Oglądać, nie oglądać: „1670”

kulturaupodstaw.pl 5 dni temu
Zdjęcie: fot. materiały prasowe "1670"


Pierwszy sezon perypetii szlacheckiej rodziny w podzielonej na pół Adamczysze z marszu stał się kultowy. Był po wielokroć krytycznie rozpracowywany, a dialogi weszły do słownika tak nastolatków, jak i dorosłych. Ba! choćby politykom zdarzyło się je cytować. Posypały się nagrody, a serial znalazł się w końcoworocznych zestawieniach niejednego krytyka i niejednej krytyczki.

Kij ma jednak dwa końce. Popularność komediowej produkcji, która w centrum stawia głupich, bo głupich, ale jednak szlachciców, którzy wyzyskują chłopów i chłopki na pańszczyźnianych polach, przeniesiona w dzisiejsze realia i cytowana przez różne, bardziej uprzywilejowane grupy społeczne, podsyca klasowość aż miło.

Co prawda krytyka nie zaszkodziła „1670”, ale pewnie (mam nadzieję) dała do myślenia twórcom.

Skąd ta popularność?

W dobie streamingów i produkcji „na życzenie” rzadko zdarza się, iż (niemal) wszyscy oglądają ten sam tytuł, który jest nie tylko powszechnie dyskutowany, ale stał się integralną częścią polskiej tkanki kulturalnej i społecznej. Skąd ta popularność?

fot. materiały prasowe

Wydaje mi się, iż wynika z miksu żartów z różnych poziomów: od tych dla miłośników najgorszej odmiany kabaretonu z „chłopem przebranym za babę”, przez bardziej wyrafinowane heheszki z Kabaretu Starszych Panów i granie na milenialskim sentymencie do „szkoły polskiego dubbingu” (ze „Shrekiem” i „Asteriksem i Obeliksem: Misją Kleopatrą” na czele), po żywcem przenoszenie wąsatych memów na ekran i dekorowanie średniowiecznego sztafażu dzisiejszą sztukaterią (chociażby śmianie się z korporacji i z bycia woke na siłę).

Jeśli nie śmieszy cię jakiś żart i ziewasz z nudów, poczekaj chwilę, a na pewno zaśmiejesz się z czegoś innego. Na pewno też produkcja Netflixa swoją popularność zawdzięcza „zwrotowi ludowemu” w polskiej sztuce, wszystkim „Chłopkom” i „Chamstwu” oraz dyskusji, która wokół nich się niedawno toczyła.

Chociaż trudno nazwać mnie fanem „1670” (pierwszy sezon ani mnie grzał, ani parzył), nie spodziewałem się, iż parsknę śmiechem w scenie, kiedy jeden ze szlachciców umierał z przeżarcia kebsem, czy ze szwedzkiego stołu jako popotopowej zasadzki na Polaków, czy z pełnego pęcherza chłopa udającego trupa w trumience.

„Dwójka” to powrót na stare śmieci

Drugie sezony seriali, nie tylko komediowych, ale głównie tych, które z debiutu wyszły obronną ręką, sprawiają wrażenie powrotu do starych znajomych. Może i uprzywilejowanymi Adamczewskimi gardzimy, na pewno jednak darzymy ich też sympatią i im – siłą rzeczy – kibicujemy. Całe szczęście, bo inaczej grubo ciosany pierwszy odcinek „dwójki” byłby trudną przeprawą, choć początek wcale tego nie zapowiadał.

fot. materiały prasowe

W realizatorsko świetnej musicalowej scenie głowa Adamczewskich, Jan Paweł (Bartłomiej Topa) śpiewa, jak dobrze mu bez Andrzeja, z którym dzielił wieś, a który w poprzednim sezonie przez złe inwestycje zbankrutował i grasuje z córkami w lesie.

Na wsi jest sielsko, choć pewnie zaprzęgnięci do roboty chłopi i chłopki powiedzieliby inaczej. Zmęczeni nicnierobieniem Adamczewscy jadą na tydzień do Turcji, bo nad polskim morzem „drogo i tłumy”. Co prawda na miejscu Jan Paweł spotka hetmana wielkiego koronnego Jana III Sobieskiego (Tomasz Schuchardt) i weźmie udział w bardzo ważnych negocjacjach, jednak ten aspekt beki historycznej jest niestety tylko przyczynkiem do memicznych zagrywek w barkowym przebraniu.

Zatem bohaterki i bohaterowie zatrzymują się w tureckim kurorcie Al-Inkluziw, a duża część akcji dotyczy przezroczystego uprzywilejowania Anieli (Martyna Byczkowska). Nudne to i ograne do cna, tym bardziej irytujące w serialu, który jest oglądany przez wszystkich. Gdyby ktoś nie zrozumiał aluzji, z ekranu pada bezpośrednie (parafrazując): „Aniela, jesteś uprzywilejowana”. Trochę zaufania do widowni.

Góry i doliny

Pierwszy odcinek drugiego sezonu jest symptomatyczny dla kolejnych. Później dostajemy np. dosadny wątek mało śmiesznego „incela”, szwagra Jana Pawła, Bogdana (zmarnowany Dobromir Dymecki), którego nie chce żadna dziewczyna, więc ugania się po wsi z marzanną. Na drugą nóżkę pojawia się rewelacyjny epizod owdowiałej szlachcianki Gryzeldy (Agnieszka Suchora), przypadkowo podrywanej przez nierozgarniętego młodego Adamczewskiego, Stanisława (Filip Zaręba zastąpił Michała Balickiego. Świetna decyzja). Duet, choć nie bezpośrednio, wiele mówi o pozycji kobiety „w pewnym wieku” w dzisiejszym społeczeństwie. W poprzednim sezonie podobnie rozegrano lesbijskie przebudzenie Zofii Adamczewskiej (perfekcyjna Katarzyna Herman, która w „dwójce” znalazła się trochę na marginesie).

I tak się w tym serialu bujamy. Raz na dole, raz na górze. Oczywiście samograjem jest mistrzowska rola Michała Sikorskiego jako księdza Jakuba. Ma urok psychopaty i Rowana Atkinsona w „Czarnej żmii”. Nie musi też za wiele mówić, wystarczy gestykulacja.

Serial zapełniają nowe postaci, jedne zostaną na dłużej, inne na krócej. Jednak sama ich obecność i kolejne perypetie głównych bohaterek i bohaterów dają wrażenie obszerności świata. Wierzymy, iż nie jest tylko kabaretem, a faktycznym miejscem. Niewątpliwie zasługa w tym twórców – Jakuba Rużyłły (scenariusz) oraz duetu reżyserskiego Macieja Buchwalda i Kordiana Kądzieli. Największe wrażenie robią jednak zdjęcia Nilsa Croné. Operatorskie przedstawienie Turcji to perełka, a później pozostało lepiej.

Dobrze, iż „1670” się wydarzył. Możemy na serial narzekać i go chwalić, kłócić się o niego zażarcie, ale też wzruszyć ramionami. Pokażcie mi inną polską produkcję, która wywołuje w nas takie emocje. Nie znajdziecie.

Do zobaczenia na Netflixie.

Idź do oryginalnego materiału