Do kin wchodzi właśnie dokument "Być jak Mikołaj" w reżyserii Aurelii Frydrych-Zdanowskiej. To intymna opowieść o poszukiwaniu miłości, o relacji między queerowym synem a ojcem oraz o tożsamości w starciu z biurokracją. Z okazji premiery filmu Bartosz Żurawiecki pisze, jak tematykę transpłciowości pokazywano w polskim kinie – od przedwojnia do czasów współczesnych.
W polskiej komedii Konrada Aksinowicza "Zamiana" (2009), w której panu prezydentowi wyrasta wagina, a pani prezydentowej – penis, oglądamy w pewnym momencie scenę z przedwojennej produkcji Leona Trystana, "Piętro wyżej" (1937). Eugeniusz Bodo w kobiecym przebraniu, ucharakteryzowany na Mae West, śpiewa "Sex appeal to nasza broń kobieca...". Kto widział w całości film Trystana, ten wie, iż śmiechu było co niemiara, bo główny oponent granego przez Boda spikera radiowego nie rozpoznał go w sukni i smalił do niego cholewki.
Przebieranki płciowe niekoniecznie muszą mieć związek z queerową subkulturą. To motyw stary jak świat, nie jeden raz wykorzystywany w teatrze (vide Szekspir) i kinie (vide "Pół żartem, pół serio"). Z reguły to facet przebiera się za kobietę (nie szukając daleko – "Poszukiwany, poszukiwana"), co niemal zawsze ma służyć wywołaniu efektu komediowego. Sprawa staje się poważniejsza, gdy to kobieta przyjmuje męską postać. Chce w ten sposób przekroczyć bardzo konkretne ograniczenia społeczne czy ekonomiczne swojej płci, wejść do uprzywilejowanego świata mężczyzn. Wystarczy przywołać film według opowiadania Isaaca Singera, "Yentl" (1983) Barbry Streisand, o żydowskiej dziewczynie, która udaje mężczyznę, by móc studiować w Jesziwie, czy choćby polską komedię przedwojenną, "Czy Lucyna to dziewczyna" (1934) Juliusza Gardana z wątkiem emancypacyjnym (bohaterka wraca z Paryża z dyplomem inżyniera, ale jej ojciec sprzeciwia się podjęciu przez nią pracy zarobkowej, Lucyna więc zatrudnia się jako mężczyzna).
Jeśli sądzicie, iż mamy do czynienia z nowinką obyczajową, którą dopiero niedawno zainteresowało się polskie kino, to się głęboko mylicie. Już w 1988 roku, a więc jeszcze za czasów PRL-u, A. Marek Drążewski nakręcił dokument zatytułowany "Transsex", nagrodzony zresztą Brązowym Lajkonikiem na Krakowskim Festiwalu Filmowym. W tym trzydziestominutowym filmie próba paranaukowego wyjaśnienia genezy i specyfiki transseksualizmu (tu ważna uwaga – dzisiaj należy używać słowa "transspłciowość", transseksualizm bowiem mylnie wskazuje na seksualność, nie zaś na kwestię tożsamości płciowej, dalej więc będę już używać adekwatnego określenia) przeplata się z historiami osób transpłciowych i ankietą uliczną, w której o swój stosunek do tego zjawiska pytani są przypadkowi przechodnie. Jedni wysłaliby "zboczeńców" do gazu, pewna pani deklaruje, iż jest przeciwna "zmianie płci", bo "każdy powinien być sobą", ale są też głosy przychylniejsze. Jest też w filmie dużo nagości; opór może dzisiaj budzić początkowa scena striptizu "kobiety z penisem", ale też reżyser, jak sam mi powiedział w wywiadzie, chciał wykorzystać ludzką ciekawość, by zwrócić uwagę na trudny i wówczas nieobecny w sferze publicznej temat.
