Od megakryzysu do hiperawangardy #7: Bez paniki – metodologie ryzykanctwa (Krzysztof M. Bednarski)

magazynszum.pl 1 dzień temu

„Marks i Moby Dick to dwie strony lustra” – zauważył Krzysztof M. Bednarski[ref]Piwowar, K. M. Bednarski, Krzysztof Bednarski: Karol Marks i Moby Dick to dwie strony lustra, https://www.rp.pl/plus-minus/art1669701-krzysztof-bednarski-karol-marks-i-moby-dick-to-dwie-strony-lustra[/ref]. Zestawienie tych dwóch figur zaskakuje, ale tylko na pierwszy rzut oka, ponieważ literatura przedmiotu od dawna bada analogie między marksizmem a wizją świata kreowaną przez autora Moby Dicka[ref]Patrz np. C. L. R. James, Mariners, Renegades and Castaways: The story of Herman Melville and the world we live in, Londyn, Nowy Jork 1985; B. Foley, From Wall Street to Astor Place: Historicizing Melville’s „Bartleby”, w: „American Literature” 1(72), 2000; L. Goldner, Herman Melville: Between Charlemagne And the Antemosaic Cosmic Man: Race, Class And the Crisis of Bourgeois Ideology in an American Renaissance Writer, Nowy Jork 2005.[/ref]. W niniejszym eseju proponuję awangardową radykalizację tych analogii. Wybrane prace Bednarskiego, odniesienia do Marksa i Melville’a, to preteksty metodologiczne, które zostaną celowo zdynamizowane. Osiągnąwszy pożądany moment pędu, pomogą mi osiągnąć taki pułap konstruktorski, na którym przeskoczę od historycznych artefaktów do ideologicznej nowości.

Zamiast kolejnego przepisu na łagodzący budyń antylękowy, przydałoby się coś przeciwnego.

Nowością będzie ideologia radykalnego ryzyka. Manifestowanie jej aspiracji można dziś uznać za gest przeciwskuteczny, ponieważ formacją hegemoniczną jest panikarstwo. Tu i teraz stanowi ono jeden z głównych czynników kształtujących „środowiskowy klimat kultury ponowoczesnej”[ref]Kroker, M. Kroker, D. Cook, PANIC USA: Hypermodernism as America’s Postmodernism, w: „Social Problems” 1990, nr 4, s. 443.[/ref]. W tej sytuacji większość tendencji społeczno-politycznych grzęźnie w rozmaitych konserwatyzmach, zasilając pstrokate spektrum bojaźliwych oportunizmów. Płochliwość intelektualna, estetyczna i organizacyjna zdominowała też lewicową tęczę. Ale właśnie dlatego potrzebne są wyraziste antytezy. Zamiast kolejnego przepisu na łagodzący budyń antylękowy, przydałoby się coś przeciwnego. Tym bardziej, iż modalność paniki późnonowoczesnej bywa paradoksalna – w jej przebiegu pojawia się tendencja potencjalnie korzystna dla awangardowego awanturnictwa i rewolucyjnego ryzykanctwa.

*

Pretekst pierwszy to Moby Dick – 16 wycinków na nieskończoność (1987). Bednarski podczas spaceru nad Wisłą natknął się na wrak porzuconej łodzi, a traf ten sprawił, iż w dorobku rzeźbiarza pojawiło się legendarne „opus magnum”, tyleż założycielskie, co „przełomowe”[ref]https://culture.pl/pl/dzielo/krzysztof-m-bednarski-moby-dick-16-wycinkow-na-nieskonczonosc-1987[/ref]. Ma ono „charakter dzieła otwartego i potencjalnego”[ref]Tamże. [/ref]. Kadłub wraku został pocięty na części, przekształcone następnie w komponenty kolejnych rekonfiguracji, które zależnie od przygodnie zróżnicowanych decyzji autorskich, zmiennych kontekstów przestrzennych, instytucjonalnych i społeczno-politycznych – restrukturyzowały archetypowego wieloryba. Zaprogramowana w ten sposób struktura może permutować ad infinitum. Tytułowe „wycinki” symbolizują hiperpotencjalność, pojemność totalności zdolnej do przekształcania wszystkiego w nieskończonym procesie ciągłych redefinicji i reorganizacji.

Krzysztof M. Bednarski we wnetrzu Moby Dicka, Muzeum ASP, 1987, fot. Wikipedia Commons
Krzysztof M. Bednarski: „Moby Dick”, 1987, Muzeum Sztuki w Łodzi – ms2, fot. Piotra Tomczyka, dzięki uprzejmości artysty
Krzysztof M. Bednarski: „Moby Dick”, 1987, Muzeum Sztuki w Łodzi – ms2, fot. Piotra Tomczyka, dzięki uprzejmości artysty

W historii „wycinków” istotną funkcję pełni legenda autobiograficzna. „Którejś niedzieli ojciec powiedział do mnie: »synku, pokażę ci dzisiaj wieloryba«” – wspomina Bednarski. W Hali Mirowskiej wystawiono na pokaz „gigantyczne cielsko”, nazwane „Goliath”, zaś przyszły rzeźbiarz zapamiętał z pokazu przede wszystkim zapach. „A potem pamiętam tylko, jak mnie potwornie mdliło – wokół nogi i plecy, tłum ludzi i straszliwy fetor”. Później na to wspomnienie nałożyło się kolejne, równie paradygmatyczne: „obraz ojca w trumnie”[ref] Zmyślony, K. M. Bednarski, Mierzę się z materią, https://www.dwutygodnik.com/artykul/3506-mierze-sie-z-materia.html[/ref].

Historia ta wygląda jak wyjęta z archiwum Hermana Melville’a. W biografii przyszłego autora Moby Dicka wydarzenie transformacyjne stanowiła śmierć ojca, który zmarł w 1832 roku, gdy Herman miał trzynaście lat. Rezultatem była dezintegracja bezpieczeństwa i dostatku osobistego. Wrzucenie młodego człowieka w świat prekarności materialnej i egzystencjalnej miało dalekosiężne skutki dla niego samego, a także dla literatury. Melville bowiem stanie się pisarzem demokracji „osieroconej”, w której ojcowie założyciele bankrutują, popadają w obłęd i umierają, a ich dziedzictwo ulega chaotycznej dekompozycji[ref]Rodzinę Melville’a zdewastowała następnie słynna „panika roku 1837” (Before „Moby-Dick”: International Controversy over Melville, w: H. Melville, Moby Dick, red. H. Parker, Londyn, Nowy Jork 2018, s. 455). Kryzys ten wynikł ze spekulacji ziemią, a jego dynamika była podobna do pęknięcia bańki spekulacyjnej na rynkach nieruchomości i finansowym w latach 2007–2009. Co ciekawe, w tle paniki narastały napięcia między konserwatywnym liberalizmem wyższej klasy średniej (alegorią tej ideologii był Thomas Jefferson) a korupcjogennym antyelitaryzmem (populizm Andrew Jacksona) (L. Goldner, Herman Melville…, s. 11). Strukturalne parametry ówczesnej sytuacji nasuwają więc skojarzenia z sytuacją dzisiejszą. [/ref]. Rytmy rozpadu będą rytmami wybuchów paniki, kontrapunktowanymi przez krótsze i dłuższe okresy twórczej odwagi, reorganizowanej na obszarach kształtowanych przez kolejne przypływy-odpływy autorytaryzmu i demokratyzacji. W tej topografii sieroctwo okaże się kondycją traumatyzującą, ale i emancypacyjną. Człowiek wolny od rodzicielskiej kurateli będzie musiał, ale także mocno chciał, samodzielnie nawigować w chaosie tyleż groźnym, co kipiącym wolnościowymi możliwościami. Gilles Deleuze tak pisał w odniesieniu do Melville’a: „Wielokrotnie zwracano uwagę na niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą »świat bez ojców«, ale jedynym prawdziwym zagrożeniem jest powrót ojca”[ref]Deleuze, Bartleby albo formuła, przeł. G. Jankowicz, w: H. Melville, Kopista Bartleby.Historia z Wall Street, przeł. A. Szostkiewicz, Warszawa 2009, s. 101. [/ref].

