Już w poniedziałek na antenie HBO i platformie Max debiutuje wyczekiwany drugi sezon "The Last of Us". Bartosz Czartoryski miał okazję porozmawiać z twórcami serialu: przeczytajcie, co mieli do powiedzenia o nowych odcinkach Bella Ramsey (serialowa Ellie), Gabriel Luna (Tommy), Rutina Wesley (Maria) oraz showrunner Craig Mazin.
A jednak drugi sezon "The Last of Us", choć przez cały czas opowiada o zmaganiach tych, którym udało się przetrwać pandemię, pokazuje ludzkość jako pogodzoną z losem i z nowym status quo. Nie towarzyszy temu rezygnacja, ale nowa nadzieja: iż da się ocalić ze starego porządku to, co godne jest ocalenia, i zbudować na tym coś innego, trwałego. Pierwszy odcinek wygląda na niemalże sielankowy. Zagrożenie może i jest widoczne, ale ledwie majaczy na horyzoncie. Za palisadami miasta Jackson, gdzie narodziła się społeczność postapokaliptyczna, tętni prawdziwe życie, nie jego marna namiastka czy liche przebieranki. Od wydarzeń z pierwszego sezonu minęło pięć lat – przez ten czas wydarzyło się wszystko i nic. Jak mówi nam aktorka Bella Ramsey, z którą mieliśmy okazję porozmawiać: dla Ellie, młodej bohaterki serialu, było to jednak formacyjne pół dekady.
Kto nie miał doświadczenia z pierwowzorem serialu, grą o tym samym tytule, i nie szperał za bardzo, by dowiedzieć się, jakie będą dalsze losy Ellie, może odebrać kolejne słowa aktorki jako cokolwiek niejasne, zbyt ogólne. Zdradzić możemy jedynie, iż przez ten czas, który minął poza ekranem, drogi dziewczyny i jej mentora rozeszły się z przyczyn, które zostają ujawnione dość prędko. Ellie dystansuje się od Joela, co jeszcze bardziej utrudnia jej codzienne życie pośród ludzi. Potem z kolei nieustannie czuje rzucany przez niego cień. Dorastając, tak jak wielu z nas, szuka odpowiedzi na pytanie, czy pozbawiona opiekuna, będąc sama, jest tym samym człowiekiem, którym była. A przecież jednocześnie tego pragniemy – samodzielności.
Ramsey dodaje, iż ten dylemat będzie towarzyszył Ellie przez cały sezon. Ale Jackson to nie tylko ona i jej przybrany rodzic, to też szereg postaci równie ważnych dla rozwoju fabuły. Powracają między innymi brat Joela Tommy oraz jego żona Maria. Oboje są filarami raczkującej jeszcze społeczności, teoretycznie demokratycznej, ale posiadającej ciało decyzyjne, gdzie mniejszość wydaje wyroki na podstawie opinii większości. Wcielający się w tę dwójkę Gabriel Luna i Rutina Wesley przekonują nas, iż ich ekranowa chemia jest odbiciem łączącej ich poza kamerami więzi.
Wesley, zapytana o ewolucję swojej postaci, mówi tak: Maria to osoba praktyczna, zasadnicza, przez co wydaje się chłodna. Tommy stanowi jej przeciwieństwo. Powiedziałabym, iż żyje według własnych, osobistych przekonań. I może dlatego potrzebują siebie nawzajem, bo się uzupełniają i aż miło na to popatrzeć. Luna z miejsca dorzuca swoje trzy grosze: A przez to Tommy jest bardziej… powiedziałbym: naiwny. Choć na swój sposób. Ale jednak przez ten czas dojrzał, okrzepł, także dzięki żonie. Mają pięcioletniego synka. Tommy dźwiga na barkach ciężar odpowiedzialności i za bliskich, i za całe Jackson.
Craig Mazin, showrunner i scenarzysta lwiej części serialu, mówi nam tak: Uwielbiam wyzwania. Przy drugim sezonie potraktowałem to wszystko raczej jak świetną okazję, jak niepowtarzalną szansę, a nie trudność. Telewizja może bowiem swobodnie skakać od teraźniejszości do przeszłości i odwrotnie – mamy bowiem podział na odcinki. A to znacznie ułatwia sprawę. Dlatego sądzę, iż trudniej mieli Neil i Halley [Druckmann i Gross, scenarzyści gry – przyp. red.], pisząc drugą część. Bo kiedy grasz, ty decydujesz, kiedy chcesz odłożyć kontroler na bok. A jeżeli stwierdzisz, iż zaszalejesz, to opijesz się energetyków i skończysz całość w dwa dni. Tymczasem serial decyduje bez twojego udziału, kiedy dany rozdział się rozpocznie, a kiedy zakończy, przynajmniej w danym tygodniu. Czyli w tym przypadku to ja, jako scenarzysta, mogę ustalić, jak i co podzielę.