Zupełnie odwrotnie niż ówczesna podziemna opozycja, blisko związana z Kościołem katolickim i światopoglądowo konserwatywna. W kontekście transpłciowości ciekawie pokazuje to dokument Magdy Mosiewicz, "Ciągle wierzę" (2011). Jego bohaterką jest Ewa Hołuszko, która, jeszcze w męskiej postaci, działała w podziemiu i trafiła do więzienia. Była bohaterem. Tranzycja, dokonana już po zmianie ustroju, sprawiła jednak, iż Hołuszko została wymazana z heroicznej historii narodu. Jej koledzy doszli do władzy i obstawili rozmaite synekury, ona natomiast żyje w biedzie i samotności, mieszka w prowizorycznym domu, którego nie ma za co wykończyć. Jedna ze scen nakręcona została podczas obchodów rocznicy pierwszych wolnych wyborów. Hołuszko krąży między dawnymi towarzyszami walki, ignorowana i wyobcowana. To odrzucenie nie jest zresztą wyłącznie kwestią korekty płci jako takiej, ale też jej kierunku. Hołuszko "zrezygnowała" z bycia mężczyzną-wojownikiem. Straciła wszystkie przywileje, które posiada cispłciowy, heteroseksualny mężczyzna. W wywiadzie, jaki przeprowadziłem czternaście lat temu, Mosiewicz mówi, iż dla niej historia Hołuszko jest także historią polskiej transfomacji. To opowieść o rozczarowaniu wolną Polską, która nie dla wszystkich okazała się wolna, przyjazna, otwarta…
Znamienne, iż zrealizowany dwa lata temu film Małgorzaty Szumowskiej i Macieja Englerta, "Kobieta z..." (2023), zarazem pierwsza polska fabuła opowiedziana w całości z perspektywy osoby transpłciowej, także odwołuje się do wspomnianego dyptyku Wajdy. Polemiczny charakter "Kobiety z..." nie ogranicza się jedynie do włączenia w najnowsze dzieje Polski osób nienormatywnych i wykluczonych. Przecież Agnieszka grana przez Jandę w "Człowieku z marmuru" ma w sobie wiele cech stereotypowo męskich. Chodzi ubrana po męsku, jest stanowcza, pewna siebie, wojownicza. Dopiero w "Człowieku z żelaza" Agnieszka zostaje upupiona, sprowadzona do roli żony opozycjonisty. Gdzie i kiedy nastąpił zwrot w tył?
Tu wróćmy do przywołanego na początku filmu "Zamiana", bo tam z kolei transpłciowa postać staje się katalizatorem zmian obyczajowych i politycznych, ba! posiada iście magiczną siłę. Asystentka pana prezydenta, Kamila (Joanna Liszowska) idzie do łóżka zarówno ze swoim szefem, jak i jego żoną, i to właśnie pod wpływem tego seksu u obojga pojawiają się genitalia płci przeciwnej. W "Zamianie" transpłciowość wymieszana z dragiem dekonstruuje kulturowe, polityczne, a choćby biologiczne status quo, cały zaś film jest rozhulaną satyrą na męskość (a i trochę kobiecość), zwłaszcza tę maczystowską, homo- i transfobiczną. O ile to dobrze odczytałem, bo w roli dziennikarza prowadzącego debatę prezydencką występuje jeden z czołowych homofobów RP, Rafał Ziemkiewicz.
Wróćmy więc do dokumentów. We wspomnianej już "Trans-akcji" towarzyszymy Annie Grodzkiej, która przygotowuje się do przeprowadzanej w Tajlandii operacji wszczepienia implantów piersi. Z dzisiejszej perspektywy widać, iż przez ostatnie piętnaście lat trochę się zmieniło, nie tylko w świadomości społecznej, a przynajmniej medialnej (dziennikarze nie zadają już pytań o transwestycyzm), ale także w języku, czego najlepszym przykładem jest powszechne wówczas używanie (także przez samą Grodzką) określenia "transseksualista". Zabawnie wypadają też sceny, w których życzliwe bohaterce otoczenie usilnie próbuje ją ukształtować zgodnie z tradycyjnym modelem kobiecości. o ile Grodzka chce być kobietą, to musi nosić odpowiednie stroje, fryzury, dodatki. Lekarz prowadzący tranzycję chwali Annę, iż jest taką miłą, ciepłą kobietą. Tymczasem ta miła pani nie dość, iż działa aktywistycznie, to jeszcze niedługo potem wywalczy miejsce w polskim parlamencie i stanie się naszą pierwszą (i na razie ostatnią) transpłciową posłanką.
Zupełnie inną postawę reprezentuje Marianna z dokumentu Karoliny Bielawskiej, "Mów mi Marianna" (2015). Jest osobą bardzo prywatną, religijną, próbuje uporządkować swoje życie rodzinne – rodzice nie potrafią zaakceptować jej tożsamości, dzieci się od niej odwróciły, stosunki z byłą żoną także nie należą do najlepszych. A na domiar wszystkiego Marianna doznaje udaru i zostaje częściowo sparaliżowana.
