**Origamiowy Żuraw na Ulicy Doprowadził Mnie do Prawdy o Zniknięciu Mojego Ojca**
Moje życie nie było ani ekscytujące, ani pełne znaczenia, dopóki nie zobaczyłam papierowego żurawia na mokrym chodniku, identycznego jak te, które składał mój ojciec, zanim zniknął dwadzieścia pięć lat temu.
Byłam pisarką, która wyczerpała zapas historii.
Nie do końca. Co czwartek wysyłałam teksty do magazynu. Tytuły w stylu *Co Twój ulubiony kształt makaronu mówi o Twoim stanie psychicznym*. Były w porządku. Lekkie, do szybkiego przeczytania.
Ale moja redaktorka, Helena, chciała czegoś więcej.
Tym razem coś prawdziwego, Kasia. Z duszą. Z sercem powiedziała podczas rozmowy na Zoomie, mrużąc oczy za przekrzywionymi okularami i popijając herbatę z kubka *Słowa mają znaczenie*.
Jasne. Może dorzucę szczęśliwe zakończenie i łzy dla algorytmu.
Nawet nie mrugnęła. Tylko spojrzała na mnie ostro. I wtedy: klik. Rozmowa skończona.
No dobra, miła pogawędka mruknęłam do siebie.
Zamknęłam laptop i odchyliłam się na krześle. W moim mieszkaniu pachniało cynamonem i zakurzonymi książkami. Było cicho. Ta cisza, która brzęczy w uszach, jakby wyzywała cię, żebyś myślała za dużo.
Mój chłopak, Tomek, zawsze mówił, iż uwielbia, jak jestem mało wymagająca. Tak, jasne. Nie wiedział, iż mało wymagająca to po prostu zmęczenie.
Tomek pracował w lokalnej komendzie policji, co jakoś dodawało wszystkiemu ironii. Wracał z opowieściami o zaginionych ludziach, dziwnych włamaniach, nocnych zgłoszeniach dziwnych odgłosów. Prawdziwe historie. Historie, które miały znaczenie.
A ja?
Spędzałam noce na kłótniach z metaforami.
Oboje czegoś szukamy. On tylko nosi odznakę, gdy to robi.
Wzięłam kurtkę. Bez celu. Tylko potrzeba ruchu.
Na zewnątrz mijali mnie ludzie. Skręciłam w lewo. Potem w prawo. W końcu stanęłam przed czymś, co mnie zatrzymało.
Błysk koloru przy studzience kanalizacyjnej. Mały, nieruchomy. Pochyliłam się powoli.
Papierowy żuraw? szepnęłam, podnosząc go.
Był złożony z precyzją. Każde zagięcie idealne. Ale pod jednym skrzydłem zauważyłam podwójne złożenie.
Nie może być
Przesunęłam kciukiem po małym zagięciu.
Podwójny szept.
Mój tata tak robił. Składał dla mnie żurawie z serwetek w barach, z biletów autobusowych.
Ten jest dla tych, którzy patrzą głębiej mówił, stukając w podwójne złożenie.
Nie widziałam takiego od dwudziestu pięciu lat. Zniknął, gdy miałam dwanaście lat. Żadnej notatki. Żadnego śladu. Po prostu przepadł.
Tato
Niektórzy mężczyźni nie są stworzeni, by zostać mawiała mama, jakby to była kwestia z przedstawienia, które powtarzała za często.
Nagle rozległ się głos.
Hej, to moje.
Spojrzałam w górę. Chłopiec w czerwonej czapce stał na rogu, patrząc na żurawia w mojej dłoni, jakbym zabrała mu skarb.
Upuściłeś go?
Moja mama go kupiła. Od tego pana.
Wskazał wąską uliczkę pełną kwiaciarni. Wtedy podeszła do niego kobieta.
Przepraszam, pani powiedziała, delikatnie ciągnąc chłopca za rękę. On ciągle coś gubi.
Przepraszam Gdzie pani go kupiła?
Od pana za rogiem. Zawsze tam jest do szóstej. Sam je składa. Wszyscy nazywają go Stefan.
Dziękuję.
Po raz pierwszy od miesięcy coś we mnie drgnęło. Iskra ciekawości. Pociągnięcie. Nie wiedziałam dlaczego.
Ale wiedziałam jedno. Muszę znaleźć człowieka, który złożył tego żurawia.
***
Wróciłam tam następnego dnia. Liście tańczyły na chodniku, a ja szłam wolniej, niepewna, co znajdę. Nagle usłyszałam śmiech. Wysoki, zaraźliwy.
Grupa dzieci zgromadziła się przed kwiaciarnią. Czworo czy pięcioro siedziało w kucki, z szeroko otwartymi oczami, klaszcząc w dłonie.
Jeszcze jeden! Proszę! Zrób smoka!
Tak, tego dużego!
Ta-da! Człowiek-magia!
Zatrzymałam się za stoiskiem z kwiatami, obserwując. Tam był.
Siedział na rozłożonym kartonie, w długim granatowym płaszczu, który owijał go jak zużyty koc. Jego dłonie poruszały się szybko, tworząc papierowe zwierzęta.
Liska. Żabę. Żyrafę z mandatu parkingowego. Uśmiechał się lekko, ale mało mówił.
Jedna dziewczynka pisnęła, gdy podarował jej motyla zrobionego z opakowania po cukierkach. Inny chłopiec podskakiwał.
No już, już! Smoka!
Stefan (jeśli to było jego prawdziwe imię) składał w ciszy, a dzieci wpatrywały się w jego dłonie, jakby naprawdę rzucał czary.
Ten jest podchwytliwy.
I wtedy, ostatnim ruchem, uniósł go.
Proszę. Smok.
Ale super!
Ostatni na dziś, dobra? Idźcie się uczyć z kreskówek.
Rozśmieszyło ich to i jedno po drugim dzieci rozbiegły się jak wróble, ściskając w dłoniach papierowe zwierzęta. Podeszłam bliżej, z dziwnie pełnym sercem.
Imponujące powiedziałem cicho. Jesteś Stefan?
Nie podniósł wzroku.
Tak mnie nazywają.
Sam to wszystko robisz?
Nie odparł sucho. Origamiowa wróżka z biblioteki publicznej.
Uśmiechnęłam się. Wczoraj znalazłam kolorowego żurawia. Miał podwójne złożenie pod skrzydłem.
To go zatrzymało. Na sekundę zamarł. Potem spojrzał.
Co?
Podwójny szept wyjaśniłam. Tak nazywał to mój ojciec. Małe złożenie pod skrzydłem. Mówił, iż jest dla tych, którzy patrzą bliżej.
Niech zgadnę mruknął. Jesteś poetką. Albo filozofką.
Blisko. Pisarką.
Zaśmiał się krótko. To to samo. Tylko mniej butelek wina, a więcej kawy.
Wziął ulotkę sushi i zaczął składać.