1
Do zobaczenia 08.01.2019

„Karol Marks vs Moby Dick. Analiza formy i rozbiórka idei” Krzysztofa M. Bednarskiego w MOCAK-u

Redakcja

Wróćmy do Bednarskiego. Hala Mirowska, w której ojciec przyszłego rzeźbiarza aranżuje dla syna kuratorskie oprowadzanie po wystawie eksponującej martwego wieloryba – to sceneria dialektycznego performansu. W jego ramach instancja ojcowska organizuje szkolenie propedeutyczne, wstępnie oswajające chłopca z myślą, iż wszystkich ojców czeka prędzej czy później śmierć. A jeżeli wieloryb „Goliath” jest symbolem zasady ojcowskiej, to powstaje pytanie o potencjalnego Dawida. Bednarski, przypominając epizod z Hali Mirowskiej, nagle wprowadza motyw radykalnie dialektyczny. To autodestrukcja. Artysta najpierw syntetyzuje różnorodne wspomnienia inicjacyjno-formacyjne, po czym raptownie wyznaje: „U mnie to się wzięło z tych obsesyjnych obrazów […] autodestrukcji”[ref]Zmyślony, K. M. Bednarski, Mierzę się z materią…[/ref]. Być może chodzi tu właśnie o autodestrukcję instancji ojcowskiej. Czyżby godziła się ona z faktem, a przynajmniej z możliwością, sugerowaną synowi oraz samej sobie, iż Goliat nie umrze po prostu „ze starości”? Tam, gdzie widać Goliata, czyha też ktoś będący potencjalnym Dawidem, archetypowym agentem rewolucji, zadającym śmierć Goliatowi.

„Albo inna historyjka: zgubiłem się ojcu w lesie” – opowiada Bednarski, opuszczając Halę Mirowską, by przejść do rekonstrukcji wspomnień z jeszcze głębszego dzieciństwa[ref]Tamże.[/ref]. Jest to przeskok na zaskakujące pole dialektyczne, gdzie kontrola ojcowska nad synem słabnie nie tylko przypadkowo, ale także dekonstruuje samą siebie z częściową premedytacją. W takim układzie syn czasem „gubiłby się” samorzutnie, niekiedy jednak Goliat półświadomie puszczałby go „samopas”, pozwalając mu wywoływać widmo Dawida „z lasu”.

Nie łudź się, iż rewolucja jest romantyczna – ojciec uprzytamnia synowi. Poczuj odór tej rzeźni.

Dlaczego? Dialektyka nowoczesności to spektakl, w którym ojcowskie konserwatyzmy rezygnują z absolutyzmu w relacjach z młodszymi formacjami dziejowymi. Częściowo pod przymusem, ponieważ niektóre zdobycze rewolucyjne są nieodwracalne – a w części dobrowolnie. Dobrowolność wynika stąd, iż konserwatyzm sam staje się nowoczesny. W rezultacie zrzuca z siebie absolutyzm jak przestarzałą zbroję, zbyt ciężką i sztywną. Elementy swobodnej konkurencji w ekonomii i polityce bywają rewitalizujące, a nowoczesne konserwatyzmy umieją czerpać korzyści i przyjemności z wolnej amerykanki. Zwłaszcza, iż w nowych realiach zachowują niemało przywilejów i przewag zakumulowanych w poprzednich epokach. Konfrontacje z formacjami słabszymi dają zatem poczucie siły, a jednocześnie komfortu wynikającego z łatwych zwycięstw. Pamiętajmy, iż wyjściowo Dawid jest mniejszy, słabszy, z góry skazany na porażkę. Wygrana rewolucjonisty to nieoczekiwany zwrot akcji w ustawce faworyzującej konserwatystę. Przy czym konserwatyzm, choćby kiedy przegrywa, potrafi jeszcze upajać się patosem wynikającym z fejkowej tragedii, w której to, co rzekomo wyższe, poległo od zdradzieckiego ciosu w plecy albo zostało zdeptane przez nikczemny tłum. Z tego patosu rodzą się potem konserwatywne fantazje rezurekcyjne.

Romantyzowanie własnego konserwatyzmu koreluje z deromantyzacją żywiołów rewolucyjnych. Wszędzie wokół „nogi i plecy, tłum ludzi i straszliwy fetor”. Tak może śmierdzieć motłoch upojony widokiem zwłok królewskiego Lewiatana. jeżeli zaś źródłem „fetoru” jest nie tylko tłum, ale także ciało ofiary rewolucji, to w fetorze zakodowano kontrrewolucyjny morał. Nie łudź się, iż rewolucja jest romantyczna – ojciec uprzytamnia synowi. Poczuj odór tej rzeźni.

Wracając do fantazmatów rezurekcyjnych. Unowocześniony konserwatyzm inwestuje w gry, które mają być grami typu win-win. Pobicie słabszych w ustawionej bitwie jest słodkie i zaszczytne. ale status ofiary też bywa chwalebny, a choćby opłacalny. Dzięki samowiktymizacji możemy zgrywać niewinne ofiary ojco- i królobójstwa – korzyści wizerunkowe bywają więc znaczące. Z drugiej strony ryzyka są niestraszne, ponieważ wiktymizowanie siebie nie grozi niczym ostatecznym. W horyzoncie nowoczesności żadna ideologia nigdy całkiem nie ginie. Zawsze może sama wyskoczyć z grobu lub zostać ekshumowana przez pomocną dłoń. Formacje pokonane ulegają jedynie Heglowskiemu „przezwyciężeniu”, tracą pozycję na samym szczycie i zostają przesunięte w niższe rejony społeczno-politycznej oraz kulturowej hierarchii. Degradację statusową rekompensuje im jednak dialektyczna struktura nowoczesności. W niższych partiach zdegradowani zyskują dostęp do wielu horyzontalnych pół działania, na których mogą planować globalne zmartwychwstanie lub choćby lokalny powrót do Edenu.

Krzysztof M. Bednarski: „Moby Dick”, 1987, Muzeum Sztuki w Łodzi – ms2, fot. Piotra Tomczyka, dzięki uprzejmości artysty
Krzysztof M. Bednarski: „Moby Dick”, 1987, Muzeum Sztuki w Łodzi – ms2, fot. Piotra Tomczyka, dzięki uprzejmości artysty

W najgorszym wypadku wegetują w stanie hibernacji, zwykle jednak to, co zdegradowane, tętni życiem transowym. W podziemiach trwa nadprodukcja fantasmagorii o reorganizacji i rehabilitacji – transowa, a raczej transgresyjna, ponieważ marząca o przekroczeniu aktualnych barier rozwojowych. Znamienny jest w tym kontekście jeden z epizodów Moby Dicka. Narrator powieści ma wizję biblijnego Adama, który z pozoru umarł i od tysięcy lat trwa w martwocie, ale martwota w gruncie rzeczy okazuje się „transem”[ref]Melville, Moby Dick, red. H. Parker…, s. 41. W polskim tłumaczeniu z „transu” zrobił się „bezwład”, co zupełnie wypacza dialektyczny sens całej wizji (s. 46). [/ref]. Narrator zrazu twierdzi, iż to trans „śmiertelny” i „beznadziejny”. W toku dalszej akcji wizję tę uzupełni raport przypominający relację Bednarskiego z Hali Mirowskiej. Izmael odwiedza kwitnącą bujnie wyspę, a na niej – muzeum osobliwości, gdzie „pierwsze miejsce” wśród eksponatów zajmuje „ogromny kaszalot”[ref]Melville, Moby Dick, przeł. B. Zieliński…, s. 573. [/ref]. Nie jest to jednak gnijące „cielsko”, ale szkielet wypolerowany do białości: artefakt „z dziedziny barbarzyńskich sztuk pięknych”[ref]Tamże. [/ref]. Podczas gdy pradawny Adam wegetował w stanie częściowego rozpadu i całkowitej beznadziei – kościotrup kipi totalnie nowym życiem, tryska zeń roślinność określona jako „zielona fontanna”. Żebra wieloryba „obwieszono trofeami”, a w czaszce „kapłani podtrzymywali wonny, niegasnący ogień”[ref]Tamże, s. 573–574.[/ref].

Bednarski utożsamia wieloryba z ojcem, natomiast dla Melville’a wieloryb stanowi hiperkumulację agresji antyojcowskiej.

Nie ma tu odoru śmiertelnej beznadziei, z wnętrza szkieletu emanuje woń niegasnącej rewitalizacji. Mówiąc mniej poetycko, a bardziej dialektycznie, trwa ciągła reorganizacja materii i rewaloryzacja wartości. W tym miejscu zwróćmy uwagę na różnicę między Bednarskim a Melvillem. Rzeźbiarz utożsamia wieloryba z ojcem, natomiast dla pisarza wieloryb stanowi hiperkumulację agresji antyojcowskiej. Śmiertelny wróg kapitana Ahaba jest antagonistą każdego generatora odgórnych praw, wrogiem wszystkich rozkazodawców. Nic więc dziwnego, iż władca wyspy napawa się wonią ognia podtrzymywanego przez kapłanów. Wyeksponowana obecność kasty kapłańskiej sugeruje, iż na wyspie celebruje się święty spokój. Żaden żywioł nie grozi władcy, odkąd kaszalot został upolowany, wypatroszony i poćwiartowany. Jego pokawałkowany szkielet zrekonstruowano jako trofeum w kościele triumfującego imperatora. Rewolucyjną wściekłość spopielono, a jedynym ogniem jest ogień królewskiego ogniska. Jedyną zielenią – zieleń kwitnącej władzy monarszej. Tu, gdzie nie wchodzi w grę odór rewolucyjnej furii, nie będzie też fetoru królewskiej paniki.