Można chyba założyć, iż doświadczenie, o którym mówi Mazin, jest wspólne dla wszystkich grających. Błędem byłoby jednak postrzegać "The Last of Us" jako opowieść skrojoną pod graczy, nic z tych rzeczy. Może choćby przeciwnie? Jak pisałem przy okazji premiery pierwszego sezonu, jeszcze nie tak dawno dyskutowaliśmy o tym, czy gry mogą być tak dobre jak kino czy telewizja, a dzisiaj zastanawiamy się z kolei, czy jeden z lepszych seriali ostatnich lat jest równie dobry, co gra. Odpowiedzi albo nie znajdziemy nigdy, albo otrzymamy ich całe mnóstwo, zależnie od miejsca siedzenia. O tym właśnie traktuje poniekąd drugi sezon "The Last of Us". Jutro premiera pierwszego odcinka, a za tydzień eksploduje istna bomba i wtedy wszyscy zrozumieją słowa Belli Ramsey. Prorocze, złowieszcze i prawdziwe.
Więcej artykułów przeczytacie w dziale "Publicystyka" TUTAJ.
Pedro Pascal i Bella Ramsey
Ostatni nie będą pierwszymi, bynajmniej. Świat "The Last of Us" nie wybacza, nie daje rozgrzeszenia, błędy i winy karane są od razu, zwykle śmiercią. Lub, o zgrozo, życiem – jak się wydaje, wiecznym, jako część pasożytniczej grzybni, która przejęła zajmowane dotychczas przez człowieka miejsce ostatniego ogniwa łańcucha pokarmowego. Maczużnik infekujący kolejne żywe organizmy to jednak istota amoralna, działająca bez planu, bez grafiku, bez żadnego celu innego niż przeżycie. Ale nie robi nic przeciwko naturze. Raczej zgodnie z nią. Dlatego to człowiek jawi się niczym intruz na Ziemi, którą potrafi wyłącznie ujarzmiać, podbijać i przerabiać na swoją modłę. A jednak drugi sezon "The Last of Us", choć przez cały czas opowiada o zmaganiach tych, którym udało się przetrwać pandemię, pokazuje ludzkość jako pogodzoną z losem i z nowym status quo. Nie towarzyszy temu rezygnacja, ale nowa nadzieja: iż da się ocalić ze starego porządku to, co godne jest ocalenia, i zbudować na tym coś innego, trwałego. Pierwszy odcinek wygląda na niemalże sielankowy. Zagrożenie może i jest widoczne, ale ledwie majaczy na horyzoncie. Za palisadami miasta Jackson, gdzie narodziła się społeczność postapokaliptyczna, tętni prawdziwe życie, nie jego marna namiastka czy liche przebieranki. Od wydarzeń z pierwszego sezonu minęło pięć lat – przez ten czas wydarzyło się wszystko i nic. Jak mówi nam aktorka Bella Ramsey, z którą mieliśmy okazję porozmawiać: dla Ellie, młodej bohaterki serialu, było to jednak formacyjne pół dekady.
Isabela Merced i Bella Ramsey
Ellie przez cały czas próbuje znaleźć swoje miejsce w Jackson. Nigdy nie była częścią podobnej społeczności. Trudno jej uporać się z przeświadczeniem, iż wszyscy jej bliscy umierają, a ona zostaje sama. Stąd boi się nie tylko przywiązania do kogoś nowego, ale samej przynależności do, nazwijmy to, plemienia, mówi Ramsey. Jest świadoma, iż przecież ma do czynienia z apokalipsą i może stracić tę osobę, te osoby, z minuty na minutę.
Kto nie miał doświadczenia z pierwowzorem serialu, grą o tym samym tytule, i nie szperał za bardzo, by dowiedzieć się, jakie będą dalsze losy Ellie, może odebrać kolejne słowa aktorki jako cokolwiek niejasne, zbyt ogólne. Zdradzić możemy jedynie, iż przez ten czas, który minął poza ekranem, drogi dziewczyny i jej mentora rozeszły się z przyczyn, które zostają ujawnione dość prędko. Ellie dystansuje się od Joela, co jeszcze bardziej utrudnia jej codzienne życie pośród ludzi. Potem z kolei nieustannie czuje rzucany przez niego cień. Dorastając, tak jak wielu z nas, szuka odpowiedzi na pytanie, czy pozbawiona opiekuna, będąc sama, jest tym samym człowiekiem, którym była. A przecież jednocześnie tego pragniemy – samodzielności.
Ramsey dodaje, iż ten dylemat będzie towarzyszył Ellie przez cały sezon. Ale Jackson to nie tylko ona i jej przybrany rodzic, to też szereg postaci równie ważnych dla rozwoju fabuły. Powracają między innymi brat Joela Tommy oraz jego żona Maria. Oboje są filarami raczkującej jeszcze społeczności, teoretycznie demokratycznej, ale posiadającej ciało decyzyjne, gdzie mniejszość wydaje wyroki na podstawie opinii większości. Wcielający się w tę dwójkę Gabriel Luna i Rutina Wesley przekonują nas, iż ich ekranowa chemia jest odbiciem łączącej ich poza kamerami więzi.
