Dzisiaj postanowiłem opisać, jak moja żona, Zosia, odeszła od teściowej do mojej mamy.
Kiedy moja teściowa, Barbara Janiszewska, rzuciła ostre: „Zosiu, umowa to umowa, bierzcie kredyt!”, Zosia zbladła jak ściana. To nie była propozycja, tylko ultimatum rzucone przy całej rodzinie. Ja, Krzysztof, milczałem, jej krewni udawali, iż nic się nie dzieje, a ona stała jak skazaniec, wiedząc, iż nikt po jej stronie nie stanie. Wtedy spakowała swoje rzeczy i pojechała do swojej mamy, Anny Kowalskiej. Dość już miała życia w miejscu, gdzie jej uczucia się ignoruje, a traktuje się ją jak sługę.
Żyjemy razem od trzech lat, a Zosia przez cały ten czas starała się być „idealną synową”. Barbara od początku dawała jej do zrozumienia, iż musi się dostosować. Mieszkaliśmy w jej dużym mieszkaniu w Warszawie — tak zdecydowałem, bo „mama sama sobie nie poradzi”. Zosia się zgodziła, wierząc, iż się dogadają. Ale teściowa krytykowała wszystko: jej gotowanie, sprzątanie, choćby styl. „Zosiu, musisz wyglądać poważniej, jesteś żoną mojego syna!” — mówiła. Zosia znosiła to, bo mnie kochała i chciała zachować spokój. Ale ten kredyt stał się ostateczną kroplą.
Wszystko zaczęło się, gdy Barbara postanowiła wyremontować dom letniskowy nad Jeziorem Mazurskim. Chciała nowy taras, drogie meble, choćby basen. „To dla całej rodziny!” — tłumaczyła. Ale pieniędzy brakowało, więc zaproponowała, żebyśmy wzięli kredyt. Zosia się sprzeciwiła: mamy przecież kredyt hipoteczny, a ona zbierała na kurs, by zmienić pracę. „Barbaro, to za drogie, nie damy rady” — powiedziała. Teściowa tylko machnęła ręką: „Nie bądź egoistką, to dla naszego dobra!” Ja jak zwykle milczałem, a Zosia poczuła, iż jest w potrzasku.
Podczas rodzinnej kolacji Barbara postawiła sprawę jasno: „Krzysiu, Zosiu, bierzcie ten kredyt, już dogadałam się z projektantem. Umowa to umowa!” Zosia próbowała protestować: „Mamy swoje zobowiązania!” Ale teściowa przerwała: „Jeśli nie chcecie, sama podpiszę, ale płacić będziecie wy!” Ja tylko mruknąłem: „Mamo, pomyślimy”, a moja siostra z mężem wbili wzrok w talerze, jakby Zosi tam nie było. Nikt nie powiedział: „Zosia ma rację, to niesprawiedliwe.” Wtedy poczuła, iż w tym domu jest obca.
Tej nocy nie spała, rozważając, co robić. Kiedy próbowałem rozmawiać, powiedziałem: „Zosiu, nie dramatyzuj, mama chce tylko dobrze.” Dla kogo? Dla siebie? A jej marzenia, jej nerwy się nie liczą? Zrozumiała, iż jeżeli zostanie, zostanie zmiażdżona. Rano spakowała walizkę. Byłem w szoku: „Gdzie idziesz?” Odpowiedziała: „Do mamy. Nie wytrzymam już.” Próbowałem zatrzymać: „Zosiu, porozmawiajmy!” Ale ona już podjęła decyzję. Barbara, widząc jej rzeczy, prychnęła: „Biegnij do swojej mamusi, skoro nie szanujesz rodziny.” Rodziny? Tak to nazywa?
Jej mama, Anna, przywitała ją z otwartymi ramionami. „Zosiu, dobrze zrobiłaś. Nikt nie ma prawa cię zmuszać” — powiedziała. Tam wreszcie odetchnęła. Opowiedziała wszystko, a mama tylko kiwała głową: „Jak można tak traktować człowieka?” Zaproponowała, by zostać, póki nie podejmie decyzji. Zosia jeszcze nie wie. Część jej chce wrócić, ale tylko jeżeli zrozumiem, iż nie jest dodatkiem, tylko osobą. Druga myśli — może to szansa na nowy początek?
Jej przyjaciółka, Magda, wsparła: „Zosiu, dobrze zrobiłaś. Niech teraz sami się martwią o ten kredyt!” Ale dodała: „Porozmawiaj z Krzysiem, daj mu szansę.” Szansę? Da, ale tylko jeżeli stanę po jej stronie, nie po mamie. Dzwonię, proszę, by wróciła, ale wciąż się waham. „Zosiu, mama nie chciała cię urazić” — mówię. Naprawdę? A co chciała? Żeby wzięła kredyt i żyła po jej zasadach?
Teraz szuka nowej pracy, by być niezależna. Jej mama pomaga, a ona odzyskuje siły. Barbara nigdy nie przeprosi — jest z tych, co zawsze mają rację. Ale Zosia nie będzie już jej marionetką. Nie uciekła do mamy — uciekła do siebie. A ja muszę zdecydować: być z nią, czy z letnim domem mamy. Ona wie jedno: da sobie radę, choćby zaczynając od zera.
Dziś zrozumiałem — czasem milczenie to zdrada, a ucieczka to walka o siebie.