Ostatni Hamlet Englerta. Jak wypadł pożegnalny spektakl dyrektora Narodowego?

polityka.pl 5 godzin temu
Zdjęcie: Marta Ankiersztejn / Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego / mat. pr.


Nie jest to interpretacja przesadnie oryginalna czy wyrafinowana, sam spektakl jest zaś przykładem teatru tyleż tradycyjnego, co dość plakatowego. Najbardziej medialna premiera teatralna tego (jak dotąd) roku za nami. „Hamleta”, wyreżyserowanego przez Jana Englerta na finał swojej dyrekcji artystycznej w Teatrze Narodowym w Warszawie (kończy się w sierpniu), poprzedził szereg wydarzeń, które odbiły się głośnym echem. Przypomnijmy je w kolejności chronologicznej.

Czytaj też: Klata, Kleczewska i nowe rządy w teatrach

Trzęsienie w Narodowym

Najpierw Ministerstwo Kultury zapowiedziało ogłoszenie konkursu w Narodowym zamiast przedłużenia kadencji obecnym dyrektorom – naczelnemu Krzysztofowi Torończykowi (w Narodowym od końca lat 90.) i Janowi Englertowi, który szefem artystycznym na pl. Teatralnym jest od 2003 r. Pracownicy teatru odpowiedzieli listem otwartym do ministry, w którym zażądali pozostawienia dyrektorów na kolejną kadencję. W mediach zaś pojawiły się podsumowania dorobku dyrektorskiego Englerta, Narodowemu pod jego wodzą wypominano stanie z boku społecznych debat, szczególnie w czasach antydemokratycznych rządów PiS, swoistą splendid isolation, i letni, z kilkoma chwalebnymi wyjątkami, repertuar.

Zorganizowany przez resort zamknięty konkurs wygrał Jan Klata, dawny awangardzista i buntownik, dziś na bardziej tradycyjnych pozycjach. Zapowiedział powierzenie Torończykowi stanowiska swojego zastępcy do spraw administracyjnych. Englert odpowiedział pożegnalnym „Hamletem”, z żoną Beatą Ścibakówną w roli królowej Gertrudy i córką Heleną Englert gościnnie w roli Ofelii. Zwłaszcza ta druga decyzja zaowocowała komentarzami podnoszącymi kwestię nepotyzmu.

Urażony reżyser odpowiadał w wywiadach. W rozmowie w „Polityce” o zmianie dyrekcji mówił: „Tak jak to się dzieje wszędzie, poprowadzono sprawę zgodnie z ustalonym scenariuszem”. Zaś o swoim „Hamlecie”: „To bardzo osobiste przedstawienie. I w tym się wszystko zamyka. Sam znalazłem się w hamletowskiej sytuacji. Nie mam na nic wpływu, za to mną posługują się inni. Nie chcę za dużo zdradzać, (...) ale gdybym miał streścić w jednym zdaniu, to mój »Hamlet« jest o tym, iż nikt w tym dramacie nie gra czysto”. Jak zapowiedział, tak zrobił.

Czytaj też: Jan Englert dla „Polityki”: Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS

Władca odchodzi

Spektakl w dużej części grany jest przy otwartych drzwiach z widowni na teatralne foyer, bo miejsca akcji są tu jednocześnie dwa: Teatr Narodowy w obecnej sytuacji sukcesji oraz dzisiejsza Polska – ta nazwa wielokrotnie pada, a drugą część przedstawienia poprzedza wielka projekcja obrazu „Przejście przez Berezynę” Januarego Suchodolskiego z 1859 r., jako swoiste memento mori.

W otwierającej scenie aktorzy odgrywają jednocześnie wartowników w żołnierskich mundurach i pracowników technicznych teatru. Z foyer wtaczają na proscenium wózek z obrazami przedstawiającymi portrety starego Hamleta, zmarłego króla, a potem wspólnie z Horacjem (Przemysław Stippa) kpią sobie z niedawnego władcy. gwałtownie okazuje się, iż na malowidłach, które zaraz wrzucą do scenicznej zapadni, widnieją wizerunki Jana Englerta, odchodzącego władcy Narodowego, w tym jego portret w roli przechodzącego na emeryturę, a potem tego żałującego Króla Leara z inscenizacji Grzegorza Wiśniewskiego z początku ubiegłego roku.

Dla interpretacji „Hamleta” kluczową kwestią jest reżyserska decyzja co do statusu Ducha Ojca Hamleta – co lub kto objawia się nocą na murach elsynorskiego zamku, wyjawia młodemu Hamletowi straszną prawdę o swojej śmierci i żąda pomsty na swoim mordercy i sukcesorze na tronie i w łożu? Czy to zaświaty żądają wymierzenia sprawiedliwości, a może to ludzie manipulują młodym Hamletem? jeżeli tak, to w jakim celu? U Englerta żadnej metafizyki nie ma, pod maskami Ducha ukrywają się Horacjo i wartownicy z pierwszej sceny. Zresztą ukrywają się krótko, gwałtownie zdejmują maski, żebyśmy nie mieli wątpliwości, o kogo chodzi. Młody Hamlet ich twarzy nie zobaczy, ale też nie będzie miał wątpliwości, iż to nie żaden duch ojca.

