Czytaj też: Klata, Kleczewska i nowe rządy w teatrach
Trzęsienie w Narodowym
Najpierw Ministerstwo Kultury zapowiedziało ogłoszenie konkursu w Narodowym zamiast przedłużenia kadencji obecnym dyrektorom – naczelnemu Krzysztofowi Torończykowi (w Narodowym od końca lat 90.) i Janowi Englertowi, który szefem artystycznym na pl. Teatralnym jest od 2003 r. Pracownicy teatru odpowiedzieli listem otwartym do ministry, w którym zażądali pozostawienia dyrektorów na kolejną kadencję. W mediach zaś pojawiły się podsumowania dorobku dyrektorskiego Englerta, Narodowemu pod jego wodzą wypominano stanie z boku społecznych debat, szczególnie w czasach antydemokratycznych rządów PiS, swoistą splendid isolation, i letni, z kilkoma chwalebnymi wyjątkami, repertuar.
Zorganizowany przez resort zamknięty konkurs wygrał Jan Klata, dawny awangardzista i buntownik, dziś na bardziej tradycyjnych pozycjach. Zapowiedział powierzenie Torończykowi stanowiska swojego zastępcy do spraw administracyjnych. Englert odpowiedział pożegnalnym „Hamletem”, z żoną Beatą Ścibakówną w roli królowej Gertrudy i córką Heleną Englert gościnnie w roli Ofelii. Zwłaszcza ta druga decyzja zaowocowała komentarzami podnoszącymi kwestię nepotyzmu.
Urażony reżyser odpowiadał w wywiadach. W rozmowie w „Polityce” o zmianie dyrekcji mówił: „Tak jak to się dzieje wszędzie, poprowadzono sprawę zgodnie z ustalonym scenariuszem”. Zaś o swoim „Hamlecie”: „To bardzo osobiste przedstawienie. I w tym się wszystko zamyka. Sam znalazłem się w hamletowskiej sytuacji. Nie mam na nic wpływu, za to mną posługują się inni. Nie chcę za dużo zdradzać, (...) ale gdybym miał streścić w jednym zdaniu, to mój »Hamlet« jest o tym, iż nikt w tym dramacie nie gra czysto”. Jak zapowiedział, tak zrobił.
Czytaj też: Jan Englert dla „Polityki”: Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS
Władca odchodzi
Spektakl w dużej części grany jest przy otwartych drzwiach z widowni na teatralne foyer, bo miejsca akcji są tu jednocześnie dwa: Teatr Narodowy w obecnej sytuacji sukcesji oraz dzisiejsza Polska – ta nazwa wielokrotnie pada, a drugą część przedstawienia poprzedza wielka projekcja obrazu „Przejście przez Berezynę” Januarego Suchodolskiego z 1859 r., jako swoiste memento mori.
W otwierającej scenie aktorzy odgrywają jednocześnie wartowników w żołnierskich mundurach i pracowników technicznych teatru. Z foyer wtaczają na proscenium wózek z obrazami przedstawiającymi portrety starego Hamleta, zmarłego króla, a potem wspólnie z Horacjem (Przemysław Stippa) kpią sobie z niedawnego władcy. gwałtownie okazuje się, iż na malowidłach, które zaraz wrzucą do scenicznej zapadni, widnieją wizerunki Jana Englerta, odchodzącego władcy Narodowego, w tym jego portret w roli przechodzącego na emeryturę, a potem tego żałującego Króla Leara z inscenizacji Grzegorza Wiśniewskiego z początku ubiegłego roku.
Dla interpretacji „Hamleta” kluczową kwestią jest reżyserska decyzja co do statusu Ducha Ojca Hamleta – co lub kto objawia się nocą na murach elsynorskiego zamku, wyjawia młodemu Hamletowi straszną prawdę o swojej śmierci i żąda pomsty na swoim mordercy i sukcesorze na tronie i w łożu? Czy to zaświaty żądają wymierzenia sprawiedliwości, a może to ludzie manipulują młodym Hamletem? jeżeli tak, to w jakim celu? U Englerta żadnej metafizyki nie ma, pod maskami Ducha ukrywają się Horacjo i wartownicy z pierwszej sceny. Zresztą ukrywają się krótko, gwałtownie zdejmują maski, żebyśmy nie mieli wątpliwości, o kogo chodzi. Młody Hamlet ich twarzy nie zobaczy, ale też nie będzie miał wątpliwości, iż to nie żaden duch ojca.
