Wejście na arenę przebiegało sprawnie, mimo niewielkiego opóźnienia w otwarciu drzwi. Zamiast planowanej godziny osiemnastej trzydzieści publiczność zaczęto wpuszczać około osiemnastej czterdzieści dwa, jednak nikt nie robił z tego problemu – tym bardziej iż już wcześniej w internecie pojawiały się informacje, iż podane godziny mają charakter orientacyjny. Po zeskanowaniu biletów i przejściu kontroli każdy otrzymywał interaktywną bransoletkę, która podczas koncertu świeciła w rytm muzyki, zmieniając kolory. Był to naprawdę świetny dodatek, który dodatkowo budował klimat i dodawał widowisku wyjątkowego uroku. Sala stopniowo wypełniała się publicznością z różnych pokoleń. Obecni byli zarówno młodsi, jak i starsi fani artysty. Wiek nie miał tu żadnego znaczenia, a wszystkich łączyła miłość do dobrej muzyki. Atmosfera oczekiwania była coraz bardziej wyczuwalna, aż w końcu nie pozostało nic innego, jak tylko odliczać minuty do rozpoczęcia koncertu, zaplanowanego na godzinę dwudziestą.
Gdy wybiła godzina dwudziesta, przed sobą ujrzeliśmy dziesięciominutowy filmik z udziałem Bryana, który stanowił wstęp do koncertu. Tuż po jego zakończeniu fani oczekiwali, iż artysta pojawi się na scenie. I wtedy czekała na nas ogromna niespodzianka. Bryan rozpoczął koncert z zupełnie przeciwnej strony areny, niż ta, na której znajdowała się główna scena. Wykonał tam trzy utwory: „Can’t Stop This Thing We Started”, „Straight From the Heart” oraz „Let’s Make a Night to Remember”, solo z gitarą.
Był to wspaniały gest z jego strony, ponieważ osoby znajdujące się na końcu płyty lub siedzące na dalszych trybunach miały okazję zobaczyć go z bliska, chociaż przez krótką chwilę. Po wykonaniu tych utworów Bryan udał się specjalnym przejściem w stronę głównej sceny, po drodze witając się z fanami i podając im ręce. Na jego twarzy gościł ogromny uśmiech. Wyraźnie było widać, jak wiele euforii sprawia mu bezpośredni kontakt z publicznością.
Gdy dotarł na scenę, rozpoczęło się prawdziwe show, które trwało bite dwie godziny. To najlepiej pokazuje, jakim artystą jest Bryan. Mimo swojego wieku (66 lat) wciąż ma niesamowitą energię i siłę, by grać tak długie koncerty. Niektóre gwiazdy mogłyby brać z niego przykład.
Występ na głównej scenie rozpoczął się od utworu „Kick Ass”, a następnie usłyszeliśmy „Run to You” oraz „Somebody” – piosenkę, której przed tym koncertem słuchałam niemal bez przerwy. Kolejnym numerem było „Roll With the Punches”, podczas którego nad publicznością pojawiła się wielka dmuchana rękawica bokserska, unosząca się i latająca po całej arenie, co dodało występowi jeszcze więcej energii i widowiskowości. Po krótkiej chwili było jasne, iż to dopiero początek intensywnej części wieczoru. „18 Til I Die” uderzyło z pełną mocą, rozkręcając publiczność i nadając koncertowi wyraźnie rockowy charakter. Zaraz potem przyszła zmiana nastroju. Utwory „Please Forgive Me”, „It’s Only Love” i „Shine a Light” wprowadziły więcej emocji, a widownia bez wahania przejęła refreny, tworząc razem z Bryanem wyjątkową atmosferę.
Następnie usłyszeliśmy „Never Ever Let You Go”, „This Time” i „Make Up Your Mind”, a „Heat of the Night” zostało wyjątkowo ciepło przyjęte, zwłaszcza iż utwór Bryan zadedykował Rafałowi z publiczności, co wywołało gromkie brawa i uśmiechy.
Kolejne minuty to prawdziwa muzyczna podróż. „You Belong to Me” z krótkim fragmentem „Blue Suede Shoes”dodało rockandrollowego luzu, a „Twist and Shout” w coverze The Top Notes porwało wszystkich do wspólnej zabawy. Nowocześniej zrobiło się przy „So Happy It Hurts”, po którym zabrzmiało bardziej refleksyjne „Will We Ever Be Friends Again” i wzruszające „Here I Am”. Publiczność ponownie eksplodowała przy „When You’re Gone”, a klasyki „The Only Thing That Looks Good on Me Is You” oraz „(Everything I Do) I Do It for You” tylko potwierdziły, jak ponadczasowe są te utwory. Finał zespołowej części koncertu należał do „Back to You”, nieśmiertelnego „Summer of ’69” i ostrego, gitarowego „Cuts Like a Knife”. Po tym numerze muzycy pożegnali się i zeszli ze sceny.
Światła jednak nie zgasły całkowicie. Na scenie został sam Bryan Adams z gitarą. W kameralnej, niemal intymnej atmosferze wykonał akustycznie „All for Love”, a na sam koniec – niczym ciepły prezent dla fanów – „Christmas Time”. Był to jeden z najbardziej wyczekiwanych momentów wieczoru. Utwór znakomicie wpisujący się w atmosferę zbliżających się świąt. Idealne zakończenie koncertu, który na długo zostanie w pamięci publiczności.
Koncert Bryana Adamsa w gdańskiej Ergo Arenie był wydarzeniem dopracowanym w każdym detalu i pozostawiającym po sobie wyłącznie bardzo dobre wrażenia. Od nietypowego rozpoczęcia występu wśród publiczności, przez świetnie dobraną setlistę, aż po kameralne, akustyczne zakończenie. Wszystko układało się w spójną i niezwykle emocjonującą całość. Bryan po raz kolejny udowodnił, iż mimo upływu lat wciąż jest artystą w doskonałej formie, pełnym energii, pasji i autentycznej euforii ze spotkania z fanami. Znakomity kontakt z publicznością był jednym z najmocniejszych punktów wieczoru. Bezpośrednie podejście, uśmiech, gesty i rozmowy sprawiały, iż każdy mógł poczuć się częścią tego koncertu. Świetnym pomysłem okazały się także interaktywne bransoletki LED, które nie tylko uatrakcyjniły wizualnie występ, ale też jeszcze bardziej zintegrowały publiczność i dodały koncertowi wyjątkowego klimatu. Setlista była idealnie wyważona. Nie zabrakło największych hitów, momentów wzruszenia, rockowej energii ani niespodzianek. To był koncert, który zadowolił zarówno wiernych fanów, jak i osoby, które przyszły usłyszeć Bryana Adamsa na żywo po raz pierwszy. Dla mnie był to już drugi koncert tego artysty i z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, iż na pewno nie ostatni. jeżeli tylko nadarzy się kolejna okazja, z ogromną chęcią wybiorę się ponownie. Taki wieczór zostaje w pamięci na długo i tylko potwierdza, dlaczego Bryan Adams od lat cieszy się niesłabnącą sympatią polskiej publiczności.
