W ostatnich latach o transpłciowości mówi się w Polsce i na świecie coraz więcej i to w rozmaitych kontekstach. Krucjaty J.K. Rowling, która, przemawiając rzekomo z pozycji feministycznych, uważa ją za zagrożenie dla "normalnych" kobiet. Straszenia owym Włodkiem, który może stać się Zosią. Ale także wzrastającej widoczności osób transpłciowych i upominania się o ich prawa. Jednym z heroldów tej walki jest dziennikarz stacji TVN, Piotr Jacoń. W swoich reportażach odwołuje się przede wszystkim do emocji, szuka, z powodzeniem, sojuszników wśród szerokiej publiczności. Zmienia też nieco perspektywę opowieści na tę, która i jemu jest bliska, czyli rodzica dziecka transpłciowego. Tak jest w reportażu "Wszystko o moim dziecku" (2021), zbierającym poruszające historie ojców i matek mierzących się z dysforią płciową swojego potomstwa. Z kolei "Wszystko o moim państwie" (2024) stanowi rejestrację jednej rozprawy sądowej (jeszcze za czasów "dobrej zmiany"), dwudziestoletniego Floriana starającego się o skorygowanie oznaczenia płci w dokumentach. Film ukazuje bezduszność polskiego wymiaru sprawiedliwości i absurdalność procesu pozywania rodziców, jak również ogromny koszt psychiczny, jaki niesie bój w polskich sądach o prawo do swojej tożsamości. Szczęśliwie, być może także dzięki działalności Jaconia, kilka miesięcy temu Sąd Najwyższy ogłosił, iż już nie trzeba pozywać rodziców. Trudno mi jednak powiedzieć, jak to postanowienie wpływa na obecną praktykę sądowniczą.
Reportaże Jaconia wskazują na jeszcze jedno. Znacząco obniżył się wiek, w którym osoby transpłciowe dokonują coming outu i decydują się na rozpoczęcie tranzycji. Grodzka, Hołuszko, Marianna, także Aniela z "Kobiety z..." zdecydowały się na korektę płci w dojrzałym wieku. Zmienia się także stosunek do tożsamości płciowej. Wraz z pojęciem niebinarności odchodzimy od restrykcyjnego postrzegania płci. Można być gdzieś pomiędzy, można kształtować swój wizerunek tak, by zamazywał, a nie uwypuklał płeć.
W dokumencie Aurelii Frydrych-Zdanowskiej, "Być jak Mikołaj" (2024) także nie ma martyrologii, jest za to dużo euforii i afirmacji. Ojciec wkraczającego w dorosłość bohatera może i nie rozumie do końca, o co w tej tranzycji chodzi, ale kocha swoje dziecko i jest otwarte na dialog. Mikołaj nie cierpi na samotność, nie doświadcza wyalienowania, przeciwnie – ma swoją grupę wiernych przyjaciół, tak samo jak on, w taki czy inny sposób, nienormatywnych. Musi jedynie zmagać się z biurokracją, która piętrzy przeszkody na drodze do prawnej tranzycji. Być może jest to obraz nazbyt idealistyczny, wyretuszowany i wielkomiejski. Jednakże, parafrazując Marksa, przedstawienie kształtuje świadomość. Ukazanie osoby transpłciowej, która czerpie euforia ze swojego istnienia i nie musi codziennie walczyć o przetrwanie we wrogim środowisku, może nie tylko pozytywnie wpłynąć na mentalność społeczną, ale też wzmocnić poczucie własnej wartości u bezpośrednio zainteresowanych. Jesteśmy u siebie, na równych prawach i to my kształtujemy otoczenie. Bardziej niż ono kształtuje nas.
Więcej artykułów przeczytacie w dziale "Publicystyka" TUTAJ.

***
W polskiej komedii Konrada Aksinowicza "Zamiana" (2009), w której panu prezydentowi wyrasta wagina, a pani prezydentowej – penis, oglądamy w pewnym momencie scenę z przedwojennej produkcji Leona Trystana, "Piętro wyżej" (1937). Eugeniusz Bodo w kobiecym przebraniu, ucharakteryzowany na Mae West, śpiewa "Sex appeal to nasza broń kobieca...". Kto widział w całości film Trystana, ten wie, iż śmiechu było co niemiara, bo główny oponent granego przez Boda spikera radiowego nie rozpoznał go w sukni i smalił do niego cholewki.