Czytaj też: „Wicked”, stara baśń o nowym świecie. Podbija kina, wraca do teatru, ma miłość widzów
Putin u bram
A jednak historii o zdradzieckim morderstwie i wezwania do zemsty nie podważa, wręcz przeciwnie, wydają się one idealnie wpasowywać w jego emocje, podrażnione szybkim ślubem matki wdowy ze stryjem i nową sytuacją na dworze. Przez pryzmat „wiarołomnej” matki zaczyna też patrzeć na Ofelię, której jeszcze niedawno wyznawał miłość. Manipulatorzy trafiają na łatwy i chętny obiekt. A Englert chyba chce zostawić w niedopowiedzeniu kwestię ich motywacji: czy zamierzali wykorzystać Hamleta, by objąć rządy w kraju, ale sytuacja wymknęła im się z rąk, czy od początku byli agentami Fortynbrasa, który w finale wkracza na scenę poprzedzony desantem „zielonych ludzików”, po czerwonym dywanie, przechodząc przez wielkie złote drzwi, ucharakteryzowany, żeby już nie było najmniejszych wątpliwości, na Władimira Putina. I dobrotliwie „ratuje” upadły kraj, w którym elity wyrżnęły się nawzajem.
Nie jest to interpretacja przesadnie oryginalna czy wyrafinowana, sam spektakl jest zaś przykładem teatru tyleż tradycyjnego, co dość plakatowego. Trwa dwie i pół godziny, co wymagało licznych skrótów. Bohaterowie są tu w zasadzie typami, bo nie psychologia jest ważna, tylko polityczna interpretacja. Wyjątkiem jest może Ofelia w wykonaniu Heleny Englert. Aktorka ma na koncie – w filmach i serialach – bohaterki silne i zbuntowane na granicy karykatury, a choćby poza nią. Ofelia jest współczesna, ma energię i życie, bywa ironiczna, potem (coraz bardziej) złamana, ale jest grana ciszej, subtelniej, na półtonach.
Za to znalazło się miejsce na – zabawne – wbicie szpili młodemu teatrowi albo za taki się uważającemu (to przytyk do Klaty?). Otóż poważni aktorzy – trupa ze stolicy pod wodzą świetnych Jerzego Radziwiłowicza i Patrycji Soliman – musieli udać się na prowincję, bo w stolicy zapanowała moda na „teatry chłopięce” (pada też pytanie, jaki teatr będą owi młodzikowie uprawiać, jak się postarzeją).
Czytaj też: Gorąca wiosna w Teatrze Telewizji. Podpowiadamy, co obejrzeć. Na start kultowy kwartet
Chłopak z gitarą
I wreszcie, na koniec, tytułowy bohater. Grający Hamleta Hugo Tarres, 21-latek z polsko-hiszpańskimi korzeniami, już w wielu recenzjach został okrzyknięty aktorskim objawieniem. Jan Englert miał z nim zajęcia w Akademii Teatralnej, tam go poznał, ale młody aktor zdążył już zagrać jedną z wiodących ról w dwóch częściach młodzieżowego kinowego hitu „Piep*zyć Mickiewicza” Sary Bustamante-Drozdek, wystąpić w serialu TVP „Krucjata” i filmie „Przepiękne!” w reż. Katii Priwieziencew.
Co zabawne, przed Englertem w teatrze pracował z nim... Jan Klata – Tarres gra Merkucja w jego musicalowej wersji „Romea i Julii” we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol. Pod koniec marca zaś jury Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki na PPA we Wrocławiu przyznało Grand Prix duetowi, który stworzył z Mateuszem Tomaszewskim. „Za euforia bycia na scenie, lekkość, nieprzewidywalność, muzykalność, szczerość”, napisali w uzasadnieniu jurorzy.
Hamlet Tarresa to – grany naturalnie, ale i dość bezrefleksyjnie – chłopak w rozciągniętym swetrze, workowatych spodniach, trampkach, ze zmierzwionymi włosami i z gitarą w ręce; nieukształtowany, szukający swojej formy, swojej nuty. Jego młodość objawia się stereotypowo: bieganiem po wielkiej i głównie pustej scenie oraz okolicach, bezczelnością i umoralniającymi lekcjami, jakie wygłasza nieproszony zwłaszcza kobietom: matce czy Ofelii. Ma poczucie, iż przejrzał manipulacje innych, to daje mu początkowo ukojenie, cel i siłę. Potem rusza lawina, a na koniec wchodzi Putin.