*

Ale uwaga: Melville to programator dyskursu przewrotnego. Biblijny Adam, konserwatywny superojciec rodzaju ludzkiego, z pozoru dawno pogrzebany, wcale nie umarł, trwa tylko w hibernacji i może się w każdej chwili obudzić. Być może zresztą wciąż się budzi i wciela w kolejne konserwatyzmy. Tu trzeba podkreślić, iż w uniwersum Melville’owskim działa zasada dialektycznej metempsychozy. Ma ona zasięg uniwersalny, dotyczy więc zarówno figur ojcowsko-królewskich, jak wywrotowych. Despotyzmy zmartwychwstają, podobnie jednak reorganizują się struktury rewolucyjne. „O, metempsychozo!” – deklamuje Izmael – zrzeszamy się na nowo, by „walczyć z jakimś innym światem i przejść przez stare koleje młodego żywota”[ref]Tamże, s. 548–549. [/ref].

Bednarski sugeruje coś podobnego. „Wycinki” Moby Dicka to seria artefaktów metodologicznych, będących zarazem dowodami rzeczowymi na to, iż układy konserwatywne i rewolucyjne można rekonfigurować wciąż od nowa, praktycznie w nieskończoność. Dowody są również prefabrykatami, z których budujemy kolejne konstrukty w zmiennych okolicznościach historycznych. Moby Dick Bednarskiego jest zatem instalacją inspirującą do metarefleksji na temat nowoczesnej metodologii reaktywacji rozmontowanych układów ideologicznych. Jednocześnie instalacja prowokuje, by metodologię nie tylko studiować, ale także wykorzystywać ją we własnej praktyce artystycznej i politycznej.

Z perspektywy neomarksistowskiej najważniejsze będzie pytanie o rekonfigurację marksizmu. W Bednarskim, specyficznym rekonstrukcjoniście – widzimy agenta prowokatora, który adekwatnie wymusza performowanie pytania o neomarksizm. Aktywność artysty rozgrywa się przecież na skrzyżowaniu dwóch biegunów, między Melvillem a Marksem. Tu wraca topos luster. W instalacji My Home is Your Home (1993) widzimy dwie deski kreślarskie, stojące niejako twarzą w twarz i lustrujące jedna drugą – oraz dwie lampy, które sondują się wzajemnie. Cała instalacja jest kolejną z ogólnych wskazówek metodologicznych. Wskazówka odniesiona do Melville’a i Marksa byłaby postulatem poznawczym, a zarazem politycznym. Chodzi bowiem nie tylko o poznanie i odzwierciedlenie lustrzanych relacji między dwoma „domami”, o zrozumienie, w jaki sposób struktura Marksowska „oświetla” strukturę Melville’owską – i odwrotnie. Równie ważne byłyby praktyczne ćwiczenia ze sztuki kreślarskiej. Jak wykreślić trajektorię awangardy inspirowanej Marksem i Melvillem?

Krzysztof M. Bednarski „My Home Is Your Home”, rzeźba, 1993, fot. dzięki uprzejmości Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta”

*

Neomarksizm wyznacza kurs na zderzenie z paniką. Czym jest panika? To stan demonicznej ambiwalencji (emocjonalnej, poznawczej, estetycznej, politycznej), która rodzi się i radykalizuje w dialektycznym oknie między antynomiami: dezorganizacją i reorganizacją.

Demonizm nie oznacza sztampowego diabolizmu, ale raczej – w myśl rozumienia platońskiego – radykalną nieoznaczoność. Eros w Uczcie Platona został nazwany „wielkim demonem” nie ze względu na swoją infernalność, ale dlatego, iż unikał jednoznaczności. Demon to ten, kto nie jest i nie chce być ani bogiem, ani człowiekiem, bywa zaś jednocześnie ludzki i boski. Podobnie „kwantowa” okazuje się jego relacja z martwotą i żywotnością: „Tego samego dnia to kwitnie i tętni życiem, gdy ma po temu zasoby, to umiera, by znowu się odrodzić”[ref]Platon, Uczta, przeł. A. Serafin, red. P. Nowak, Warszawa 2012, 203e, s. 54. [/ref]. W każdym demonie drzemie, a zarazem budzi się kot Schrödingera.

Analogicznie kwantową naturę ma Pan, archetypowy agent paniki. Gdy się urodził, na scenę dziejów wskoczyła ambiwalentna hybryda, „cudowne dziecko z nóżkami i rogami koźlimi”. Według mitu matka „podskoczyła i uciekła, zaledwie poród dobiegł końca”. Być może odstraszyła ją stereotypowo sataniczna aparycja dziecka lub jego krzykliwa ekspresja. Tak czy inaczej, bezładna ucieczka matki była pierwszym epizodem panicznej dezorganizacji w relacjach między instancją rodzicielską a potomnością, między rozkazodawczą a zanarchizowaną formacją dziejową. Pan jednak, choć przestraszony i przerażający, nie poprzestał na przeraźliwej ekspresji przerażenia. Krzyczał bowiem, by jednocześnie wybuchać śmiechem. Śmiech ten musiał pobudzać i pociągać, skoro na widok Pana cały Panteon przeszedł nagle radosną restrukturyzację. „Wszyscy Nieśmiertelni uradowali się, kiedy go ujrzeli, najbardziej jednak uradował się Dionizos. Nadali mu imię »Pan«, ponieważ »wszyscy« znaleźli w nim przyjemność”[ref]Kerényi, Mitologia Greków, przeł. R. Reszke, Warszawa 2002, s. 146. [/ref].

1
Do zobaczenia 28.07.2016

„Gravity. Tymoteuszowi Karpowiczowi” Krzysztofa M. Bednarskiego w BWA Wrocław

Redakcja

Niewykluczone, iż źródłem przyjemności było przypuszczenie, iż dezorganizacja dotychczasowej struktury instytucjonalnej, choć potencjalnie katastrofalna, może być radykalnie ożywcza. Struktura zbyt stabilna grzęźnie bowiem w stagnacji, kostnieje w ortodoksji i dogmatyzmie. Tężeje nuda organizacyjna, dlatego z czasem widmo dezintegracji przestaje przerażać, a zaczyna elektryzować. Instancja, która ryzykuje dekompozycję własnej ramy, może wypaść z zawiasów. A wtedy możliwy stanie się przeskok w przestrzeń pobudzających przygód, twórczych zderzeń, nowatorskich rekonfiguracji. Euforia dionizyjska, afirmatywna reakcja na dezorganizację, dodatkowo dynamizuje ryzykancką odśrodkowość.

Przygodne migrowanie zdezorganizowanych komponentów ideologicznych powinno przechodzić w nową reorganizację – filtrowaną jednak przez doświadczenie totalnego rozpadu.

