Kiedy moja teściowa, Halina Sławomira, oświadczyła: „Jolanta, umowa to umowa, weź kredyt!”, poczułam, jak wszystko we mnie się urywa. To nie była rada – to był ultimatum rzuconej mi w twarz przed całą rodziną. Mój mąż Krzysztof milczał, jego krewni udawali, iż nic się nie dzieje, a ja stałam jak osaczony zwierz, rozumiejąc, iż nikt mnie nie wesprze. W tamtej chwili podjęłam decyzję: spakowałam rzeczy i wyjechałam do mojej mamy, Ireny Michaliny. Dość już znoszenia – nie zamierzam żyć tam, gdzie moje uczucia są ignorowane, a mną rządzą jak marionetką.
Z Krzysztofem byliśmy małżeństwem od trzech lat, a przez cały ten czas starałam się być „dobrą synową”. Halina Sławomira od początku dawała mi do zrozumienia, iż powinnam dostosować się do ich rodziny. Mieszkaliśmy w jej dużym mieszkaniu – tak zdecydował Krzysztof, bo „mama sama nie da rady”. Zgodziłam się, myśląc, iż jakoś się dogadamy. Ale teściowa krytykowała wszystko: moje gotowanie, sprzątanie, choćby sposób ubierania się. „Jolanta – mówiła – musisz wyglądać bardziej elegancko, przecież jesteś żoną mojego syna!” Znosiłam to, bo kochałam Krzysztofa i chciałam zachować spokój. Ale ten kredyt stał się ostatnią kroplą.
Wszystko zaczęło się, gdy Halina Sławomira postanowiła wyremontować działkę. Chciała nową werandę, drogie meble, choćby basen. „To dla całej rodziny!” – przekonywała. Ale nie miała wystarczająco pieniędzy, więc zaproponowała, żebyśmy z Krzysztofem wzięli kredyt. Byłam przeciw: mieliśmy już kredyt hipoteczny, a ja oszczędzałam na kurs, żeby zmienić pracę. „Halina Sławomira – powiedziałam – to za drogie, nie udźwigniemy tego.” Ale ona tylko machnęła ręką: „Jolanta, nie bądź egoistką, to dla wspólnego dobra!” Krzysztof, jak zwykle, milczał, a ja poczułam, iż spychają mnie do ściany.
Podczas rodzinnej kolacji teściowa postawiła sprawę jasno: „Krzysiu, Jolanta, bierzcie ten kredyt, już dogadałam się z projektantem. Umowa to umowa!” Próbowałam protestować: „Nie możemy, mamy własne zobowiązania!” Ale przerwała mi: „Jeśli nie chcecie, sama go wezmę, ale płacić będziecie wy!” Krzysztof mruknął: „Mamo, pomyślimy”, a jego siostra z mężem wpatrywali się w talerze, jakby mnie tam nie było. Nikt nie powiedział: „Jolanta ma rację, to niesprawiedliwe.” Poczułam się obca w tym domu, gdzie moje zdanie nic nie znaczy.
Tej nocy nie spułam, rozmyślając, co zrobić. Krzysztof, gdy próbowałam z nim porozmawiać, odparł: „Jola, nie dramatyzuj, mama chce tylko dobrze.” Dla kogo? Dla siebie? A moje marzenia, moje nerwy – to się nie liczy? Zrozumiałam: jeżeli zostanę, zostanę zmiażdżona. Rano spakowałam walizkę. Krzysztof był w szoku: „Gdzie idziesz?” Odpowiedziałam: „Do mamy. Już tak nie dam rady.” Próbował mnie zatrzymać: „Jola, porozmawiajmy!” Ale moja decyzja była już pewna. Halina Sławomira, widząc moje rzeczy, prychnęła: „Uciekaj do swojej mamusi, skoro nie doceniasz rodziny.” Rodziny? Tak to ona nazywa rodziną?
Mama, Irena Michalina, przyjęła mnie z otwartymi ramionami. „Jolanta – powiedziała – dobrze zrobiłaś. Nikt nie ma prawa cię zmuszać.” W jej domu w końcu poczułam się jak u siebie. Opowiedziałam jej wszystko, a mama tylko kręciła głową: „Jak można tak ciążyć na człowieku?” Zaproponowała, żebym u niej zamieszkała, dopóki nie ogarnę, co dalej. A ja wciąż nie wiem. Część mnie chce wrócić do Krzysztofa, ale tylko jeżeli zrozumie, iż nie jestem jego dodatkiem, tylko osobą. Druga część myśli – może to szansa, by zacząć od nowa?
Przyjaciółka, której się zwierzyłam, wsparła mnie: „Jola, brawo, iż wyszłaś. Niech teraz sami się martwią o ten kredyt!” Ale dodała: „Porozmawiaj z Krzysiem, daj mu szansę.” Szansę? Jestem gotowa, ale tylko jeżeli stanie po mojej stronie, nie po stronie matki. Na razie dzwoni, prosi, żebym wróciła, ale słyszę, iż wciąż się waha. „Jola, mama nie chciała cię urazić” – mówi. Nie chciała? A co w takim razie chciała? Żebym wzięła kredyt i żyła według jej zasad?
Teraz szukam nowej pracy, żeby stać się niezależna finansowo. Mama pomaga, a ja czuję, jak wracają mi siły. Halina Sławomira oczywiście nie przeprosi – to jedna z tych, które zawsze mają rację. Ale ja już nie będę jej marionetką. Nie wyjechałam tylko do mamy – wyjechałam do siebie. A Krzysztof niech zdecyduje, czy chce być ze mną, czy z letnim domkiem swojej matki. Ja już wiem jedno: dam sobie radę, choćby jeżeli zaczynać od zera. Czasem najważniejsza jest odwaga, by powiedzieć „dość” i postawić na swoje szczęście.