Gabriel Luna i Pedro Pascal
Wydaje mi się, iż jako aktorzy jesteśmy podobni do granych przez siebie postaci. Dlatego świetnie było mieć ten fundament, na którym mogliśmy budować role, opowiada nam Luna. Myślę, iż uzupełniamy się nie tylko jako Tommy i Maria, ale także, a może przede wszystkim, jako Gabriel i Rutina. Jako ludzie.
Wesley, zapytana o ewolucję swojej postaci, mówi tak: Maria to osoba praktyczna, zasadnicza, przez co wydaje się chłodna. Tommy stanowi jej przeciwieństwo. Powiedziałabym, iż żyje według własnych, osobistych przekonań. I może dlatego potrzebują siebie nawzajem, bo się uzupełniają i aż miło na to popatrzeć. Luna z miejsca dorzuca swoje trzy grosze: A przez to Tommy jest bardziej… powiedziałbym: naiwny. Choć na swój sposób. Ale jednak przez ten czas dojrzał, okrzepł, także dzięki żonie. Mają pięcioletniego synka. Tommy dźwiga na barkach ciężar odpowiedzialności i za bliskich, i za całe Jackson.
Rutina Wesley
Oczywiście Jackson to jedynie punkt wyjścia, bo serial zabiera Ellie (a także nas) na kolejną wyprawę przez Stany Zjednoczone. Materiał źródłowy, gra "The Last of Us Part II", proponowała różne punkty widzenia, manipulowała biegiem zdarzeń, tkała narrację tak, aby gracze dostrzegli relatywizm postaw, przewartościowali to, co zobaczyli wcześniej. Ale jak przenieść to z jednego ekranu na drugi, z konsoli na streaming? Craig Mazin, showrunner i scenarzysta lwiej części serialu, mówi nam tak: Uwielbiam wyzwania. Przy drugim sezonie potraktowałem to wszystko raczej jak świetną okazję, jak niepowtarzalną szansę, a nie trudność. Telewizja może bowiem swobodnie skakać od teraźniejszości do przeszłości i odwrotnie – mamy bowiem podział na odcinki. A to znacznie ułatwia sprawę. Dlatego sądzę, iż trudniej mieli Neil i Halley [Druckmann i Gross, scenarzyści gry – przyp. red.], pisząc drugą część. Bo kiedy grasz, ty decydujesz, kiedy chcesz odłożyć kontroler na bok. A jeżeli stwierdzisz, iż zaszalejesz, to opijesz się energetyków i skończysz całość w dwa dni. Tymczasem serial decyduje bez twojego udziału, kiedy dany rozdział się rozpocznie, a kiedy zakończy, przynajmniej w danym tygodniu. Czyli w tym przypadku to ja, jako scenarzysta, mogę ustalić, jak i co podzielę.
Kaitlyn Dever
Gra wywołała spore poruszenie i niemałe kontrowersje z uwagi na postać Abby, nemezis Ellie, którą kocha się nienawidzić – przynajmniej do czasu. Ale wszystkie oblicza tej historii poznamy prawdopodobnie dopiero za kilka lat, bo drugi sezon obejmuje jedynie wycinek gry. Wymagało to od Mazina niemałej woltyżerki. Sam fakt, iż gra prezentuje różne perspektywy i skacze w czasie, wykorzystaliśmy, jak mi się wydaje, całkiem kreatywnie, zamyśla się. Czasem podążaliśmy za przykładem Neila i Halley, czasem układaliśmy te klocki zupełnie inaczej. Ale na tym polega proces adaptacji, na ustaleniu, jaki ciąg wydarzeń będzie najlepszy nie tylko dla historii jako takiej, ale historii zaprezentowanej w tym konkretnym medium. Dlatego też myślę, iż ludzie, którzy grali w grę i znają ją na pamięć, pomyślą sobie niekiedy, iż dokonaliśmy paru interesujących zmian. Taką mam nadzieję! Ale przede wszystkim chciałem oddać emocjonalne doświadczenie towarzyszące grze. Przynajmniej to moje. Można chyba założyć, iż doświadczenie, o którym mówi Mazin, jest wspólne dla wszystkich grających. Błędem byłoby jednak postrzegać "The Last of Us" jako opowieść skrojoną pod graczy, nic z tych rzeczy. Może choćby przeciwnie? Jak pisałem przy okazji premiery pierwszego sezonu, jeszcze nie tak dawno dyskutowaliśmy o tym, czy gry mogą być tak dobre jak kino czy telewizja, a dzisiaj zastanawiamy się z kolei, czy jeden z lepszych seriali ostatnich lat jest równie dobry, co gra. Odpowiedzi albo nie znajdziemy nigdy, albo otrzymamy ich całe mnóstwo, zależnie od miejsca siedzenia. O tym właśnie traktuje poniekąd drugi sezon "The Last of Us". Jutro premiera pierwszego odcinka, a za tydzień eksploduje istna bomba i wtedy wszyscy zrozumieją słowa Belli Ramsey. Prorocze, złowieszcze i prawdziwe.
Więcej artykułów przeczytacie w dziale "Publicystyka" TUTAJ.