Przeskakując na pole marksizmu, warto przypomnieć w tym kontekście Engelsa. Umierający Engels – skądinąd propagator „skoków jakościowych” – wydał dyspozycję, by jego ciało skremować, a prochy wrzucić do morza. Neomarksizm uznaje tę dyrektywę za manewr inspirująco hazardowy. Autor Dialektyki przyrody, którą uznano później za kamień węgielny twardogłowego marksizmu, proponuje w swoim testamencie scenariusz antydogmatyczny[ref]Bronisław Baczko docenił ekstrawaganckie nowatorstwo tej operacji autoprofanacyjnej. „Engels wymyśla na okazję swojej śmierci cały scenariusz, w którym swoista barokowość i skomplikowana inscenizacja łączą się z uderzającą wolą zniszczenia ciała. Nie trzeba choćby podkreślać, jak wielka przepaść dzieli ten scenariusz od powszechnego wówczas paradygmatu. […] W owych czasach jest to proceder całkiem nowy i stosowany marginalnie” (B. Baczko, Marks i Engels nie żyją…, w: tenże, Wyobrażenia społeczne. Szkice o nadziei i pamięci zbiorowej, przeł. M. Kowalska, Warszawa 1994, s. 171). [/ref]. Kremacja i pogrzeb w morzu są metonimiami ekstremalnego ryzykanctwa. Morze to uniwersum chaotycznego pluralizmu, agregat niekontrolowanych egzegez, zaś wyobraźnia Engelsowska skacze w tę toń na główkę – razem z korpusem klasycznego marksizmu. W rezultacie marksizm staje się antagonistą konwencjonalnego panikarstwa. Ostatnia wola Engelsa przezwycięża trywialny strach przed dezintegracją doktryny. Ryzykuje dekompozycję w żywiole chaosu hermeneutycznego, godząc się z góry na to, by przyszłe odławianie szczątków doktrynalnych oznaczało samowolną rekonfigurację, być może z prawem do dezinterpretacji. Ernst Bloch uzna później taką dialektykę za ogólny warunek marksistowskiego odrodzenia. Szczątkom potrzebna będzie najpierw „dyspersja transmigracyjna”, potem zaś „metempsychoza”[ref]Bloch, Spirit of Utopia, przeł. A. A. Nassar, Stanford 2000, s. 255. [/ref]. Przygodne migrowanie zdezorganizowanych komponentów ideologicznych powinno przechodzić w nową reorganizację – filtrowaną jednak przez doświadczenie totalnego rozpadu.

*

Bednarski prowokuje do analogicznych rozważań. Jego Moby Dick stanowił ogólną wypowiedź na temat metodologii nowoczesnej rekonfiguracji-reorganizacji. Z kolei Portret totalny Karola Marksa (1978) jest podobną wypowiedzią metodologiczną, ale w bardziej konkretnej kwestii ideologicznej. Mierzy się bowiem z dezintegracją późnego marksizmu.

Krzysztof M. Bednarski: „Portret totalny Karola Marksa” (dyplom),1978 (fot. autor)
Krzysztof M. Bednarski: „Portret totalny Karola Marksa” (dyplom),1978 (fot. autor)
Krzysztof M. Bednarski „Portret Totalny Karola Marksa” 1978 (rekonstrukcja dyplomu w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu 2009), fot. autor, dzięki uprzejmości artysty
Krzysztof M. Bednarski „Portret Totalny Karola Marksa” 1978 (rekonstrukcja dyplomu w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu 2009), fot. autor, dzięki uprzejmości artysty
Krzysztof M. Bednarski „Portret Totalny Karola Marksa” 1978 (rekonstrukcja dyplomu w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu 2009), fot. autor, dzięki uprzejmości artysty

Portret totalny… stanowi swoistą syntezę rekonfiguracyjną. Powstała ona w wyniku kwerendy, jaką artysta przeprowadził w archiwach instytucjonalnych, kompilując dokumentacje pomników Marksa w krajach „realnego socjalizmu”. Rezultat to zbiór identycznych, sztampowo odwzorowanych głów, a tytułowa „totalność” okazuje się „statystyczną” wypadkową najbardziej konwencjonalnych matryc portretowych. Sam Marks, postawiony w obliczu tej syntezy, mógłby ją określić z ironią jako socrealistyczny „przekrój idealny”[ref]Więcej na temat Marksowskiego pojęcia „przekroju idealnego” w: T. Kozak, Prawdomówność pieniądza, https://magazynszum.pl/od-megakryzysu-do-hiperawangardy-1-prawdomownosc-pieniadza-ewa-juszkiewicz/ [/ref]. Bednarski z kolei sugeruje nie bez dyskretnej, ale wyraźnie obrazoburczej ironii, iż „realny socjalizm”, jako całościowa matryca odlewnicza, nie produkuje już niczego poza stereotypowymi rekonfiguracjami doktryny. Reintegracja marksizmu będzie w takim układzie wyłącznie reprodukcją sztampowych prefabrykatów ideologicznych. Wynikałoby z tego, iż ewentualne ożywienie w imaginarium marksistowskim nastąpi dopiero po rozpadzie totalnie uśrednionej-ujednoliconej caput mortuum.

Caput mortuum oznacza nie tylko „martwą głowę”, ale także czerwony pigment. W tym kontekście szczególnie inspirujący byłby kolejny z metodologicznych gestów Bednarskiego. Nie chodzi jednak o dyspersję „martwej głowy”, która w potransformacyjnej sztuce artysty rozpada się na serię wielobarwnych „główek”, rekonfigurowanych pod dyktando finansowych potrzeb rzeźbiarza jako gadżety aukcyjne (czerwony Marks kolorowy, 1997; żółty Marks kolorowy, 1997; Złoty Marks, 2018). Znacznie ciekawszy byłby gest przewrotnie sepulkralny, za pomocą którego dwie dłonie z nagrobka Krzysztofa Kieślowskiego (1997) tworzą ramę pustego ekranu. A może to okno dialektyczne, otwierające przed neomarksizmem elektryzującą perspektywę antypanikarskiego ryzykanctwa?

1
Krytyka 24.11.2017

Kino-oko. Wokół Wiertowa i konstruktywizmu

Przemysław Strożek

Odpowiedź powinna być poprzedzona pytaniem, czy Kieślowski mógłby stać się obiektem neomarksistowskiej rekonstrukcji. Niewykluczone, dysponujmy bowiem przynajmniej dwoma komponentami umożliwiającymi rekonstrukcję. To pierwszy odcinek Dekalogu oraz ostatnia część trylogii Trzy kolory. Neomarksizm uznaje oba filmy za wypowiedzi metodologiczne, głosy w dyskusji o metodach planowania poznawczego, egzystencjalnego i politycznego.

Dekalog I (1989) jawi się jako manifest antyplanistyczny. Główny bohater, fizyk mieszkający w peerelowskim mrówkowcu, zajmuje się prognostyką strategiczną, między innymi zabawą w komputerowe prognozowanie pogody. Pewnego dnia jednak źle obliczy przewidywaną grubość pokrywy na osiedlowym lodowisku. W grę wejdzie nieobliczalny czynnik żywiołowy, lód się załamie – utonie syn planisty. Będzie to kara boska za bałwochwalstwo, planistyka okaże się bowiem kultem komputerowego bałwana. Nietrudno w tej okrutnej przypowieści odkryć pesymizm cywilizacyjny, rozpowszechniony w krajach „realnego socjalizmu”, gdzie załamywała się gospodarka planowa, a system nakazowo-rozdzielczy ulegał kompromitacji egzystencjalno-politycznej. Mieszkańcy „ludowych” dystopii uzmysławiali sobie, iż cybernetyka to fikcja, a rzeczywistość to chaos. Dlatego w Dekalogu I sceny kulminacyjne przedstawiają totalną panikę i dezorganizację społeczności mrówkowca, zdewastowanej przez interwencję absolutnego chaosu.

Krzysztof M. Bednarski, nagrobek Krzysztofa Kieślowskiego, Stare Powązki, Warszawa Fot. Rafał Sosin
Grób Krzysztofa Kieślowskiego autorstwa Krzysztofa M. Bednarskiego na warszawskich Starych Powązkach Krzysztof Kieslowski’s grave by Krzysztof M. Bednarski at the Warsaw Cemetery Stare Powązki (fot Zu), fot. Wikipedia Commons
Z perspektywy neomarksistowskiej kolor czerwony powinien symbolizować antypanikarstwo i ryzykanctwo.

Czerwony (1994) kontruje tę skrajnie konserwatywną wizję, przeciwstawiając jej dialektyczną afirmację aleatoryczności. W Przypadku (1981) Kieślowski próbował odzwierciedlić aleatoryczność sine ira et studio, w myśl zdroworozsądkowej tezy, zgodnie z którą rzeczywistość to nieprzewidywalna wypadkowa wielu różnorodnych, często sprzecznych wariantów egzystencjalnych i politycznych. Była to teza neutralna aksjologicznie, unikająca dywagacji o tym, czy przypadkowość jest dobra czy zła, przyjazna czy wroga. Potem w Dekalogu I nastąpił zwrot „biblijny”. Reżyser z sadystycznym upodobaniem ukazywał aleatoryczność jako bezlitosny absolut, słusznie karzący ludzką pychę. Cały film okazał się starotestamentową pogróżką, wymierzoną w schyłkowy „komunizm”. Po transformacji natomiast Kieślowski przestał robić „antykomunistyczne” kino „moralnego niepokoju” i przeszedł na pozycje burżuazyjnego kina „papy”. Pozostał metafizykiem, ale nie apokaliptycznym, ale demonicznym – takim, który próbuje zgłębiać chaotyczną nieoznaczoność bez jednoznacznie regresywnego moralizatorstwa. W Czerwonym zatem wizja chaosu okazuje się wolna zarówno od aksjologicznej indyferencji (Przypadek), jak od piorunującej reakcyjności (Dekalog I). Wizją przestają rządzić zasady obojętności oraz bojaźni i drżenia, zaś w grę wchodzi to, co Bloch nazywał zasadą nadziei. Życie jest absolutnie nieprzewidywalne, a chybione prognozy pogody mogą wysłać nas w rejs prowadzący do katastrofy. Tam jednak, gdzie niebezpieczeństwo, tam też nadzieja na ratunek – prawił jeden z pierwszych nowoczesnych hiperryzykantów (Hölderlin). O tym też traktuje Czerwony. Aleatoryczność to dezorganizacja, ale katastrofy nas elektryzują, umożliwiając nowatorską reorganizację życia jednostkowego i społecznego. W ostatniej części Trzech kolorów stawką jest remobilizacja braterstwa, przefiltrowanego przez doświadczenie radykalnej przygodności. Symbolem nadziei na nowe braterstwo staje się przeorana błyskawicami czerwień.

