Z Olgą Chajdas, reżyserką i współscenarzystką filmu, rozmawia Krzysztof Kwiatkowski
Co to znaczy „Imago”?
To łacińskie określenie idealnej formy, którą osiąga w swoim życiu owad. Szukając tytułu, myślałam o czym jest dla mnie ten film, o szukaniu swojej „idealnej” formy, o kształtowaniu siebie, o dążeniu i transformacji właśnie. W „Imago” najważniejszy jest dla mnie proces przemiany kobiety. Młoda dziewczyna, artystka, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, zachodzi w ciążę. Chciałam, aby widz nie wiedział, dokąd zmierza ta historia. Działania Eli bywają nielogiczne, poszarpane, emocjonalne. najważniejszy jest jej proces poszukiwania siebie.
Między innymi: dojrzewanie do roli matki. Oraz pytanie, czy Ela w ogóle jest w stanie się w niej odnaleźć.
W Polsce nieustannie musimy przypominać o naszym prawie do decyzji. Ale opowiadam też o więzi matki i córki. Pracując nad scenariuszem, rozmawiałyśmy z Leną Górą o swoich matkach. Miały wiele wspólnego, jak każdy popełniały błędy. Prowadziły z samymi sobą wojny, które mocno odbijały się na ich córkach. Nasze relacje były silne, często pełne bólu i manipulacji, ale również niesamowitej bliskości. Uczucia tworzyły skomplikowaną mozaikę.
Od początku wiedziała pani, iż Lena Góra zagra główną rolę?
Po naszej rozmowie o mamach, gwałtownie zrozumiałyśmy, iż brakuje nam w kinie opowieści o tej więzi. Praca nad scenariuszem była podróżą przez nasze wspomnienia i obserwacje. Od razu się umówiłyśmy, iż to rola dla Leny, urzekła mnie świeżością i naturalnością, których nie da się zastąpić aktorskimi trikami. Ja chciałam opowiedzieć historię, skupić się na dekompozycji tak bliskiej przecież więzi. Po ukończeniu pisania umówiłyśmy się: ty grasz, ja reżyseruję. Osią fabularną scenariusza są wydarzenia skupione na historii jej matki, Eli Góry, w czasach, kiedy występowała w zespołach gdyńskiej alternatywy. Ale z założenia nie kręciłam niczyjej biografii, od faktów ważniejszy jest dla mnie portret emocjonalny. Uwielbiam bohaterki, które są nieprzewidywalne, i reagują na świat w nieoczywisty sposób. Do dzisiaj szukam klucza do zrozumienia filmowej Eli oraz tego co do niej czuję. Daję sobie wolność nieodpowiadania na te pytania. Myślę, iż portret, który stworzyliśmy pozwala na cały wachlarz emocji i to niezrozumienie jest jego immanentną częścią.
Film zaczyna się w szpitalu psychiatrycznym.
Łatwo jest oceniać zachowanie innych w prosty sposób. Nazwać schorzeniem odmienne postrzeganie rzeczywistości. Moja bohaterka choćby nieźle sobie radzi z demonami. Uspokaja umysł new age’m, jointami i muzyką, medytuje, mantruje i uprawia jogę. Dzisiaj nie zrobiłoby to na nikim wrażenia. Chociaż i współcześnie łatwiej przyznać się do homoseksualności niż na przykład schizofrenii w rodzinie.
Zdjęcia do tej części filmu powstawały w Kocborowie. Trójmiasto w ogóle posłużyło nam za tło naszego filmu i większość scen tam właśnie realizowaliśmy.
Filmowa Ela bywa jak żywa pochodnia.
Jej życie nagle przyspiesza. Zaczyna rozumieć, iż musi stworzyć sobie prawdziwy dom, niekoniecznie złożony z rodziny i krewnych. Chociaż i matka Eli, wychowująca dziewięcioro dzieci, nie jest negatywną postacią. Nosi w sobie dramat. Coś uziemiło ją przy telewizorze. Coś sprawiło, iż jedyną formą jej kontaktu i czułości wobec dzieci stało się postawienie jedzenia na stole. Że nie umie spytać ich, jak się czują.
Bohaterka ucieka od tego świata w sztukę.
Poprzez zdjęcia, malowanie, muzykę próbuje dotrzeć ze swoją prawdą do innych. Czegokolwiek nie robią artyści, zawsze jest to próbą komunikacji. Mnie również to dotyczy: czy są to „Barwy szczęścia” czy teatr, robię to dla widzów.
