To kompletnie bez sensu, mówią jak małżeństwo, które mieszka tu od lat – pomyślałem, czując, iż zaraz oszaleję.
Skoro to nie sen, to co? – pomyślałem. W moim domu mieszkają duchy? To jakaś bzdura, albo ze mną jest, coś nie tak, dopadła mnie jakaś choroba psychiczna? Skoro to mi się nie śni, to chyba ześwirowałem, ale w takim przypadku raczej nie zdawałbym sobie sprawy, z tego, iż jest coś nie tak. Postanowiłem udać się do psychiatry, bo jednak, to nie mogą być duchy. Zacząłem szukać ładowarki, niestety w sypialni jej nie było, przypomniało mi się, iż zostawiłem ją na stoliku, oglądając do późna telewizję. Niestety w tym nieszczęsnym pokoju, do którego nie mogłem się dostać. Podszedłem jeszcze raz do drzwi, nacisnąłem klamkę, zamknięte. Ponownie spróbować siłą wyważyć, nie miałem ochoty, na pewno znowu by bolało. Może zanim udam się do lekarza, pójdę do sąsiada, poproszę o pomoc z drzwiami, nic nie mówiąc o głosach. Tak po prosu, iż się zacięły i nie mogę sobie poradzić. Jak otworzy bez problemu, to będzie dowód, iż ze mną coś nie tak.
Ubrałem się i zszedłem na dół, w przedpokoju, otworzyłem drzwi do kuchni, sprawdzając, czy nie będzie z nimi podobnych problemów, co z tamtymi na górze. Tym razem wszystko było w porządku. Tylko sam przedpokój wydawał się jakiś… dłuższy. Kiedy ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych, nie mogłem do nich dotrzeć, szedłem i szedłem, a one zawsze, były o jakieś trzy metry ode mnie. Sfrustrowany tym faktem, otworzyłem drzwi pokoju, które był najbliżej mnie, gwałtownie wchodząc do środka. Cała ta sytuacja totalnie mnie przerastała. Usiadłem na fotelu, zamknąłem oczy, w nadziei, iż kiedy je otworzę, wszystko wróci do normy. Niestety, po krótkiej próbie resetu, zobaczyłem na stole, leżący album ze starymi zdjęciami, którego tu wcześniej nie było. Z ciekawości otworzyłem go. To były zdjęcia mojej nieboszczki matki. Przez długie lata była nauczycielką, uczyła j. polskiego, w szkole podstawowej. Nikogo z tych zdjęć nie znałem, pamiątkowe fotografie jej kolejnych klas, w których prawdopodobnie była wychowawczynią. Pamiętam, jak w okresie urlopowym, odwiedzali ją, byli uczniowie, będąc już, poważnymi ludźmi, na odpowiedzialnych stanowiskach. Wielu z nich mieszkało, na zachodzie i co parę lat odwiedzali rodzinne strony. No i moją mamę, która prawdopodobnie kojarzyła im się z czasami beztroskiego dzieciństwa i wczesnej młodości. Gdzie wszystko było takie pierwsze w życiu i jeszcze nie trzeba o nic walczyć i niczego układać, po swojemu.
Nie miałem pojęcia skąd wziął się ten album. Dlaczego akurat teraz, leżał tak po prostu w pokoju na stole, jakby chcąc przekazać mi jakąś metafizyczną wiadomość? Niestety, oprócz chwilowego wzruszenia, nic więcej do mnie nie docierało.
Wstałem, wyszedłem z pokoju, mając nadzieję, iż teraz uda mi się wyjść, na zewnątrz. Niestety, nic się nie zmieniło, dalej nie mogłem dotrzeć, do drzwi wyjściowych, z tych samych przyczyn, co wcześniej. Zawróciłem, chciałem wejść z powrotem do pokoju, gdzie był album, ale niestety drzwi były zamknięte. – Powtórka z rozrywki – pomyślałem. Domyśliłem się, iż tak może być z każdym następnym, do którego wejdę i wyjdę. By to sprawdzić wszedłem do następnego pokoju, którego drzwi bez problemu się otworzyły.
Tym razem kilka zdjęć wisiało na ścianach. To był pokój ojca, również nauczyciela. Podszedłem do biurka, przed którym spędzał wiele godzin, zajrzałem do szuflad, były puste. Nic się nie zachowało, żadnych notatek, filozoficznych przemyśleń, ani manualnie pisanych artykułów do lokalnej gazety. Trudno uwierzyć, iż to masywne biurko, które do śmierci służyło ojcu było puste. Oczywiście w pokoju, już dawno go nie było, ale skoro teraz mi się ukazało, to dlaczego w takim stanie, jakim nigdy nie było?