*

Z perspektywy neomarksistowskiej kolor ten powinien symbolizować antypanikarstwo i ryzykanctwo. Bednarski układa dłonie Kieślowskiego tak, by obramowały pusty ekran. Ostatni film reżysera sugeruje, iż możliwe byłoby wypełnienie ekranu elektryzującą czerwienią. Hiperawangarda widziałaby w czerwieni puste znaczące, niezagospodarowane pole, które wymaga metodycznej konceptualizacji i ideologizacji. W ramach takiej „metodologii” jedną z kwestii kluczowych będzie pytanie o możliwość przeorania pola nowym komunizmem. Z jednej strony odważnie przygodnym, a z drugiej nieuciekającym przed ryzykownymi rehabilitacjami takich pojęć, jak planistyka oraz dyscyplina organizacyjna.

A jeżeli rację miał Weber twierdząc, iż polityka jest sztuką wiercenia w twardych deskach, to neomarksistowskie kreślarstwo polityczne powinno wycinać nowe okna.

Dyskusja o perspektywach nowego komunizmu musi więc siłą rzeczy rozwijać się w dialektycznej relacji do pojęcia paniki. Ale sam klasyczny marksizm nas nie zelektryzuje. Dopiero filtrowanie Marksa przez Melville’a umożliwi pożądaną reinterpretację panikarstwa i ryzykanctwa. Tutaj zaś znowu Bednarski występuje jako metodolog. My Home is Your Home, instalacja złożona z dwóch rajzbretów, intryguje widokiem czworokąta wyciętego na wylot w jednej z desek kreślarskich. Być może czworokąt ma być otworem „okiennym”. A jeżeli rację miał Weber twierdząc, iż polityka jest sztuką wiercenia w twardych deskach, to neomarksistowskie kreślarstwo polityczne powinno wycinać nowe okna, wyznaczać nowe kursy, przewiercając twardogłowość marksizmu klasycznego. Pomóc w tym mógłby Melville.

Przeskanujmy z tej perspektywy konwencjonalną krytykę panikarstwa. U Marksa największa kumulacja doniesień o panice występuje w okresie przełomowym, gdy współautor Manifestu komunistycznego próbuje przepracować porażkę rewolucji z 1848 roku. Wówczas stopniowo odchodzi od dyskursu zdominowanego przez rewolucyjny woluntaryzm, ten bowiem okazał się naiwny poznawczo i nieskuteczny politycznie. Jego słabości ma przezwyciężyć bardziej zdyscyplinowany dyskurs, którego metodyczną kodyfikacją będzie następnie Kapitał. Zasadnicza aspiracja Kapitału zostanie później konsekrowana przez marksistów dogmatycznych jako „socjalizm naukowy”. W ramach nowej „nauki” jednym z ważnych momentów będzie rekoncentracja uwagi na cyklicznie powracających kryzysach, dewastujących ekonomię polityczną rozwiniętego kapitalizmu.

1
Krytyka 30.08.2024

Od megakryzysu do hiperawangardy #6: Histerykomicy w hospicjum (Zbigniew Libera i Jerzy Truszkowski)

Tomasz Kozak

Stąd odnotowywanie kolejnych wybuchów paniki w pismach z lat pięćdziesiątych, a potem w Kapitale. Klasyczny Marks kumuluje jednak komunały. Społeczeństwo burżuazyjne jest zatomizowane, dlatego nieodporne na destabilizację wynikającą z kolejnych kryzysów, a w rezultacie łatwo ulegające panikarstwu. Polityczna struktura społeczeństwa obywatelskiego stanowi chaotyczną kompilację antynomii (ekonomicznych, klasowych, ideologicznych), dlatego siłą rzeczy musi być prekarna i roztrzęsiona. Społeczeństwo kapitalistyczne konstytuuje „pstrą mieszaninę jaskrawych sprzeczności”, dezorganizowaną i reorganizowaną przez panikę. Strukturalne spoiwo mieszaniny to „mieszczański lęk przed groźbą końca świata”[ref]Marks, Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bonaparte, przekład nieustalony, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 8, Warszawa 1964, s. 149. [/ref]. Gdy jednak koniec grozi światu, przerażeni burżuje nie skrzykują się, żeby ratować świat. Reorganizacja atomów przebiega pod dyktando egoizmu, każdy myśli wyłącznie o sobie, a motto mobilizacyjne to „Ratuj się, kto może”[ref]Marx, Das Kapital. Dritter Band, Buch Drei, w: K. Marx, F. Engels, Werke, t. 25, Berlin 1964, s. 428. [/ref]. Kryzys zmienia każdego w spanikowanego lub podnieconego „rekina”[ref]Tamże, s. 556. [/ref].

Dialektyka paniki ma dynamikę polityczną. Przerażone społeczeństwo ulega dezintegracji, ale jednocześnie bywa podatne na despotyczną reintegrację.

A klasyczny Melville? W Moby Dicku dominują równie oczywiste obserwacje, tyle iż bardziej sugestywne literacko. Kryzys, wywołany atakiem wrogiej siły, prowadzi nie tylko do wybuchu strachu, ale także furii i autoagresji wśród drapieżników. „Rekiny wściekle kłapały paszczami i chwytały nie tylko wyprute wnętrzności swoich towarzyszy, ale zwijając się w krąg jak giętkie łuki, gryzły własne trzewia”[ref]Melville, Moby Dick, przeł. B. Zieliński…, s. 390. [/ref]. Podobnie ludzie: „A patrzcie, jak to ludzkie istoty spędzone w owczarni widowni teatralnej, na najmniejszy alarm pożarowy rzucają się na złamanie karku ku wyjściu, tłocząc się, depcąc, cisnąc i bezlitości wzajemnie na śmierć się tratując”[ref]Tamże, s. 491. [/ref].

Dialektyka paniki ma dynamikę polityczną. Przerażone społeczeństwo ulega dezintegracji, ale jednocześnie bywa podatne na despotyczną reintegrację. Dlatego załoga „Pequoda” nie wznieca buntu przeciw szalejącemu Ahabowi. Większość poddaje się jego obłędowi, choć „wielu marynarzy odbiegło odeń w okrutnym przerażeniu”[ref]Tamże, s. 643. [/ref]. Pstra mieszanina spanikowanych konsoliduje się ostatecznie pod dyktando figury kapitańskiej, carskiej, napoleońskiej. Dlatego można powiedzieć, iż Moby Dick to jakby Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bonaparte – tyle iż osadzony w kontekście amerykańskim, a nie francuskim, w scenerii morskiej, a nie mieszczańskiej[ref]Goldner, Herman Melville: Between Charlemagne And the Antemosaic Cosmic Man…, s. 79, ebook.[/ref]. Ale w horyzoncie porewolucyjnej nowoczesności panikarska konsolidacja wokół tyrana będzie już zawsze nietrwała, podatna na dezorganizację. Każdy kolejny Bonaparte to „faraon na glinianych nogach”[ref]Tamże, s. 39. [/ref].

