Operacja: Soulcatcher – recenzja filmu. Wylew kiczu do mózgu

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Polskie kino od lat próbuje w wielu gatunkach doścignąć Zachód. Hollywood ma swoje sprawdzone schematy, które, choć są mocno utarte, to po prostu działają. Żmudne kopiowanie rzadko jednak wychodzi na dobre produkcjom, które chcą się inspirować pierwowzorom zza oceanu. Szczególnie dobrym przykładem są tutaj filmy akcji. Czemu więc znajdują się reżyserzy, którzy tak czy siak idą w tym kierunku?

Operacja: Soulcatcher to nowa polska produkcja wyprodukowana przez platformę Netflix. O czym opowiada? Głównym bohaterem jest najemnik o kozackim pseudonimie “Kieł”, który podczas tajnej misji trafia na dziwne urządzenie. Niestety w trakcie zadania w dziwnych okolicznościach ginie jego brat. Kieł dowiaduje się chwilę później od swojego zwierzchnika, agenta polskiego wywiadu, czym jest owa maszyna i jaki ma związek ze śmiercią jego bliskiego.

Soulcatcher (bo przecież to w polskiej agencji musi istnieć anglojęzyczny kryptonim) to urządzenie które miało – tutaj uważajcie i się czegoś złapcie – leczyć raka. Jednak jego twórca “przekalibrował” je tak, iż teraz zamienia ludzi w agresywne, bezlitosne bestie… Nazwałbym to naprawdę konkretną kalibracją, ale co ja tam wiem. Kieł oczywiście dostaje zadanie odzyskania Soulcatchera i zabicie naukowca, który znajduje się w rękach jakiegoś wąsatego dyktatora z kraju “Nic” (nie wiemy w jakim kraju dzieje się akcja i w sumie na co komu to potrzebne…). Najemnik kompletuje więc swoją ekipę weteranów i rusza w bój.

Zobacz również: The Bear – sezon 2 – recenzja serialu. Liczy się każda sekunda

Powiedzenie, iż nowa produkcja Netflixa to “napakowany akcją film sensacyjny” jest bardzo niedopasowanym stwierdzeniem. Ja bym to raczej nazwał “polskim paździerzem, naładowanym żenadą po same rzęsy”. Nie wyobrażam sobie co siedziało w głowie twórcy, poza chęcią przeniesienia na własne podwórko kultowych amerykańskich tytułów. Problem w tym, iż efekt wygląda jak bazgroły niemowlaka postawione obok Damy z łasiczką. Wszystkie podejmowane działania przypominają 10 latka, który patrzy na pełen rozpierduchy film w telewizji, a chwilę później tę samą rozpierduchę próbuje odtworzyć dostępnymi pod ręką zabawkami.

fot: kadr z filmu

W tym filmie nie gra dosłownie nic. Przez cały film byłem pewien, iż ktoś mnie robi w jajo i ten film mi się śni, iż zaraz obudzę się z tego koszmarku. Co chwila jednak pojawiał się także przebłysk nadziei, iż to po prostu jakaś celowa parodia, bo to nie mogło zostać nakręcone na poważnie. Ale jednak zostało, bo towarzysząca bohaterom sztuczna podniosłość i przestrzelona waga wydarzeń nie opuszcza ich ani na chwilę. Wszystko jest tak śmiertelnie poważne. I chociaż w scenariusz wciśnięto kilka żarcików, z czego może 2 siadły, to jednak cały ten sztucznie srogi klimat przytłacza widza. Sprawia, iż ponad półtoragodzinny seans jest prawdziwą męką.

Bohaterowie są sztampowi do granic możliwości. Są jak żywcem wyjęci z amerykańskich produkcji, tylko wcześniej przemieleni przez tanią maszynkę do mięsa. Aktorzy grają tragicznie, choć po tych nazwiskach nie spodziewałbym się cudów. Można by powiedzieć, iż grają kartami, które dostali, czyli niezbyt dobrymi. Ale fakt faktem, iż nie widać po nich starań, by coś z tym zrobić. Mam nadzieję, iż nie jest to odnaleziona przez wcielającego się w główną rolę Piotra Witkowskiego nisza, bo nie uważam gościa za kompletne beztalencie. Jednak po “szałowym” Planie lekcji, nomen omen również od Netflixa, mam wrażenie, iż aktor chyba przegrał jakiś zakład i musi teraz odegrać w 3 losowych gówienkach. Męczy się zarówno on, jak i widzowie, zmuszeni patrzeć na sceny z jego udziałem.

fot: kadr z filmu

Operacja: Soulcatcher jest filmem “udawanym”. Udaje poważne kino, próbując być filmem akcji, stylizowanym na zagraniczne wysokobudżetowe produkcje. Usilnie wciska do tego jeszcze podniosły charakter, jakby chciał, by kłamstwo było bardziej wiarygodne. Niestety, finalnie całość jest strasznie nieudolną próbą skopiowania zachodnich dzieł. Tanie i słabo zrealizowane sceny akcji, tonące od głupot. Drętwe aktorstwo. Nuda pomieszana z żenadą, z dodatkiem niedowierzania, iż ktoś to stworzył i chciał w tym zagrać. Niestety – żarciki nie wybroniły filmu przed totalną porażką. Jestem wręcz pewien, iż gdyby film wypuszczono do kin, w kolejce do kas ustawiali by się widzowie, oczekujący zwrotu pieniędzy za te ekranowe wymiociny. Ta ociekająca kiczem produkcja to idealny materiał na nowy odcinek pewnego brodatego Youtubera, lubującego się w tego typu paździerzach.


Źródło grafiki głównej: Netflix
Postaw nam kawę wpisując link: https://buycoffee.to/popkulturowcy
Lub klikając w grafikę
Idź do oryginalnego materiału