Dziennik pewnego życia
Danuta Nowak próbowała odejść od męża dwa razy. I za każdym razem wracała. Dla syna.
Pierwszy raz uciekła do rodziców, gdy Krzysztof zaczął pić po narodzinach Kacpra. Nie mogła już znieść jego pijackich wybuchów – w środku nocy, przyciskając malucha do piersi, wyszła z domu. Krzysztof dogonił ją na podwórku:
— Gdzie się wybierasz?!
— Jak najdalej od ciebie!
Mama, wiejska pielęgniarka, tylko westchnęła:
— Danusiu, a czego się spodziewałaś, wychodząc za kierowcę ciężarówki? Takie ich „święta” – i inaczej nie będzie.
Nie miała co odpowiedzieć. Sama wybrała swój los. Poznali się, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, w bibliotece. Danuta odbywała tam praktykę, a Krzysztof przyszedł wymienić książkę.
— Może coś lekkiego? – zapytała, patrząc na jego zniszczone dłonie.
— Coś o miłości – uśmiechnął się, zaglądając jej prosto w duszę.
Dała mu „Kamień na kamieniu”. Po kilku dniach wrócił – nie po książkę.
— Nie doczytałem… Może do kina pójdziemy?
I się zgodziła.
Była wiosna, w głowie – różowe marzenia, w serduszku – młodość. Zakochała się. A w tamtych czasach, jeżeli chciało się być razem – szło się do urzędu stanu cywilnego. Tak się stało.
Wesele – skromne, prawie bez gości. Miesiąc później pierwszy raz ją uderzył – za to, iż za długo rozmawiała z sąsiadem. Potem, oczywiście, przyniósł stokrotki i powiedział:
— Wiesz, iż jestem zazdrosny.
— To przeprosiny?
— Nie. To ostrzeżenie.
Milcząco spuściła wzrok, wstawiła kwiaty do szklanki. Siniaka pod ustami zamalowała pudrem. Wybaczyła.
Ale gdy urodził się synek, a Krzysztof zaczął pić – odeszła. Nie wytrzymała. Potem przez pół roku błagał, by wróciła, przysięgał, iż rzuci. I faktycznie – wytrwał prawie dwa lata. Ale każdy stres zagłuszał alkoholem, inaczej nie potrafił.
Pewnego dnia, po szczególnie brutalnej kłótni, gdy Krzysztof rozbił wazon – nie w nią, ale obok – usiadła w kuchni i zaczęła pisać do siostry:
„Ewciu, nie daję już rady. Odchodzę. Muszę ratować siebie”.
Zajrzała do pokoju dziecięcego. Kacper spał, tuląc zabawkową ciężarówkę – prezent od taty. Uwielbiał ojca. I to było odwzajemnione.
Danuta podarła list. Pomyślała: jeżeli odejdę – on się straci. A syn będzie widział, jak ojciec się upada. Lepiej, żeby mnie nienawidził, niż żeby się go wstydził.
Widać Krzysztof to wyczuł. Pił mniej. Urodził się drugi syn – Bartek. Kilka lat rodzina żyła spokojnie, niemal szczęśliwie. Ale ciągi wracały. Po kolejnym wpadł do domu w półświadomości, a ona powiedziała:
— Już cię nie kocham. Nie potrafię. Nigdy.
— O co ci chodzi?
— O nic. Ale zostaniemy razem. Dla dzieci.
Każdego wieczoru sprawdzała, czy synowie śpią, kładła na nocnej szafce ciężką encyklopedię – na wszelki wypadek – i szeptała: „Jeszcze jeden dzień. Nie dla mnie. Dla nich”.
Zmiany przychodziły powoli. ale mijały lata, dzieci rosły. Krzysztof się uspokoił, wziął się w garść, prawie nie pił. Kraj się walił, sklepy pustoszały. Przenieśli się do Wrocławia, młodszy właśnie poszedł do szkoły.
Zakład transportowy, w którym pracował, zamknęli. W desperacji Krzysztof przyniósł do domu butelkę i postawił na stole.
— Nie – powiedziała Danuta stanowczo. – Albo to, albo dzieci.
— Daj spokój.
— Nie dam – chwyciła butelkę i wylała do zlewu.
Podniósł rękę, ale nie uderzył. Wiedział: jeżeli to zrobi – straci wszystko. Ona nie ustąpi.
W 1995 roku dostali działkę pod budowę. Pieniędzy brak, pożyczyli od rodziców.
— Sami postawimy dom – niespodziewanie oznajmił.
Nie wierzyła. Ale każde weekendy spędzali na placu: on mieszał beton, ona nosiła cegły. Raz się pośliznęła i rozcięła sobie kolano. Podbiegł:
— Głupia, po co się pchałaś?!
Ale w głosie miał strach. Prawdziwy, żywy.
Dom postawili. Nie od razu. Ale postawili. Gdy położyli dach, przyniósł szampana. Siedzieli na belkach, pili z plastikowych kubków.
— Ładnie, co?
— Nie do wiary – odparła.
Był trzeźwy. Ale miłość nie wróciła.
— Mamo, po co z nim żyjesz? – zapytał kiedyś dorosły już Kacper. – Jesteście sobie obcy.
— Obiecałam – w zdrowiu i w chorobie. I dlatego, iż potrzebowaliście ojca. choćby takiego. Jak będziesz miał dzieci – zrozumiesz.
Dziś oboje mają po siedemdziesiątce.
Krzysztof bawi się z wnukami, a Danuta myśli: gdybym wtedy odeszła – on by nie przetrwał. I tych dzieci by nie było. Więc nie na marne.
Mieszkają w domu, który sami zbudowali. Każde ma swój pokój, swoje filmy. Ona słucha klasyki, on ogląda „Prawo Agaty”. Wiadomości oglądają razem. Tu – sojusz.
Dzieci dzwonią codziennie. Wnuki śmieją się z fotografii w ramkach. Niedawno gościła pięcioletnia Hania. Wdrapała się babci na kolana i spytała:
— A co to jest miłość?
Na podwórku dziadek równo i metodycznie rąbał drewno. Jak wszystko, co robił od dwudziestu lat.
— To gdy wybaczasz komuś to, czego innym byś nie wybaczyła.
— Jak ty dziadkowi wybaczyłaś?
Nie spodziewała się tego. W oczach dziewczynki ta sama głębia, co dawniej u Kacpra.
— Nie wybaczałam. Tylko codziennie wybierałam, co jest dla mnie ważniejsze.
— A co jest ważniejsze?
Zaskrzypiały drzwi. Krzysztof wszedł.
— Ty – odpowiedziała babcia. – Twój tata. Twój wujek. Ten dom. I choćby dziadkowe seriale…
Hania się roześmiała:
— To jest miłość?
— Nie, skarbie. To – cierpliwość. A miłość… bywa różna. Ale tę prawdziwą jeszcze poznasz.
Krzysztof wyjrzał z kuchni:
— Herbaty, Danusiu?
— Zaraz naleję – odparła.
To nie miłość. Ale to – coś silniejszego. Czy było— Możliwe, iż właśnie to jest najważniejsze.