*

„Wśród niebezpieczeństw rewolucji ciągnęło ich z powrotem do egipskich garnców mięsa” – pisał Marks o Francuzach w epoce Wiosny Ludów[ref]Marks, Osiemnasty brumaire’a…, s. 127. [/ref]. Szyderstwo to jednak ma zasięg transhistoryczny. Niezależnie od konkretnych okoliczności ludzie przestraszeni rewolucją, rozczarowani lub znużeni modernizacją, często dokonują podobnie reakcyjnego wyboru, wracając do „domu egipskiej niewoli”. Hasłem kolejnych „faraonów” może być zatem slogan podrzucony z ironią przez Bednarskiego: „My home is your home”. Przy czym duch ponadczasowego despotyzmu szyfruje w haśle nie tylko obietnicę chleba i opieki. Równie ważne będzie „mięso” jako zdobycz. Restauracja nie chce poprzestać na biernej konsumpcji, obiecuje też polowanie i podbój, a bonapartyzm kontrrewolucyjnego kapitalizmu jest kolonializmem przygodowym. W tym kontekście Moby Dick Melville’a jawi się jako prekursorska wiwisekcja imperializmu awanturniczego. W latach pięćdziesiątych XIX wieku powstają wysoko uprzemysłowione państwa narodowe, napędzane paliwem agresywnego nacjonalizmu i rabunkowego kolonializmu. Państwami rządzi klasa-rasa „panów”, których mocarstwowe ambicje osiągną zenit sto lat później, w formie nazistowskiej i stalinowskiej. Z tego punktu widzenia kapitan Ahab to modelowy pionier totalitaryzmu[ref]L. R. James, Mariners, Renegades and Castaways…, s. 19–20. [/ref].

Kim jest „Stalin”, czym „system totalitarny”? Bednarski nie odpowiada na takie pytania, sugeruje natomiast, iż najważniejsze nowoczesne kryptonimy, tytuły i kategorie ideologiczne to puste znaczące.

W tym kontekście warto znów skonsultować się z Bednarskim, tym razem lustrując Sfinksa (1982). Zgodnie z opisem muzealnym „Sfinks dedykowany jest »Wielkim budowniczym: począwszy od faraonów do Stalina« reprezentującym ideologie oparte na systemach totalitarnych”[ref]https://rzezba-oronsko.pl/dziela-z-kolekcji/sfinks/[/ref]. Tutaj ponownie ujawnia się istotny aspekt całej sztuki Bednarskiego, szczególnie istotny z perspektywy neomarksistowskiej. Kim jest „Stalin”, czym „system totalitarny”? Bednarski nie odpowiada na takie esencjalizujące pytania, w ogóle ich nie stawia. Sugeruje natomiast, iż najważniejsze nowoczesne kryptonimy, tytuły i kategorie ideologiczne to puste znaczące. Jako takie nie mają substancjalnej treści ideowej czy etycznej, posiadają jedynie pustą strukturę i wydrążoną modalność. Funkcjonują, a choćby rozkręcają się siłą beztreściowej bezwładności, próżniowego rozpędu. W rezultacie ich cecha konstytutywna to podatność na dowolne, niekończące się reinterpretacje. Taki trop hermeneutyczny podsuwał Moby Dick, złożony z wielu wielokrotnie rekonfigurowanych komponentów („wycinków” interpretacyjnej „nieskończoności”). Podobnie jest ze Sfinksem – zbudowanym „z około dziesięciu tysięcy pudełek po zapałkach”[ref]Tamże. [/ref].

Krzysztof M. Bednarski „Sfinks”, 1982, dzięki uprzejmości Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku
Krzysztof M. Bednarski „Sfinks”, 1982, dzięki uprzejmości Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku
Krzysztof M. Bednarski „Sfinks”, 1982, dzięki uprzejmości Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku

Jeśli pudełka są puste, to warto zapytać, czym były zapałki i jak interpretować powstającą po nich pustkę. W przypadku Melville’a jedna z interpretacji stawiała hipotezę, iż autor Moby Dicka opisuje świat zdominowany nie tylko przez despotów „na glinianych nogach”, ale także przez tyranów z „trocin”[ref]Goldner, Herman Melville: Between Charlemagne And the Antemosaic Cosmic Man…, s. 15. [/ref]. W takim świecie nie ma miejsca na tyranie scementowane przez wiarygodną etykę i ideologię. Cementowanie nie ma racji bytu tam, gdzie budulec stanowią glina oraz trociny. Te ostatnie są łatwopalne i sugerują, iż każda nowoczesna tyrania tym szybciej obróci się w proch, im więcej wyprodukuje zapałek, im większą wznieci pożogę. „O, głowo! Widziałaś dość, by pękły od tego planety, Abraham zaś utracił wiarę” – wykrzykuje Ahab do martwego wieloryba nazwanego „sfinksem na pustyni”. Indagowany przez Ahaba sfinks milczy i nie ujawnia, co widział („nie chcesz przemówić ni sylaby!”)[ref]Melville, Moby Dick, przeł. B. Zieliński…, s. 401, 402. [/ref]. Milczy jednak nie tylko dlatego, iż jest martwy, ale również dlatego, iż samo milczenie będzie wymowną odpowiedzią. Niemota jako brak słów odsyła do pustki, a pustynna pustka, kumulująca prochy i piachy, okazuje się esencją świata zbudowanego z gliny i trocin. Ona stanowi antycement, od którego „pękają planety”, zaś człowiek nowoczesny traci całościową wiarę w możliwość sensownego zarządzania planetarną całością. Z tego punktu widzenia Moby Dick powinien być czytany jako prorocze szyderstwo z totalitarnej obsesji XX wieku na punkcie „Planu”[ref]L. R. James, Mariners, Renegades and Castaways…, s. 20. [/ref].

*

Ale możliwa byłaby też inna interpretacja. Z perspektywy neomarksistowskiej sfinks u Melville’a nie musi być symbolem deziluzji, unicestwiającej nowoczesne miraże planistyczne. Przeciwnie, odpowiedź sfinksa mogłaby nam pomóc odzyskać wiarę w możliwość planistycznej reorganizacji na dialektycznie wyższym poziomie dziejowym. W procesie osiągania pożądanego pułapu należy przefiltrować pustkę i czerń przez czerwień.

Spróbujmy rozszyfrować ten abstrakt. Ahab jest totalnym despotą, który działa zgodnie z Planem bezwiednie dewastującym i pustoszącym wszystko – cały umysł i całe otoczenie społeczne despoty. W rezultacie powstaje wysokooktanowa próżnia, rozpędzona i rozpalona do czerwoności. Sedno próżni to ślepota ignorująca wszystko poza kursem zaprogramowanym przez planistę. Metonimią ślepoty jest „nurkujący w czerń mroku” statek dowodzony przez Ahaba, bolid będący „materialnym odpowiednikiem duszy swojego maniackiego wodza”. Narrator powieści sam ulega tej manii, a jednocześnie uzmysławia sobie jej katastrofalność. Wyraźnie widzi własny i cudzy obłęd, jaki napędza ślepotę. „Sam na ten czas spowity w ciemność, tym lepiej widziałem czerwień, szaleństwo i upiorność innych” – raportuje. I podkreśla: „Przede mną nie było nic prócz czarnego mroku, raz po raz upiornie przerywanego błyskami czerwieni”[ref]Melville, Moby Dick, przeł. B. Zieliński…, s. 542. [/ref]. Czerwień tonąca w czerni, czerń piorunowana czerwienią, cała ta chaotyczna mieszanina zmierza ku katastrofie – ale wtedy następuje ostry zwrot dialektyczny. Ślepota nagle zmienia kurs: „odwróciła się ona w drugą stronę”[ref]Tamże, s. 543. [/ref].

1
Krytyka 07.06.2024

Od megakryzysu do hiperawangardy #4: Kalejdoskop solidarności

Tomasz Kozak

Katastrofą byłoby pójście po linii prostej, zgodnie z kursem zaplanowanym przez tyrana. Statek unika katastrofy wówczas, kiedy w ostatniej chwili zbacza z kursu ideologicznego. W drugą stronę – czyli dokąd? Zrazu wydaje się, iż poza mrok, w świat nowego ładu, planowanego w rozumnym i łagodnym „świetle słońca”[ref]Tamże. [/ref]. Ale właśnie światło dzienne ukazuje narratorowi dialektyczną prawdę: nie wystarczy odnaleźć się i szczęśliwie „zniknąć w słonecznych przestworach”. Przeciwnie, trzeba „znurkować w najczarniejsze rozpadliny”[ref]Tamże, s. 544. [/ref]. Dopiero takie ryzykanctwo da szansę na ocalenie i dalszy rozwój. Potwierdza to finał powieści. Jedynym ocalałym z załogi „Pequoda” będzie narrator, który umknie katastrofie ideologicznej jako ryzykant, wynurzający się z toni w epicentrum czarnego wiru, otoczony rekinami. Kończąc lekturę, zostawiamy bohatera w wirze – na tym polega happy end.

