Oda do życia

filmweb.pl 2 dni temu
Zdjęcie: plakat


Największy, przynajmniej z punktu widzenia recenzenta, problem z "Życiem Chucka" polega na tym, iż trudno o nim pisać czy w ogóle rozmawiać, unikając spojlerów. Nie chodzi o zdradzanie wielkich sekretów, które mają utrzymać Waszą uwagę do samego finału, ale o jedną fabularną woltę, która sporo wyjaśnia i dla wielu widzów może być zaskakująca. Przynajmniej dla mnie była podczas lektury opowiadania Stephena Kinga (dla zainteresowanych: opublikowanego w wydanym pięć lat temu zbiorze "Jest krew…"), a scenariusz Mike'a Flanagana stara się treści oryginału trzymać w miarę wiernie. Więc jeżeli jeszcze nie widzieliście (i nie czytaliście) "Życia Chucka", rozważcie najpierw seans, a potem ewentualną lekturę recenzji, bo spojlery pojawią się na pewno. Podobnie jak opowiadanie Kinga, film Flanagana zaczyna się od finałowego aktu trzeciego.

  • Dan Anderson

Całkiem dosłownie: początek tej historii jest końcem wszystkiego. Znikają kolejne kawałki lądu, kataklizmy niszczą Ziemię, telewizyjne wiadomości – przynajmniej do czasu, kiedy jeszcze działają nadajniki i jest prąd; internet już dawno przestał działać – donoszą o kolejnych ofiarach. Na zwiastuny nadchodzącej apokalipsy patrzymy oczami Marty'ego Andersona (Chiwetel Ejiofor), łagodnego nauczyciela, który próbuje zapanować nad narastającym wokół niego chaosem, aż wreszcie dochodzi do wniosku, iż czasu starczy mu jedynie na pojednanie z byłą żoną (Karen Gillan).

Rzeczywistość wali się w gruzy, a na ulicach wciąż pojawiają się tajemnicze reklamy z hasłem "39 wspaniałych lat! Dzięki, Chuck!". Chuck Krantz ma twarz Toma Hiddlestona, łagodne spojrzenie, szary garnitur księgowego. Nikt nie wie, kim jest, ale jego wizerunek pojawia się tym częściej, im bliższy jest nieunikniony koniec świata. Bohaterowie nie poznają odpowiedzi na to pytanie, widzowie już tak: Chuck leży w szpitalu, umiera na raka, a film Flanagana – znów w ślad za literackim oryginałem – zaczyna się w pewnym sensie od nowa, opowiadając w odwróconej chronologii historię jego życia. Klucz do połączenia obu narracji kryje się we wracającym w kilku scenach fragmencie poematu Walta Whitmana "Pieśń o sobie samym".

  • Dan Anderson

Fabularna konstrukcja "Życia Chucka" wydaje się karkołomna, ale Mike Flanagan jest na tyle sprawnym rzemieślnikiem, iż udało mu się nad tym wymagającym materiałem zapanować. Kolejne epizody z życia głównego bohatera pozwalają uzupełnić jego portret. Wyjaśniają jego fascynacje (taniec, matematyka), tłumaczą sukcesy i porażki, budują relacje z jego bliskimi, zwłaszcza opiekującymi się nim dziadkami (Mia Sara i Mark Hamill). I King, i Flanagan zdobyli popularność dzięki horrorowi, ale tu pokazali swoje inne, pełne czułości i zrozumienia oblicze. Po apokaliptycznym początku "Życie Chucka" porzuca lęk i niepewność na rzecz ściskającej za serce opowieści o zwyczajnym facecie, który starał się przeżyć dany sobie czas najlepiej, jak potrafił. Bywa (zamierzenie) sentymentalne i kiczowate, dyskretnie zabawne i równie dyskretnie smutne, ale przede wszystkim jest odą do życia. Flanagan wycisnął z krótkiego opowiadania tyle, ile się dało; czasami jedno zdanie – jak to o ludziach w duchu opłakujących zniknięcie Pornhuba – wystarczyło mu do napisania krótkiej, treściwej i zaskakująco wzruszającej sceny.

  • Dan Anderson

To nie znaczy, iż Flanagan znalazł idealny sposób, by przepisać tekst Kinga na język kina. Narracja spoza kadru (czytana przez Nicka Offermana) dopowiada szczegóły, ale sprawia wrażenie doklejonej na siłę, jakby reżyser nie wierzył w moc własnych obrazów. Większość bohaterów pojawia się na ekranie zaledwie na parę chwil: wystarczająco długo, żebyśmy zdążyli się do nich przyzwyczaić, ale zbyt krótko, by udźwignęli ciężar fabuły. Z jednej strony to inteligentny sposób na uchwycenie przypadkowości życia, z drugiej jednak nie zawsze służy spójnej opowieści. Jednocześnie "Życie Chucka" pozostaje wzorcowym kinem środka, trafiającym w czułe punkty, odwołującym się do podstawowych marzeń, tęsknot i lęków. A scena tańca Chucka z przypadkowo poznaną na ulicy kobietą – esencja spontaniczności, nadziei i niepowstrzymanej euforii życia – z wieloma z Was zostanie na dłużej.
Idź do oryginalnego materiału