Czytaj też: „Wicked”, stara baśń o nowym świecie. Podbija kina, wraca do teatru, ma miłość widzów

Putin u bram

A jednak historii o zdradzieckim morderstwie i wezwania do zemsty nie podważa, wręcz przeciwnie, wydają się one idealnie wpasowywać w jego emocje, podrażnione szybkim ślubem matki wdowy ze stryjem i nową sytuacją na dworze. Przez pryzmat „wiarołomnej” matki zaczyna też patrzeć na Ofelię, której jeszcze niedawno wyznawał miłość. Manipulatorzy trafiają na łatwy i chętny obiekt. A Englert chyba chce zostawić w niedopowiedzeniu kwestię ich motywacji: czy zamierzali wykorzystać Hamleta, by objąć rządy w kraju, ale sytuacja wymknęła im się z rąk, czy od początku byli agentami Fortynbrasa, który w finale wkracza na scenę poprzedzony desantem „zielonych ludzików”, po czerwonym dywanie, przechodząc przez wielkie złote drzwi, ucharakteryzowany, żeby już nie było najmniejszych wątpliwości, na Władimira Putina. I dobrotliwie „ratuje” upadły kraj, w którym elity wyrżnęły się nawzajem.

Nie jest to interpretacja przesadnie oryginalna czy wyrafinowana, sam spektakl jest zaś przykładem teatru tyleż tradycyjnego, co dość plakatowego. Trwa dwie i pół godziny, co wymagało licznych skrótów. Bohaterowie są tu w zasadzie typami, bo nie psychologia jest ważna, tylko polityczna interpretacja. Wyjątkiem jest może Ofelia w wykonaniu Heleny Englert. Aktorka ma na koncie – w filmach i serialach – bohaterki silne i zbuntowane na granicy karykatury, a choćby poza nią. Ofelia jest współczesna, ma energię i życie, bywa ironiczna, potem (coraz bardziej) złamana, ale jest grana ciszej, subtelniej, na półtonach.

Za to znalazło się miejsce na – zabawne – wbicie szpili młodemu teatrowi albo za taki się uważającemu (to przytyk do Klaty?). Otóż poważni aktorzy – trupa ze stolicy pod wodzą świetnych Jerzego Radziwiłowicza i Patrycji Soliman – musieli udać się na prowincję, bo w stolicy zapanowała moda na „teatry chłopięce” (pada też pytanie, jaki teatr będą owi młodzikowie uprawiać, jak się postarzeją).

Czytaj też: Gorąca wiosna w Teatrze Telewizji. Podpowiadamy, co obejrzeć. Na start kultowy kwartet

Chłopak z gitarą

I wreszcie, na koniec, tytułowy bohater. Grający Hamleta Hugo Tarres, 21-latek z polsko-hiszpańskimi korzeniami, już w wielu recenzjach został okrzyknięty aktorskim objawieniem. Jan Englert miał z nim zajęcia w Akademii Teatralnej, tam go poznał, ale młody aktor zdążył już zagrać jedną z wiodących ról w dwóch częściach młodzieżowego kinowego hitu „Piep*zyć Mickiewicza” Sary Bustamante-Drozdek, wystąpić w serialu TVP „Krucjata” i filmie „Przepiękne!” w reż. Katii Priwieziencew.

Co zabawne, przed Englertem w teatrze pracował z nim... Jan Klata – Tarres gra Merkucja w jego musicalowej wersji „Romea i Julii” we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol. Pod koniec marca zaś jury Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki na PPA we Wrocławiu przyznało Grand Prix duetowi, który stworzył z Mateuszem Tomaszewskim. „Za euforia bycia na scenie, lekkość, nieprzewidywalność, muzykalność, szczerość”, napisali w uzasadnieniu jurorzy.

Hamlet Tarresa to – grany naturalnie, ale i dość bezrefleksyjnie – chłopak w rozciągniętym swetrze, workowatych spodniach, trampkach, ze zmierzwionymi włosami i z gitarą w ręce; nieukształtowany, szukający swojej formy, swojej nuty. Jego młodość objawia się stereotypowo: bieganiem po wielkiej i głównie pustej scenie oraz okolicach, bezczelnością i umoralniającymi lekcjami, jakie wygłasza nieproszony zwłaszcza kobietom: matce czy Ofelii. Ma poczucie, iż przejrzał manipulacje innych, to daje mu początkowo ukojenie, cel i siłę. Potem rusza lawina, a na koniec wchodzi Putin.

Idź do oryginalnego materiału