*

Jest to zakończenie antypanikarskie. Aby rozszyfrować jego zagadkę i zrozumieć zakodowaną w nim dialektykę, trzeba skoczyć w przód – aż na koniec ostatniej powieści Melville’a. Oszust (1857) do dziś pokutuje w cieniu Moby Dicka, niesłusznie o tyle, o ile okazuje się powieścią, która prekursorko koresponduje z problemami XXI wieku. Moby Dick portretował skrajną postać kolonizatorskiego szaleństwa wielkiej burżuazji, był też prefiguracją totalitarnej megalomanii planistycznej. Ukazywał infernalne ryzykanctwo i panikarstwo imperializmu, szalejącego na rubieżach cywilizacyjnych. W powieści tej panika oraz euforia, pojawiające się w obliczu katastrofy, miały formę wielkoprzemysłową, ponieważ statek wielorybniczy to pływająca fabryka[ref]L. R. James, Mariners, Renegades and Castaways…, s. 50. [/ref]. W Oszuście natomiast Melville wyciąga radykalne wnioski z dialektyki drobnomieszczaństwa. Akcja rozgrywa się na rzecznym statku pasażerskim, wśród klienteli maklerów giełdowych i agentów ubezpieczeniowych. Pasażerowie nie padają ofiarami wielkich ideologów, ale wydrwigroszy i kieszonkowych hochsztaplerów ideologicznych[ref]Tło historyczne, ekonomiczne i społeczno-polityczne Oszusta rekonstruuje m.in. Michael S. Reynolds w artykule The Prototype for Melville’s Confidence-Man („PMLA” 1971, nr 18). W 1849 roku pojawił się w Nowym Jorku drobny naciągacz finansowy, żerujący na mieszczańskim zaufaniu. Dlatego prasa nadała mu przydomek „Confidence Man”. Co ciekawe, od razu pojawiły się artykuły, które łączyły modus operandi naciągacza z samą istotą kapitalizmu. Gdyby oszust był maklerem giełdowym, społeczeństwo sławiłoby jego przedsiębiorczość, zamiast wytaczać mu proces karny – ironizowała część prasy (tamże, s. 1012). [/ref].

Krzysztof M. Bednarski, „Marksy korki”, 2018, zdjęcie autor, fot. dzięki uprzejmości artysty
Krzysztof M. Bednarski „Ćwiczenia z dialektyki”(2003) na wystawie „Portret totalny Karola Marksa 1977-2009″ w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu 2009, fot. A. Konik, dzięki uprzejmości artysty

„To typy, które w każdej dziedzinie – w obrocie akcjami, w polityce, w handlu zbożem, w moralności, w metafizyce, w religii – sieją swymi wymysłami szalony popłoch”[ref]Melville, Oszust, przeł. A. Szostkiewicz, Kraków 1990, s. 66. [/ref]. W tej sytuacji można inwestować w politykę sekurytyzacji. Sprzedawać i kupować różnorakie zabezpieczenia: cudowne zamki chroniące przed włamaniami, pasy podróżne do chowania pieniędzy, „wykrywacze fałszu” i „przyrządy ratownicze”[ref]Tamże, ss. 344, 347. [/ref]. Wszystkie te inwestycje bazują na wierze w istnienie opatrznościowego „Komitetu Bezpieczeństwa”[ref]Tamże, s. 346. [/ref]. Ponieważ jednak Opatrzność nie istnieje, więc prawdziwym oszustem okaże się nie tyle zwykły wydrwigrosz, ile „sprzedawca gromochronów”, który „wędruje podczas burzy i dzielnie prowadzi kupieckie interesy żerując na ludzkim strachu”[ref]Melville, Sprzedawca gromochronów, w tenże, Weranda i inne równie prawdziwe opowieści, przeł. K. Korwin-Mikke, Kraków 1980, s. 170. [/ref].

Potrzebujemy odchyłu, wyskoku z koleiny. Trzeba sobie uświadomić, iż nowoczesne życie społeczne nie tylko jest, ale również powinno być sferą ryzyka – a w konsekwencji śmiało tę sferę penetrować.

Akwizytor paniki to demagog, reakcyjny magnetyzer planujący przekształcenie drobnomieszczańskiej nowoczesności w „więzienie magnetyczne”[ref]Deleuze, Bartleby albo formuła…, s. 102. [/ref]. W takim układzie nie wystarczy wyrzucić akwizytora „za drzwi”[ref]Melville, Sprzedawca gromochronów…, s. 170.[/ref]. Trzeba jeszcze pożegnać się z drzwiami, zostawić dom i wyruszyć na zewnątrz. Pod dyktando radykalizacji, która postuluje odejście od kurczowego kursu na Bezpieczeństwo. Potrzebujemy odchyłu, wyskoku z koleiny. Trzeba sobie uświadomić, iż nowoczesne życie społeczne nie tylko jest, ale również powinno być sferą ryzyka – a w konsekwencji śmiało tę sferę penetrować. Nie ma tam lamp ani słońc czuwającej Opatrzności, dlatego odchył oznacza wkroczenie w „ciemność”[ref]Melville, Oszust…, s. 349. [/ref]. Tytułowy bohater Oszusta to trickster pomagający drobnomieszczaninowi oswajać się z ciemnością i radykalizować ryzykanctwo.

*

Czy dynamika ryzykanctwa może być marksistowska? Szkicując odpowiedź, popatrzmy ponownie w stronę Bednarskiego. Czytanie „Kapitału” (2014) jest instalacją złożoną z dwóch głów Marksa. Głowa ulokowana po stronie prawej to schematyczny odlew, kolejna kopia Portretu totalnego, tym razem jednak z kranem wmontowanym w czaszkę. Przypominając sławetną formułę Leszka Kołakowskiego, można zaryzykować przypuszczenie, iż taka prawomyślna czaszka „nigdy już się nie uśmiechnie”[ref]Kołakowski, Moje słuszne poglądy na wszystko, w: „Aneks” 1978, nr 18, s. 32. [/ref]. Będzie natomiast prawić komunały, a w takim układzie cała totalność marksizmu okaże się armaturą do produkcji „wodolejstwa”[ref]Nie wyśmiewajcie osławionych „opisów”, które są znakiem firmowym MOCAK-u, tam także trafiają się perły mądrości. https://mocak.pl/artist/4116/czytanie-kapitalu [/ref].

Srebro armatury może być barwą przysłowiowej mowy – ale neomarksizm zamiast srebra widzi bezkrwistą bladość. To barwa paniki, śmiertelnego strachu przed mową niedogmatyczną. Gdybyśmy chcieli zlustrować Marksowską głowę przez okulary Melville’a, należałoby przywołać przykład Bartleby’ego. Deleuze stawiał hipotezę, iż bohater ten jest prefiguracją „przyszłego Sowieta”[ref]Deleuze, Bartleby albo formuła…, s. 96. [/ref]. Miał to być człowiek nowy, nie tyle czerwony, ile biały jak tabula rasa, ponieważ niesformatowany przez konserwatywne i ortodoksyjne determinacje. Dlatego gotów „zrobić rewolucję”[ref]Tamże, s. 97. [/ref]. Barbara Foley twierdzi natomiast, iż Bartleby (1853) to zaszyfrowane świadectwo popłochu, w jaki sam Melville wpadł w 1849 roku. W Nowym Jorku doszło wówczas do zakończonych masakrą rozruchów, które w Ameryce, chociaż niezdolnej do czerwonej rewolucji, przypominały jednak „paryskie barykady”[ref]Foley, From Wall Street to Astor Place: Historicizing Melville’s „Bartleby”…, s. 103. [/ref]. Skonfrontowany z lumpenproletariacką ruchawką autor Moby Dicka spanikował i podpisał list otarty, współtworzący atmosferę, jaka doprowadziła do krwawej interwencji policyjnej. Melville jako obywatel uciekł się zatem do reakcyjnych komunałów. A pisarz? Słynna formuła „Wolałbym nie” szyfrowałaby jego wymowną afazję. Niezdolność do bezpośredniej konfrontacji literackiej z niewydarzoną rewolucją – ucieczkę w pobladłą depolityzację.

Neomarksizm sonduje nie serca, ale głowy. I szuka w nich pretekstów, żeby pobudzać kiełkowanie ryzykanctwa.

Panika jest więzieniem. „Potężne mury otaczające podwórze tłumiły wszelkie odgłosy z zewnątrz. Egipski wygląd roboty murarskiej sprawił na mnie przygnębiające wrażenie” – relacjonuje narrator Bartleby’ego. „Lecz pod stopami rosła delikatna darń”, a jakaś zagadkowa dialektyka pozwoliła jej „wykiełkować w sercu wiecznych piramid”[ref]Melville, Kopista Bartleby…, s. 58. [/ref].

