby, kiedy jedna jest “Marią”. Więcej osób to szepty, problemy z komunikacją i bywa to strasznie męczące.

Jak już jednak zasiadłem w tym najciekawszym dla mnie składzie, to nie mogę powiedzieć, żebym się źle bawił. Lubię tego typu rozgrywki, wymagające dedukcji. Przez ten brak informacji na kartach gra jednak jest dla mnie mało intuicyjna. Ciągłe sprawdzanie i upewnianie się, co robi dane narzędzie męczy i odbiera euforia z gry. Po kilku partiach, na świeżo, kiedy faktycznie wiemy co i jak oraz wszystko pamiętamy, jest naprawdę przyjemnie. Gorzej jak po tygodniu znowu muszę sobie te same rzeczy przypominać.

Zobacz również: Jekyll i Hyde – recenzja gry planszowej. Walka dobra ze złem wciąż trwa

Wróciłbym jeszcze na chwilę do wariantów, bo one nie wynikają tylko z licznych kombinacji składów osobowych i w instrukcji mamy ich wypisanych w sumie 4. Jest tryb Samotny Naukowiec, czyli solo, który adekwatnie wygląda tak samo jak normalna rozgrywka, ale mamy tylko jedno, nasze laboratorium i staramy się ukończyć grę używając jak najmniejszą liczbę narzędzi. Całkiem przyjemnie się gra, ale trzeba używać aplikacji. W Nic tu nie działa! usuwamy z talii narzędzi po 10 losowych kart, także każde laboratorium ma inne możliwości. Całkiem interesujący jest Komputer się zepsuł!, ponieważ tutaj obie drużyny losują po trzy molekuły i odgrywają rolę “Marii” dla przeciwnika. Dla nieco bardziej zaawansowanych graczy można do rozgrywki dodać Zakłócenia. Zmieniają one nieco zasady i np. nie możemy użyć części narzędzi lub zmuszeni jesteśmy wymienić się na 10 sekund konsolą badawczą z przeciwnikami.

Te warianty faktycznie urozmaicają zabawę i podkręcają zabawę, zwłaszcza Zakłócenia, które naprawdę warto użyć..

Wnętrze pudełka // Fot. Karolina Sakowska-Witkowska

NO TO OCEŃMY

To jest przyjemna gra. Taka a’la mastermindowa dedukcja to coś, co naprawdę lubię i ogólnie nie bawię się źle. Problem jednak jest taki, iż jak mam zagrać w grę dedukcyjną, to wybiorę np. Niepożądanych Gości, Poszukiwanie Planety X czy z bardziej rozbudowanych gier Alchemików. Moja ocena Pacjenta Zero to 6.5/10. Nie jest to zła gra, wręcz przeciwnie i od czasu do czasu zagram. Jest w tym fajne wyzwanie, trzeba trochę pokombinować, są emocje, a rozgrywki są szybkie i dość dynamiczne.

Tytuł Pacjent Zero
Wydawca Nasza Księgarnia
Twórcy Cédric Martinez
Wiek 10+
Czas rozgrywki 30 – 45 minut
Liczba graczy 1 – 7

Grę do recenzji przekazało nam wydawnictwo Nasza Księgarnia, za co bardzo dziękujemy. Nie wpłynęło to na ostateczną ocenę.

Źródło głównej grafiki: materiały promocyjne // Nasza Księgarnia


Postaw nam kawę wpisując link: https://buycoffee.to/popkulturowcy
Lub klikając w grafikę
Idź do oryginalnego materiału