Krwawe rytuały
Z reguły nie lubię pisać o średniakach. Nic szczególnego ich nie wyróżnia, a jednak są tam elementy, które powodują, iż obcowanie z takim tytułem nie jest stratą czasu. Pierwszym tom Pożeraczy Nocy zdecydowanie przynależy do tej kategorii. A po drugim tomie jedno określenie tak bardzo mi przylgnęło do tej serii. Za każdym razem, gdy rozmyślałem o Pożeraczach Nocy, to miałem w głowie zawsze myśl, jaki to przyjemny komiks. Nie ma tu jakiś spektakularnych akcji, bardzo ciekawych bohaterów, czy intrygującej fabuły. Jednak czyta się to gwałtownie i… (werble) przyjemnie. Czasem się uśmiechnę, a czasem zdarzy mi się zdziwić, jakimś zwrotem akcji. Okazjonalnie trafi się, jakaś dobrze pomyślana scena grozy. W drugim tomie bliźniaki, odkrywają swoje moce. I jest to znakomicie przedstawione. Scenarzystka pokazała skrajne emocje, z jednej strony fascynację, a z drugiej strach. I tak na przykład Billy bardzo chętnie sprawdzałby swoje nowe możliwości, a Milly jest tutaj o wiele bardziej powściągliwa. Jednak w wyniku kolejnych zdarzeń, role się odwracają. To jest ten element, który najbardziej mi się podoba. Wiem, iż niektórzy recenzenci nie przekonali się do rodzeństwa Tingów, a ja ich po prostu polubiłem. Natomiast sama historia, trochę schodzi na drugi plan. Jasne, mamy tutaj interesujące elementy, bo jest sekta, która składa ofiary z ludzi, a duch jednej z nich nawiedził Milly prosząc o pomoc. Jednak to przez cały czas bohaterowie są sercem tego komiksu.
Świat pełen demonów
Tingowie są czymś na kształt demonów, jak to się okazało w pierwszym tomie. Rodzice bliźniaków przekazali im bardzo kilka wiedzy. Niestety podobnie jest z czytelnikami. Pojawiają się terminy, takie jak kręgi czy smoki. Niby wchodzimy trochę do sekretnej społeczności demonów, tylko iż nie wiadomo do końca, o co w tym wszystkim chodzi. Jakie są ich struktury itd. Czułem się trochę zirytowany tym zagubieniem. Tym bardziej, iż dzieje się tutaj sporo, zakończenie jest zaskakujące i zachęca do sięgnięcia po kontynuację. Jednak mam poczucie, iż wiem jeszcze mniej na temat świata przedstawionego niż w tomie pierwszym! Nie do końca też jest mi po drodze ze stylem Sany Takedy. Jej kreska jest niepowtarzalna i ma swój urok. Nie zdziwię się, jeżeli sporo osób będzie się nią zachwycać. Ja jednak momentami, zamiast widzieć całokształt, dostrzegam jakby te pojedyncze pociągnięcia, które trochę wytrącają mnie z lektury. To nie tak, iż jej kreska jest brzydka czy ładna… nie, po prostu, ja jej nie czuję. Podobnie miałem zresztą z Człowiekiem Celem. Do wydania nie mam dużych obiekcji. Poza tym, iż szkoda, iż przy miękkiej oprawie nie zdecydowano się na skrzydełka. Na plus za to mogę dorzucić fakturę okładki – jest bardzo przyjemna w dotyku.
Czy warto wraz z Tingami doprowadzić do apokalipsy?
Pożeracze Nocy, jest bardzo przyjemną serią, którą czyta się lekko. Niby wydaje mi się, iż łatwo i gwałtownie zapomnę o tym jest to średniak. A jednak drugi już powrót do tego świata sprawił mi po prostu frajdę. Lubię całą rodzinę Tingów. Zwłaszcza przerażająca, milkliwa i wiecznie niezadowolona matka, jak zawsze robi świetną robotę. Ona nie musi używać żadnych mocy, aby budzić grozę w innych. Cóż mogę powiedzieć, po pierwszym tomie nie wiedziałem, w jakim kierunku pójdą autorki. I kontynuacja okazała się pozytywnym zaskoczeniem. Znów się wciągnąłem w ten świat, a trzecia część zapowiada się na prawdziwą jazdę bez trzymanki. Mam nadzieję, iż w końcu dowiem się więcej o tym świecie! Podsumowując, jakby nie patrzeć z każdej strony, to taka raczej mocna szósteczka w skali od jeden do dziesięciu. Jednak, jak tak zmrużę oczy i spojrzę sercem, to momentami widzę choćby siódemkę z plusem – magia.
Komiks do recenzji dostarczyło wydawnictwo Non Stop Comics, za co bardzo dziękujemy, ale nie wpływa to na ocenę końcową produktu.