Ojciec był zawsze takim poważnym, trzymającym wśród uczniów, żelazną dyscyplinę. Historia to przedmiot niespecjalnie trudny, ale cholernie dwulicowy. Poznajesz jakąś prawdę, a potem okazuje się, iż to nie do końca prawda, albo co gorsza, perfidne kłamstwo. To, iż historię piszą zwycięzcy, to też kłamstwo. Zawsze znajdzie się ktoś, kto po cichu opisze jak było, a z czasem, ten szept stanie się krzykiem, którego niczym nie da się zagłuszyć.
W tym pokoju zawsze czułem się jakoś dziwnie, wszystko mnie w nim przeszywało, jakbym czuł na sobie, czyjś oddech, cała historia świata, patrzyła na mnie i słuchała czy mówię prawdę. Cóż… skoro biurko jest puste, to…
Podszedłem do ściany, na której było duże zdjęcie psa. Był to średniej wielkości kundel. Mimo tylu lat, dobrze go pamiętam, latał po ulicy i wszystkich obszczekiwał, a mnie jak wracałem ze szkoły, ugryzł. choćby nie wiadomo, czyj on był. Rodzice zgłosili na milicję, całe to zajście. Psa niedługo zwinęli hycle, a ja dostałem serię bolesnych zastrzyków. Odtąd boję się psów, chociaż nigdy już, nie miałem z nimi żadnych problemów. Teraz kiedy patrzę na tego psa, zastanawiam się, nad tym, czy to, iż był taki nieprzewidywalny i agresywny, było związane z jego lękiem? Być może ktoś bardzo źle go potraktował, wyrządził krzywdę, a on nosił ją w sobie, nie mając pojęcia, jak sobie z tym poradzić.
Dużo gorzej było z ludźmi, pamiętam w podstawówce pewnego dryblasa, który powtarzał już drugi rok szóstą klasę. Terroryzował całą klasę, pamiętam jak zakosił z sekretariatu pieczątkę i przybijał każdemu na czole „ Szkoła Podstawowa Nr. 15”. Oczywiście wychowawczyni zareagowała i zaprowadziła go do dyrektora, ale on sobie z tego nic nie robił. Kiedy chciał mi zabrać pióro, które dostałem w prezencie od mojej cioci, uderzyłem go, odpowiedź była natychmiastowa, walnął mnie z bani w sam czubek nosa. Poczułem ostry, bardzo nieprzyjemny ból, no i krew się puściła, jak z zarzynanego wieprzka. Nie poszedłem, na niego poskarżyć, w ubikacji z nosem do góry, poczekałem, aż krew przestanie lecieć, potem wymyłem twarz. Od tego momentu, bałem się zdecydowanie mniej i postanowiłem nauczyć się walczyć. Najpierw zapisałem się na zapasy, rodzice mieli co do tego wątpliwości, ale ostatecznie wyrazili zgodę. Nauczyłem się różnych chwytów, nabrałem dużej sprawności i siły, po dwóch latach treningów, każdy łobuz omijał mnie z daleka. Parę lat później, pod wpływ filmów z Bruce Lee, zakochałem się we wschodnich walkach i zapisałem się na karate, które towarzyszyło mi przez całą szkołę średnią. Wtedy dla mnie to była magii. Na chwilę, uwierzyłem, iż o ile coś takiego trenuję to jestem wyjątkowy. Niestety, niedługo potem, pojawił się we mnie jakieś dziwne uczucie, niestety również związane z lękiem.
