Oddała mieszkanie dzieciom i wyjechała na wieś: nowe życie w starym domu.

twojacena.pl 1 tydzień temu

— Mamo, dlaczego tak zdecydowałaś? Teraz żyjemy w cieple i przytulności, a ty sama, na odludziu, w tej starej chacie? — głos Jadzi brzmiał wyrzutem, niemal ze łzami.

— Nie martw się, córeczko. Już przyrosłam do tej ziemi. Dusza od dawna pragnęła ciszy — spokojnie odpowiedziała Weronika, pakując ostatnie rzeczy do walizki.

Decyzję podjęła świadomie, bez żalu. Jej kawalerka w mieście, w której tłoczyli się we czwórkę — ona, córka, zięć i wnuczek — stała się zbyt ciasna. Ciągłe kłótnie między Jadzią a Krzysztofem, irytowane tonacje, trzaskanie drzwiami — to wszystko uwierało bardziej niż ściany. A Jaś już podrósł, i Weronika zrozumiała: niańka nie jest już potrzebna. Jej troska stała się ciężarem.

Domek po babci, drewniana chata w wiosce pod Lublinem, początkowo wydawał się żartem losu. Ale gdy spojrzała na zdjęcia, na zarośnięty sad jabłoniowy, na strych z zachowanymi zabawkami z dzieciństwa, nagle poczuła: tam jest jej miejsce. Tam jest spokój, wspomnienia, cisza i… może coś nowego. Serce podpowiedziało — czas.

Przeprowadzkę zorganizowała w jeden dzień. Córka błagała, by nie wyjeżdżała, łzy płynęły strumieniem, ale Weronika tylko się uśmiechała i głaskała Jadzię po głowie. Nie gniewała się. Rozumiała: młodzi mają swoje życie. A ona — swoją drogę.

Dom przywitał ją chwastami i połamanym płotem. Sufit nieco się ugiął, podłoga skrzypiała, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci i zapomnienia. ale zamiast strachu czy dezorientacji Weronika poczuła determinację. Zdjęła płaszcz, zakasała rękawy i zabrała się za porządki. Wieczorem w chacie już paliły się lampy, pachniało świeżością i zaparzoną herbatą, a w kącie przy piecu stały książki przywiezione z miasta i robiony na drutach koc.

Następnego dnia poszła do sklepu wiejskiego — kupić farbę, szmatki, gospodarskie drobiazgi. Po drodze zauważyła, jak naprzeciwko w ogrodzie krzątał się wysoki mężczyzna z siwiejącymi skroniami, ale o ciepłym uśmiechu.

— Dzień dobry — przywitała się pierwsza.

— Dobry. Do kogo to pani? A może się pani osiedliła? — zapytał z zaciekawieniem, wycierając ręce w starą szmatę.

— Na stałe. Jestem Weronika. Przyjechałam z Warszawy. Domek po babci.

— Jan Kowalski. Mieszkam naprzeciw. jeżeli pomoc potrzebna — proszę mówić. Sąsiedzi u nas życzliwi, nie zginie pani.

— Dziękuję. A może od razu wpadnie pan na herbatę? Uczcimy nowy dom. Przy okazji lepiej się poznamy.

Tak się zaczęło. Długo siedzieli na ganku, pili herbatę z konfiturami i rozmawiali o życiu. Okazało się, iż Jan jest wdowcem. Jego syn dawno wyjechał do stolicy, dzwoni rzadko, a i w gości prawie nie zagląda. A Jan, tak jak Weronika, dawno nie czuł się potrzebny.

Od tamtego dnia zaczęła się jego częsta obecność. Przyniósł deski, naprawił płot, pomógł z dachem. Przytargał siana na opał. Wieczorami siedzieli pod latarnią, gawędzili, wspominali młodość, czytali na głos książki.

Z czasem życie Weroniki się ułożyło. Założyła kwietnik, posadziła jabłonie, zaczęła piec ciasta, na które zbiegali się sąsiedzi. Jadzia dzwoniła często, prosiła o powrót, mówiła, jak bardzo tęskni. A Weronika tylko uśmiechała się i odpowiadała: „Córeczko, nie jestem tu sama. Jestem u siebie. I po raz pierwszy od wielu lat jestem naprawdę szczęśliwa”.

I tak złączyły się dwa samotne serca. Wśród starych ścian, cichych dróg i traw w pas. Złączyły, by udowodnić, iż nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. I iż w starym domu może narodzić się nowe życie.

Idź do oryginalnego materiału