Przygotowując się do „Imago”, musiała pani, razem ze swoimi aktorami, wejść w świat trójmiejskiej alternatywnej sceny muzycznej lat osiemdziesiątych?
Dużo słuchałam tej muzyki. Odkryłam w niej piękną bezkompromisowość, której z kompozytorem staraliśmy się pozostać wierni. Zrezygnowaliśmy z nagrywania coverów i sięgania po archiwalia. Andrzej Smolik znalazł młodych muzyków, którzy w dodatku mają w wyglądzie sznyt tamtej ery. Napisał oryginalne utwory, powstały słowa. Aktorzy na planie śpiewali na żywo, bez playbacku – chciałam prawdy i energii prawdziwych koncertów. Tak stworzyliśmy zespół Zakaz Kąpieli. Do dzisiaj czasem widzę naszych muzyków grających z jego nalepkami na instrumentach.
Mieliśmy wielkie szczęście, iż udało nam się skompletować obsadę z aktorów otwartych na te szalone pomysły. Także na tym polegało zadanie reżyserki castingu, Pauliny Krajnik, z którą już wielokrotnie pracowałam. Paulina ma wyjątkowy talent do komponowania konstelacji aktorskich. Rozumie, iż w filmie najważniejsza jest chemia między bohaterami. Właśnie tej chemii i prawdy szuka. Z Mateuszem Więcławkiem znaliśmy się wcześniej. Jako młodziutki chłopak zagrał w naszym odcinku „Głębokiej wody”. Michał Balicki pojawił się na chwile, w epizodzie serialu „Krakowskie Potwory” i od razu wiedziałam, iż ciągnie mnie do jego oryginalności i skupienia. Wacek Warchoł to mistyk o wielkiej intuicji aktorskiej i magnetyzmie. Ale też Justyna Wasilewska, Wojtek Brzeziński, Agnieszka Przepiórska, czy „starzy” przyjaciele jak królowa Bogusia Schubert, Andrzej Konopka i Agnieszka Suchora. Niezmiernie się cieszę, iż propozycje zagrania jednego z braci przyjął pisarz Łukasz Orbitowski, cudowny, wielki, ciepły człowiek z poczuciem humoru. Oni wszyscy zbudowali obraz epoki, buntu, rodziny, obciążeń i wolności.
To kolejna pani kooperacja ze Smolikiem.
Do „Niny” szukałam zarówno świetnego kompozytora, jak i kogoś, kto ogarnie klubowe kawałki. Zawsze lubiłam muzykę Smolika, odezwałam się do niego. Okazało się, iż mieszka przystanek ode mnie, co kosztowało mnie wiele zarwanych nocy. Złapaliśmy cudowną komitywę, dajemy sobie nawzajem dużo wolności. A przy „Imago” w utrzymaniu rytmu opowieści pomógł nam Pavel Hrdlička.
Montażysta?
Tak, z Czech, bardzo uznany. A przy okazji muzyk zespołu Mig21, który świetnie rozumiał, co chcemy osiągnąć i dbał o rytm. On nie zna angielskiego, ja czeskiego, ale świetnie porozumieliśmy się… językiem Pilsnera. W ogóle przy my projekcie mieliśmy szczęście do twórców zagranicznych, którzy choć nie znali realiów, to doskonale odnaleźli się w naszym punkowym koncepcie.
A jak rekonstruowała pani rzeczywistość przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych?
Lubię, gdy przestrzeń i czas nie są obojętne dla opowieści. Gdy odzwierciedlają sytuację bohatera. We współczesnej „Ninie” szukaliśmy lokacji, które są w trakcie budowy albo remontu. Tutaj poszliśmy krok dalej. Gdy bohaterka jest pogrążona w wyborach decydujących o jej życiu, w kraju trwa transformacja. Odrobiliśmy lekcję epoki w scenografii i kostiumach, ale bez dokumentalnego namaszczenia. Za scenografię odpowiedzialna była Ania Anosowicz, która jest niepoprawną perfekcjonistką o wielkim talencie i guście. Dodatkowo szukałam mniej oczywistych zdarzeń z historii, choćby zaćmienia słońca z 1987 roku.
Najsilniej jednak w czasie przenosi widza styl pracy kamery. Chcieliśmy zachować efekt starych teledysków czy rejestracji koncertów. Z operatorem, Tomkiem Naumiukiem, nazywaliśmy to „ziarnistą intymnością”.
Jak ze zdartego vhs-u?