Spojrzałem na zdjęcie obok. Była na nim dziewczyna, bardzo ładna, nigdy nie zapomnę jej twarzy, była dwa lata starsza. Trzecia klasa liceum, profil Biologiczno – Chemiczny. Ja byłem nowicjuszem, takim tam humanistą. Ponoć faceci wolą blondynki, ale ja chyba zawsze byłem inny, no i zdecydowanie brunetki, o ciemnych, tajemniczych oczach. Tego typu kobiety również budziły we mnie lęk, ale to było zupełnie coś innego niż te poprzednie. Tu równocześnie towarzyszyła ciekawość i to taka, przez duże C. oczywiście w moim wieku jedyne co mogłem zrobić, to tylko czasem na nią spojrzeć i to nie za długo by nikt się nie domyślił, ze jest kimś dla mnie wyjątkowym zjawiskiem. Pamiętam jak kolega zaproponował mi pójście na mecz koszykówki, na początku odmówiłem, gdyż nie cierpiałem tego sportu, ale kiedy przypadkowo, na szkolnym korytarzu, usłyszałem, jak jedna z jej koleżanek zapytała, czy wybiera się na mecz, odpowiedziała, jasne. To od razu poleciałem do kolegi, stwierdzając, iż jednak, chętnie bym się wybrał. Potem i tak żałowałem, bo mój przedmiot westchnień usiadł w takim miejscu, iż nie mogłem jej zobaczyć. No i tak nigdy z nią nie rozmawiając, widząc tylko przelotnie zapamiętałem ją, o wiele bardziej, niż te późniejsze, z którymi miałem zdecydowanie bliższe relacje. Jej smukła sylwetka, długie, czarne kręcone włosy, lekko skośne oczy, w kolorze atramentowym, a przede wszystkim, to dziwne poczucie niepokoju, które towarzyszyło mi, kiedy widziałem, jak szła szkolnym korytarzem. Tkwią we mnie, tak wyraźnie, jak pierwotne poczucie piękna, które zwykle się czuje, rzadko rozumie. Dlaczego w tym zauroczeniu, było jednocześnie poczucie lęku, zrozumiałem po wielu latach. Będąc w Holandii na sezonowym zbieraniu truskawek, pewnego razu postanowiłem zaczerpnąć trochę kultury. Wybrałem się do Hagi, odwiedziłem muzeum Mauritshuis. Lubiłem malarstwo holenderskie, które bardziej podobało mi się niż włoskie. Szczególnie ceniłem sobie Vermeera i Rembrandta. „Dziewczyna z perłą” wywarła na mnie ogromne wrażenie. Ona sama nie była w moim typie, ale to subtelne światło, wydobywające się z perły, wzbudziło mój zachwyt i na moment, zupełnie zapominając gdzie jestem, wyciągnąłem rękę, chcąc dotknąć perły. gwałtownie jednak się ogarnąłem i przestraszyłem, rozglądając dookoła, czy nikt, na mnie nie patrzy. I to było właśnie to, chwila intymnego zachwytu, łącząca się z obawą, iż ktoś uzna mnie, za zboczeńca i poczuje wstręt. Tak… to był ten sam lęk, który czułem, spoglądając ukradkiem na dziewczynę moich marzeń, z którą nie zamieniłem słowa. W „Dziewczynie z perłą” było jednak, coś głębszego, jej portret uświadomił mi, iż przeciętność nie istnieje. Zawsze jest coś, co czasami trudno dostrzec, niezwykłość tkwi zawsze, w jakimś małym szczególe, jak to delikatne światło, wydobywające się z perły, która ze zwykłej dziewczyny, czyni arcydzieło.
Wyrwała mnie z zadumy świadomość, ze przebywam w tym pokoju, za długo i prawdziwym , moim celem jest wydostanie się , z mojego domu, w którym dzieją się te nietypowe rzeczy.
Wyszedłem ponownie do przedpokoju, choćby nie próbując dojść do drzwi wyjściowych, wszedłem do trzeciego pokoju, który był ostatnim, na parterze, za nim już tylko drzwi wyjściowe. Rzadko go odwiedzałem, był takim pokojem, gdzie trzymało się rzeczy, chwilowo niepotrzebne. Latem w szafie wisiały kurtki jesienno- zimowe. Mama często w nim cerowała skarpetki, albo sztrykowała coś na drutach.
Teraz kiedy do niego wszedłem, nie ma tu nic, oprócz potłuczonego szkła, na podłodze i jednego zdjęcia na ścianie. Nie wiem skąd tyle szkła się wzięło, ale najpierw podszedłem do zdjęcia. To moja kotka, „Burcia”. Była ze mną przez osiemnaście lat. Można uznać to za śmieszne, ale w pewnym okresie mojego życia, była kimś dala mnie ważnym. Miała swoje humory i zwyczaje, ufała tylko mi i każdy, kto chciał ją pogłaskać, obrywał pazurami. W młodości uwielbiała skakać po meblach, robiła to z niesamowitą gracją i zawsze, po tych wyczynach domagała się głaskania. Dwa lata przed śmiercią, dopadła ją jakaś choroba, miała problemy z wypróżnianiem, czasem robiła to poza kuwetą. Chodziłem z nią do weterynarza , przepisywał jakieś syropki, na jakiś czas pomagało, a potem znowu choroba wracała. Pewnego wieczoru było widać, iż bardzo cierpi, postanowiłem, na drugi dzień zawieźć ją do weterynarza, liczyłem się z najgorszym. Źle to wyglądało i prawdopodobnie zapadnie wyrok, a ja się zgodzę w ramach oszczędzenia jej, kolejnych cierpień.
