Oglądać, nie oglądać: „Dojrzewanie”

kulturaupodstaw.pl 2 dni temu
Zdjęcie: fot. materiały prasowe serialu „Dojrzewanie”


serial „Dojrzewanie”, fot. materiały prasowe

Już od pierwszych minut nowego, czteroodcinkowego dramatu Netflixa „Dojrzewanie” jesteśmy wrzuceniu w sam wir akcji. Oto uzbrojona po zęby ekipa policjantów wyważa drzwi całkiem przeciętnego domu rodzinnego na brytyjskich przedmieściach. Mierzą z broni maszynowej do zaskoczonych i przerażonych około pięćdziesięcioletnich kobiety i mężczyzny oraz nastolatki, która właśnie zaczynała poranną toaletę.

Nie oni są jednak celem.

Podejrzany jest czternastoletni Jamie Miller (Owen Cooper). Chłopiec wstaje z łóżka z rękami w górze. Widać, iż zmoczył spodnie. Gdy się przebierze, zostanie wyprowadzony do samochodu policyjnego i wywieziony na komisariat. Jamie jest dzieciakiem, na którego widok obcy ludzie spotkani na ulicy wykrzyknęliby: „Ale słodki!”. Dlatego w pierwszych chwilach widowni tak trudno uwierzyć, iż płaczący, zawstydzony, rozpaczliwie wołający ojca chłopiec z wielkimi oczami mógłby zrobić coś złego. Oglądając serial, już na wstępie poczułem irytację na ten tani chwyt twórców, Jacka Thorne’a i Stephena Grahama (wciela się też, zresztą fantastycznie, w Eddiego, ojca Jamiego). Gdy prawda wychodzi na jaw, wspomniani ludzie na ulicy mogliby wykrzyknąć: „A był takim cherubinkiem!”.

Nie kto zabił, ale dlaczego

„Dojrzewanie” nie jest serialem typu „kto zabił?”. Bardzo gwałtownie dowiadujemy się, iż Jamie podejrzany jest o zabójstwo Katie, koleżanki ze szkoły. Pod koniec pierwszego odcinka oglądamy nagranie z monitoringu, na którym bez dwóch zdań widać, kto popełnił morderstwo. Mimo wszystko mamy nie dowierzać, iż czternastolatek jest zdolny do takiego czynu. Podobnie, jak nie dowierzają rodzice (wspomniany Graham i równie świetna Christine Tremarco).

Może ktoś spreparował nagranie? Może to tylko kawał, a dziewczyna żyje?

Wątpliwości nie mają główni detektywi Luke Bascombe (Ashley Walters) i Misha Frank (znana z „Gry o tron” i „Andora” Faye Marsay). W trzecim odcinku psycholożka Briony Ariston (Erin Doherty) ma dokonać przed wyrokiem niezależnego sprawozdania o przestępstwie, stwierdzając, czy Jamie z psychologicznego punktu widzenia faktycznie był zdolny do morderstwa. Do tego dochodzą jeszcze nauczycielki i nauczyciele, inni funkcjonariusze policji, strażnicy w placówce zdrowia psychicznego dzieci. Wszyscy oni mają coś do powiedzenia o nastolatku, oglądają go, testują niczym naukowcy eksperymentujący z E.T.

Panika dorosłych

serial „Dojrzewanie”, fot. materiały prasowe

Nie uważam, iż trzeba przejść do porządku dziennego nad świadomością, iż nastolatki są zdolne do najgorszego. Natomiast „Dojrzewanie” sprawia wrażenie ekranizacji paniki dorosłych po przeczytaniu kilku wywiadów z terapeutami i psychologami o dzisiejszych młodych chłopakach. Zostają odhaczone (aktualne) słowa klucze: incele, manosfera, Andrew Tate, alienacja. Jest też Instagram oraz brak umiejętności dorosłych do odczytania hieroglifów-emotek (co z nich za detektywi, skoro nie umieją googlować?). Dzieciaki i młodzież przedstawiona jest jako półdzika wataha, której nie da się kontrolować.

Widać to przede wszystkim w drugim odcinku, którego akcja dzieje się w szkole Jamiego. Uczniowie i uczennice, jak mówi Bascombe (parafrazując), „niczego się tu nie uczą”, „to przechowalnia”.

Pojawią się też słowa otuchy na zszargane nerwy: „Nie wszystkie szkoły takie są”. Co prawda nikt nie mówi tutaj o „skutkach bezstresowego wychowania”, ale czego adekwatnie tyczą się słowa detektywa? Uderzają w brytyjski system szkolnictwa? Czy zatem potrzeba wprowadzenia większej dyscypliny?

A może warto byłoby zapytać samych zainteresowanych?

serial „Dojrzewanie”, fot. materiały prasowe

Bardziej od przemyśleń dorosłych bohaterów i bohaterek interesuje mnie życie wewnętrzne właśnie nastolatków i nastolatek, zwłaszcza rówieśników Jamiego. Niestety, nie dowiadujemy się o nich adekwatnie niczego, a przecież jeden z jego kumpli zostaje ostatecznie uznany za współwinnego. Ten brak fabularny, jak mniemam, jest wynikiem chęci twórców do opowiedzenia o socjologicznym wymiarze zbrodni dokonanej przez dziecko, tego, jak wpływa ona na najbliższe otoczenie. W tym kontekście Jamie to nie realna, możliwa postać, tylko awatar-przestroga, strach na wróble. Nastolatkowie przedstawiani są w kontrze do nauczycieli, rodziców (chociażby relacja Bascombe z synem, która wnosi jedynie tyle, iż chłopak rozszyfrowuje emotki pod zdjęciami Jamiego), tylko przelotnie w rówieśniczym kontekście.

Co prawda akcja trzyma w napięciu, ale nie za sprawą wybitności scenariusza, ale braku cięć montażowych w każdym z odcinków.

Kamera uczepia się poszczególnych bohaterów i bohaterek, a my dostajemy kolejną perspektywę do socjologicznej układanki, której rozwiązanie miałoby przynieść odpowiedź na pytanie: „Kto zawinił?”. Podobną technikę Thorne i Graham zastosowali w thrillerze gastronomicznym „Punkt wrzenia”. Szybkie tempo i wystrzeliwane co chwilę dialogi to dobra zasłona dymna. Za nią kryją się fabularne niedoróbki, które najbardziej widać chociażby w przewidywalnym wspomnianym odcinku trzecim (z psycholożką), ale też w czwartym, gdy dochodzimy do finału i pasowałoby kilka zdań podsumowania.

Pomijając istotność (bo tej serialowi nie brakuje) podjęcia tematu, na uwagę zasługuje brak ubierania serialu w gatunkowe, modne piórka.

Zatem nie jest to „wystrzałowe fantasy z elfami i trollami, by tak naprawdę powiedzieć o klasie i rasie dzisiaj”, ale próba zanurzenia się w skomplikowaną, często brutalną codzienność nastolatków i nastolatek oraz ich zagubionych rodziców. W „Dojrzewaniu” słusznie postawiono na naturalność. Ogromny sukces serialu niesie nadzieję na kolejne tego typu produkcje. Byleby było w nich więcej, nomen omen, życia.

Idź do oryginalnego materiału