Chociażby. Przywykliśmy do rzetelnych opowieści, w których wszystko się zgadza. W „Imago” chciałam zachować jak najwięcej brudu, pewnej niedoskonałości.
Nasza wizja rzeczywistości oparta jest na kontrolowanych pomyłkach. Kamera stała się poniekąd bohaterem, który w bardzo interesujący sposób widzi naszych bohaterów, a my musieliśmy po prostu tego głosu posłuchać. Pracując nad dźwiękiem w Holandii, z Janem Schermerem, powtarzaliśmy sobie zasadę kontrolowanych pomyłek, iż dźwięk musi być tak samo subiektywny i w pewnym sensie selektywny jak kamera. To my decydujemy o tej ziarnistości. Chciałam momentami takiego efektu, jakbyśmy przysnęli przy konsoli. Cieszę się, iż się na takie szaleństwo odważyłam. Dlatego nazywam „Imago” postpunkowym dramatem psychologicznym.
Uważa pani, iż brakuje nam dzisiaj punkowej energii?
Brakuje nam wolności. Brakuje nam choćby świadomości, iż tej wolności sobie nie dajemy, iż to my decydujemy o naszej transformacji i drodze, niezależnie czy wypełniona jest hałasem czy medytacją. Dobrze jest usłyszeć swój krzyk. Dobrze jest się buntować, walczyć o siebie. Niezależnie od epoki, klimatu politycznego, tego, skąd się wywodzimy, pielęgnować swój głos. Bo on ma siłę. To jest dla mnie punk – przekonanie, iż nie musimy trwać w utartych ramach. On przypomina emocje: nigdy nie zmieści się w algorytmach.
OLGA CHAJDAS, reżyserka i współscenarzystka
Miała 8 lat, gdy jej rodzina przeprowadziła się z Poznania do Warszawy. Chciała zostać astrofizykiem, ale zamiast na Massachusetts Institute of Technology poszła do Łódzkiej Szkoły Filmowej.
Jeszcze jako studentka pracowała na planach filmów i seriali. Najpierw jako asystentka kierownika produkcji i drugi kierownik produkcji, potem jako asystentka reżysera i drugi reżyser.
Współpracowała z warszawskim Teatrem Na Woli, gdzie przygotowała przedstawienie Ostatni Żyd w Europie na podstawie dramatu Tuvii Tenenboma. To był istotny spektakl o antysemityzmie i zakłamaniu współczesnego społeczeństwa, o potrzebie tolerancji i poszanowania inności.
Ważnym zawodowym spotkaniem okazał się dla niej udział w charakterze asystentki przy serialu Ekipa Agnieszki Holland, Magdaleny Łazarkiewicz i Kasi Adamik. Potem kontynuowała współpracę z Agnieszką Holland przy jej kolejnych filmach, m.in. nominowanym do Oscara W ciemności i Obywatel Jones. Realizowała wiele produkcji telewizyjnych i serialowych, m.in.: odcinki serialu Głęboka woda, Watahę, jedną z etiud z Erotica 2022, Krakowskie potwory, 1983.
W fabule zaczynała dwoma krótkimi filmami, w których opowiadała o kobietach znajdujących się na życiowym zakręcie. W 3xMIŁOŚĆ bohaterka trzykrotnie mówiła partnerowi, iż jest w ciąży. Za każdym razem używała tych samych słów, ale atmosfera rozmowy okazywała się zupełnie inna. Etiuda Kobieta budzi się rano była historią, żony i matki, która dokonała straszliwej zbrodni.
W 2018 roku Chajdas zadebiutowała w fabule Nina o kobiecie, która szuka surogatki, ale nagle znajduje się w sytuacji, która zmienia całe jej życie i każe jej odpowiedzieć sobie na pytanie kim naprawdę jest.
W 2023 roku jej drugi film IMAGO miał swoją premierę na Międzynarodowym Festiwalu w Karlovych Varach wygrywając nagrodę Fipresci. Polską premierę film miał podczas festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu oraz znalazł się na liście filmów konkursowych podczas 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie został nagrodzony m.in. Srebrnymi Lwami. W 2024 premierę na kanałach ARTE będzie miał współreżyserowany przez Olgę międzynarodowy serial historyczny A World Diveded. Aktualnie Olga kończy postprodukcję do serialu Kabul dla francuskiej telewizji oraz do swojego trzeciego filmu pełnometrażowego Dziadku, wiejemy, opowiadającego o trzech pokoleniach połączonych wspólną przygodą.