Kiedy wstałem rano, nie mogłem jej znaleźć, domyśliłem się , iż nie żyje. Koty, kiedy czują, iż zbliża się ich ostatnia godzina, szukają odosobnienia, miejsca, gdzie nikt, nie będzie ich widział, w tej ostatniej chwili. Zajrzałem do półki z pościelą, którą czasami samodzielnie otwierała i wchodziła, by sobie pospać.
Była tam, a adekwatnie było tam jej martwe ciało. Pamiętam, jak cholernie mnie to uderzyło. Ta sztywność, stała się przedmiotem i to moim zdaniem jest najstraszniejsze, iż każda żywa istota, tak kończy. Proch jest abstrakcyjny, nie wzbudza lęku, ale te jej martwe oczy, patrzące gdzieś w dal, sprawiają, iż kiedy sobie o tym przypominam, dopada mnie myśl, iż chyba lepiej by było, się nie urodzić.
Chciałem już wyjść z tego pokoju, ale teraz zastanowiło mnie skąd się wzięło tyle szkła na podłodze. Jedne kawałki były bardzo drobne, inne dość duże, podniosłem jeden i spojrzałem, tak do światła. Odbijały się w nim jakieś fragmenty mojego życia. Strzępki jakichś marzeń, niezrealizowanych planów. Tak… kiedyś marzyłem by zostać reżyserem. Uwielbiałem dobre kino: Bergmana Lameta, Feliniego i wielu innych, ale nie dostałem się do łódzkiej filmówki, chyba za dużo było we mnie marzyciela, a za mało rzemieślnika. Dostałem się na dziennikarstwo, ale po dwóch latach wyleciałem, z powodu zbyt dużej fantazji, po wypiciu pewnej dawki alkoholu. Pewnego wieczoru, po zdanym egzaminie, z kolegami, w moim pokoju oblewaliśmy ten wyczyn. W pewnym momencie, wyszedłem na korytarz, zobaczyłem w kącie, stojącą gaśnicę śniegową. Zabrałem ją do pokoju, stwierdzając, iż jest grudzień a nie ma śniegu, odbezpieczyłem i zacząłem walić śniegiem, w kierunku sufitu, dobrze mi szło, prawie cały sufit był już w śniegu i wtedy usłyszałem te słowa:
- Co Pan robi! Co pan robi!
To była portierka z akademika, strasznie mnie tym rozzłościła, przerywając mi moją pracę, nad śnieżnym sufitem, więc strumień piany skierowałem w jej kierunku i po chwili wyglądała, jak śniegowy potwór. Wszyscy mieli ubaw po pachy, oprócz niej. Niestety, na drugi dzień, wcale nie było mi do śmiechu, wywalili mnie ze studiów i musiałem zapłacić za gaśnicę.
Później czekało na mnie, dość nieciekawe życie. Nie startowałem już, na żadne studia, skończyłem kurs spawania i podjąłem pracę, w pewnym zakładzie energetycznym. Cóż, rzeczywistość skrzeczy, skrzeczałem i ja. Wiele się zmieniło, oprócz moich humanistycznych zainteresowań i tak dzięki spawaniu, żyłem fizycznie, dzięki zainteresowaniom psychicznie i jakoś zleciało.
Wszystko, co w życiu było takie jakieś… to potłuczone szkło, dużo tego i nie chce mi się dalej w to brnąć. Teraz już naprawdę czas wyjść z tego pokoju – pomyślałem.
Kiedy wyszedłem, słychać było głosy w sąsiednim pokoju. Teraz już wiedziałem, iż drzwi wyjściowe nie będą się oddalać, czekają na mnie, bym teraz je otworzył i wyszedł. Jestem tylko wspomnieniem, które w jakiś tajemniczy sposób zostało wzbudzone. Nie wiem , kto je pobudził na chwilę, do życia, ale teraz wiem, iż muszę wyjść.
Kiedy otworzyłem drzwi, ukazała się przede mną, wielka przestrzeń, bez widnokręgu, z matowym światłem. Czułem, iż niedługo się w niej rozpuszczę. Ja, w którym tli się martwe spojrzenie Burci i lekki chichot minionych lat, przetrwałem w czyjejś pamięci, która właśnie umiera.
Statystyki: autor: Krokus — 17 gru 2024, 10:26