Neomarksizm sonduje nie serca, ale głowy. I szuka w nich pretekstów, żeby pobudzać kiełkowanie ryzykanctwa. Czytanie „Kapitału” Bednarskiego okazuje się w tym kontekście kolejnym pretekstem metodologicznym, aranżuje bowiem modelową konfrontację dwóch głów. Prawa jest schematyczna. Lewa z kolei wypadła ze schematyzmu i odwróciła się o 180 stopni, eksponując swoją podstawę, zaskakującą bazę, opozycyjną wobec stereotypowej nadbudowy ideologicznej, symbolizowanej przez głowę prawostronną. Głowa po lewej stronie okazuje się pusta w środku, ale neomarksizm widzi tam nie tyle pustkę, ile pojemność. Otwartość na nowe tropy, gotowość do ideologicznych zwrotów i odchyłów.

1
Od wyborów do wyborów 30.08.2019

Przeciw zakrzepicy, ku nieskończoności. Rozmowa z Tomaszem Kozakiem

Jakub Banasiak

Młody Marks był agentem takiej gotowości. W pracy o epikureizmie akcentował kreatywną i rewolucjonizującą funkcję odchyleń od linii prostych. Struktura społeczna powstaje dzięki krzyżówkom i konfrontacjom. Dominacja samych linii prostych, biegnących obok siebie, uniemożliwiłaby krzyżowanie się kursów. W tym przypadku w ogóle nie powstałby świat, ponieważ bez przecinających się trajektorii nie dochodziłoby do zderzeń. Zderzenie zaś implikuje relację kontaktową, zazębienie, a w dalszym przebiegu możliwą więź i powstawanie złożonych struktur, wynikających z zazębień i więzi[ref]Marks, Różnica między demokrytejską a epikurejską filozofią przyrody, przeł. I. Krońska, Warszawa 1966, s. 68. [/ref].

Dynamika biegnąca po „liniach ukośnych” jest potencjalnie polityczna, a choćby rewolucyjna. Rozrywa bowiem „prawa przeznaczenia”[ref]Tamże, s. 64. [/ref]. Stawia opór fatalizmowi, który jest kultem pozornych konieczności dziejowych oraz ideologicznych. Strach przed odchyleniami, przed karami za odchylenia, ma trzymać ludzi „w ryzach”[ref]Tamże, s. 131. [/ref]. Ukośność opiera się strachowi, a jednocześnie aktywnie z nim walczy. Praktykowanie twórczych odchyleń oswaja nas z rewolucyjną myślą, iż nie istnieje coś takiego jak „piekło dla pospólstwa”[ref]Tamże.[/ref]. Nie ma żadnego Sądu Ostatecznego, żadnej instancji metafizycznej, która z zasady karze komunistów, czyli „pospólstwo” zbaczające z kursów.

Zbaczanie pozostanie bezkarne, ponieważ odchylenia nie prowadzą z konieczności do piekła. Są nie tyle infernalne, co demoniczne – wielostronne i wieloznaczne. Niepodporządkowane prostym liniom partyjnym i jednoznacznym dyrektywom ideologicznym. Marks późny okazuje się w tym kontekście radykalnie demoniczny. Dobrze rozumie, iż nie istnieją żadne absolutne schematy „naukowe” i przymusy historyczne. Kapitał może wytyczać kurs dla Zachodu, ale już niekoniecznie dla Rosji. Rosja może dochodzić do komunizmu poprzez kapitalizm lub poza kapitalizmem. „Analiza przeprowadzona w Kapitale nie dostarcza zatem argumentów ani za, ani przeciw”[ref]Marks do Wiery Zasulicz, 8 marca 1881, w: K. Marks, F. Engels, Listy wybrane, przeł. Instytut Marksa–Engelsa–Lenina przy KC WKP(b), Warszawa 1951, s. 454. [/ref]. Albo inaczej: żadna argumentacja niczego nie przesądza ostatecznie, nic nie jest ustalone z góry, ani nie zmierza do celu nieuchronną koleją losu. „Marks być może miał rację, ale równocześnie – na skutek manipulacji, jakim go poddawano – jej nie miał”. Tak twierdzą instancje kuratorskie MOCAK-u[ref]https://mocak.pl/artist/4116/czytanie-kapitalu[/ref]. Nie mają jednak racji, ponieważ racją bytu twórczego marksizmu jest właśnie radykalne manipulatorstwo. Wola i kompetencje umożliwiające swobodną rekonfigurację kluczowych elementów ideologicznych – tworzą rdzeń marksistowskiego demonizmu.

*

Na koniec pytanie strategiczne. Czy tam, gdzie działa demonizm, możliwe będzie planowanie? Duch megakryzysu zaprzecza. Ale właśnie dlatego trzeba eksperymentować z odpowiedziami twierdzącymi. Tak – planistyka jest konieczna, a w społeczeństwach wysoko rozwiniętych powinna być wielostronna i wieloznaczna. Z jednej strony inwestująca w scenariusze antykryzysowe, z drugiej planująca pożądane kolizje. Perspektywy rozwoju takiej wielostronności są dzisiaj mgliste, ponieważ masy domagają się wytycznych najprostszych i zero-ryzykownych. Żądają stagnacyjnych symplifikacji, mimo iż realia komplikują się skokowo i ryzykownie. Cechą konstytutywną mas jest tu i teraz brak wiary w planistykę, a także skłonność do popłochu na widok strategii odzwierciedlających realne komplikacje. Na tym polega megakryzys.

Musimy przestać panikować w obliczu idei, zdań i scenariuszy wielokrotnie złożonych. Trzeba ponownie oswoić się z ideologią ryzyka, a oswajając – hartować siebie i innych. Tym bardziej, iż zahartował nas już neoliberalizm.

Konfrontację z kryzysem warto rozpocząć od eksperymentalnego postulatu. Musimy przestać panikować w obliczu idei, zdań i scenariuszy wielokrotnie złożonych. Trzeba ponownie oswoić się z ideologią ryzyka, a oswajając – hartować siebie i innych. Tym bardziej, iż zahartował nas już neoliberalizm. W latach siedemdziesiątych XX wieku powieści J. G. Ballarda przeskanowały ten proces z wnikliwością nieosiągalną dla akademickiej socjologii. W powieściach tych rządzi inspirująca zasada: każda paniczna dezorganizacja kończy się ambiwalentną reorganizacją. Ludzie wykolejeni tąpnięciami kapitalizmu nie tylko liżą rany, ale także z ironią odkrywają w sobie nieznaną im wcześniej energiczność. „Obok nowo odkrytego poczucia fizycznej pewności siebie Maitland zauważył, iż opanowuje go nastrój spokojnej egzaltacji”[ref]G. Ballard, Wyspa, przeł. L. Jęczmyk, Warszawa 1982, s. 142. [/ref]. Rację ma zatem krytyka neoliberalizmu, kiedy podkreśla istotną rolę, jaką w dzisiejszych czasach gra „rozkosz katastrofy”[ref]Kroker, M. Kroker, D. Cook, PANIC USA…, s. 444. [/ref]. Błąd krytyki polega jednak na tym, iż ona sama zaczyna panikować, a wówczas widzi w tej rozkoszy wyłącznie infernalną ambiwalencję. Neomarksizm pójdzie innym tropem, „na spokojnie”. Katastrofizm może być pożądany o tyle, o ile będzie demoniczny, czyli wywrotowo dwuznaczny. Dwuznaczność sugeruje, iż „egzaltację” (euforię katastroficzną) może wykorzystać nie tylko socjaldarwinizm survivalowy. Umiejętnie zreorganizowana rozkosz katastrofy mogłaby równie dobrze pomagać w programowaniu destabilizacji i wykolejeń rewolucyjnych.

Ponieważ mamy inflację panikarstwa, potrzebna będzie antyinflacyjna szpica. Hiperawangarda musi kontratakować jako hipertensjologia, która produkuje wiedzę o wytwarzaniu maksymalnie ryzykownych ciśnień poznawczych, estetycznych i politycznych. W instalacji Czytanie „Kapitału” Krzysztofa M. Bednarskiego kran marksistowski produkuje lurowatą strużkę. Neomarksizm powinien zaprojektować serię armatur wielodyszowych do transformacji strużki w ostre strugi. Panikę trzeba ostrzeliwać pod wieloma karkołomnymi kątami, aż pęknie i pierzchnie. W próżnię, która powstała po pierzchnięciu, wkracza maksyma neokomunizmu – braterstwo w ryzykanctwie.

Idź do oryginalnego materiału