Opowieść pisana mlekiem, nie atramentem. Nowa książka Marty Sawickiej-Danielak

wroclawskiportal.pl 2 dni temu

„Oko tygrysa. O bestii, którą stworzył człowiek” Marty Sawickiej-Danielak to książka – moim zdaniem – bardzo ważna, nie tylko z racji tematu, ale też z powodu sposobu opowiadania o zwierzętach i o nas – ludziach oraz rzeczywistości, jaką skonstruowaliśmy, czyniąc sobie Ziemię poddaną. Było to – jak się okazuje w obecnej perspektywie, a jest nią katastrofa klimatyczna, wymieranie gatunków, zniszczona przyroda, nędza i głód, rosnące nierówności społeczne, kryzys migracyjny oraz zagrożone przetrwanie nas samych jako gatunku – mocno szkodliwe hasło.

Autorka wychodzi od opowieści o tygrysach zamieszkujących deltę Gangesu i pożerających ok. 200 osób rocznie. Tu czytelniczki i czytelnicy pewnie odczują dreszcz przerażenia, ale sprawa z tygrysami atakującymi ludzi nie jest tak prosta i oczywista, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Marta Sawicka-Danielak podąża śladem tygrysów i ludzi poprzez czas i przestrzeń, badając związki tych dwóch drapieżników (tak, my ludzie również jesteśmy drapieżnikami, w dodatku dużo bardziej od tygrysa okrutnymi, kto w to nie wierzy, niech obejrzy sobie film o przemysłowej hodowli zwierząt). I zmusza czytającego do zadawania wielu pytań, część z nich jest nieprzyjemna, ale to nie znaczy, iż nie mamy się z nimi zmierzyć.

Wydawca pisze „Oko tygrysa to wielowątkowy reportaż o majestatycznym stworzeniu i o indyjskich Sundarbanach, ostatnich na Ziemi lasach namorzynowych, gdzie tygrys wciąż jest bogiem. Tu też niczym w soczewce skupiają bolączki naszego świata, ale autorka również daje nadzieję, iż zmiana myślenia, a przede wszystkim opowiadania pomoże wspólnie uratować nasz znikający, różnorodny świat”.

I to wszystko prawda, ale dla mnie najważniejsze w tej książce jest współczucie, współ-odczuwanie, z jakim autorka rozpracowuje temat, bo pozwala nam obejrzeć sytuację z każdej strony: ze strony zniszczonej, obolałej przyrody i ze strony tych najsłabszych pośród ludzi, w tym szczególnie zepchniętych na margines kobiet, których los reprezentują „tygrysie wdowy”.

Tygrysy nas zachwycają, gdy pokazujemy je dzieciom w ZOO albo na obrazku, ale jednocześnie doprowadziliśmy je na skraj wyginięcia. Zabieramy im (i innym zwierzętom) życiową przestrzeń, czując się „panami stworzenia” i doprowadzając do tragedii – gdy mieszkańcy lasów namorzynowych nie mają szans na przetrwanie z powodu nędzy, a nędza zmusza ich do naruszania granic tygrysich siedzib.

Można zapytać, a co my mamy z tym wspólnego? Wszak żyjemy w Europie. I owszem, mamy. Korzystamy z kolonialnej spuścizny, która oparta była na pogardzie wobec innego, wyzysku i przemocy. Nie ma tak, iż nie nadchodzi czas zapłaty rachunków za kolonialne zło i narzucanie innym ludom „jedynie słusznych” narracji.

Ale w tej opowieści, miejscami aż bolącej, wstrząsającej, jest też światełko nadziei. To właśnie ze Wschodu, który nie widzi świata jako podzielonego, ale jako całość; który pokazuje nam, iż wszyscy jesteśmy połączeni; który nie dzieli światów na lepsze i gorsze – przychodzi myśl o innej narracji, o odpowiedzialności i o współ-odczuwaniu. Rdzenne ludy, nie tylko zamieszkujące Indie, ale też obie Ameryki, Australię itd. umiały żyć w poszanowaniu zasobów naturalnych. Dość w tym przypadku wspomnieć inną książkę, czyli „Pieśń Ziemi. Rdzenna mądrość, wiedza naukowa i lekcje płynące z natury”. Jej autorka – Robin Wall Kimmerer – to profesorka botaniki i członkini plemienia Potawatomi. Czerpie pełnymi garściami z wiedzy naukowej i z wiedzy rdzennej plemiennej starszyzny.

Robin Wall Kimmerer pisze „Po jednej stronie świata żyli ludzie, których związek z naturą ukształtowała Skywoman – ta, która stworzyła bujny ogród dla dobra wszystkich. Po drugiej stronie możemy spotkać inną kobietę, ogród i drzewo. Ta za spróbowanie rosnącego na nim owocu została wygnana z raju i zatrzaśnięto za nią jego bramy. […] By mogła zaspokoić głód, kazano jej czynić sobie poddaną Ziemię, na którą ją wygnano. […].

Robin Wall Kimmerer jest z jednej strony bardzo uważną obserwatorką przyrody, relacji natury z człowiekiem, a z drugiej rasowym naukowcem, który swoje spostrzeżenia sprawdza w badaniach i eksperymentach. Od chłodnej, laboratoryjnej analizy po zanurzenie się umysłem i emocjami w świecie roślin i zwierząt. Stawia też tezy, które mogą nam pomóc uporać się z naszą zachodnią chciwością, rozdmuchanym ego i poczuciem, iż jesteśmy pępkiem Ziemi. Nie jesteśmy.

I o tym także jest książka Marty Sawickiej-Danielak. Jak sama wspomina „spisana mlekiem, nie atramentem”. Postawię ją na półce obok wspomnianej wcześniej „Pieśni Ziemi”, bo w niej także wybrzmiewa mądrość, która zaleca; „To stara jak świat zasada: podziękuj za dar Ziemi, drzewu, roślinie, zwierzęciu, weź tyle, ile potrzebujesz, dbaj o to, aby niczego nie zmarnować, szanuj świat, który cię obdarowuje”.

Jeśli chcesz zmiany, bądź zmianą. Opowieść Marty Sawickiej-Danielak nie tylko zachęca do zmiany, jest wołaniem o zmianę. Czy zechcemy ją usłyszeć?

Olga Szelc
Książki pod ręką

Idź do oryginalnego materiału