"Piętro wyżej"
Występ Eugeniusza Bodo można uznać za początek polskiego dragu. Performance’u wykonywanego głównie przez homoseksualnych mężczyzn (choć akurat w "Piętrze wyżej" heteroseksualność postaci odtwarzanej przez aktora ewidentna jest aż nadto), w którym wyolbrzymiona do granic absurdu – w stroju, makijażu, zachowaniu – kobiecość staje się szyderczym komentarzem na temat ograniczeń płci i stereotypowego postrzegania zarówno męskości, jak i kobiecości. W Polsce drag w tej chwili kwitnie, drag queeny mnożą się jak grzyby po deszczu, co jest wynikiem zarówno zmiany klimatu kulturowego, jak i niezwykłej popularności, nie tylko zresztą w naszym kraju, programu "RuPaul's Drag Race", w którym toczy się bój o to, kto się najefektowniej przebrał. Również i u nas mainstreamowy TVN wyprodukował podobne widowisko, zatytułowane "Czas na show. Drag Me Out". Przebieranki płciowe niekoniecznie muszą mieć związek z queerową subkulturą. To motyw stary jak świat, nie jeden raz wykorzystywany w teatrze (vide Szekspir) i kinie (vide "Pół żartem, pół serio"). Z reguły to facet przebiera się za kobietę (nie szukając daleko – "Poszukiwany, poszukiwana"), co niemal zawsze ma służyć wywołaniu efektu komediowego. Sprawa staje się poważniejsza, gdy to kobieta przyjmuje męską postać. Chce w ten sposób przekroczyć bardzo konkretne ograniczenia społeczne czy ekonomiczne swojej płci, wejść do uprzywilejowanego świata mężczyzn. Wystarczy przywołać film według opowiadania Isaaca Singera, "Yentl" (1983) Barbry Streisand, o żydowskiej dziewczynie, która udaje mężczyznę, by móc studiować w Jesziwie, czy choćby polską komedię przedwojenną, "Czy Lucyna to dziewczyna" (1934) Juliusza Gardana z wątkiem emancypacyjnym (bohaterka wraca z Paryża z dyplomem inżyniera, ale jej ojciec sprzeciwia się podjęciu przez nią pracy zarobkowej, Lucyna więc zatrudnia się jako mężczyzna).
"Yentl"
Rozpisuję się tak dużo o dragu, bo mam wrażenie, iż wciąż warunkuje on społeczny odbiór transpłciowości, w tym także filmów temu zjawisku poświęconych. Wszystko się nam miesza – przebieranki, orientacje, tożsamości i upodobania seksualne. W dokumencie Sławomira Grünberga z 2010 roku, "Trans-akcja", mamy scenę, w której Anna Grodzka występuje w programie Polsatu, a redaktorów najbardziej interesuje kwestia, czym się różnią transseksualiści od transwestytów. Transpłciowość traktuje się jako rodzaj dziwactwa i kaprysu; podsumowaniem takiego nastawienia byłaby wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o Władysławie, który dzisiaj jest Zosią, a jutro znowu będzie Władysławem. Sprowadza się transpłciowość do poziomu (niesmacznej) zabawy, tymczasem większość filmów o transpłciowych osobach jest śmiertelnie poważna. Jeśli sądzicie, iż mamy do czynienia z nowinką obyczajową, którą dopiero niedawno zainteresowało się polskie kino, to się głęboko mylicie. Już w 1988 roku, a więc jeszcze za czasów PRL-u, A. Marek Drążewski nakręcił dokument zatytułowany "Transsex", nagrodzony zresztą Brązowym Lajkonikiem na Krakowskim Festiwalu Filmowym. W tym trzydziestominutowym filmie próba paranaukowego wyjaśnienia genezy i specyfiki transseksualizmu (tu ważna uwaga – dzisiaj należy używać słowa "transspłciowość", transseksualizm bowiem mylnie wskazuje na seksualność, nie zaś na kwestię tożsamości płciowej, dalej więc będę już używać adekwatnego określenia) przeplata się z historiami osób transpłciowych i ankietą uliczną, w której o swój stosunek do tego zjawiska pytani są przypadkowi przechodnie. Jedni wysłaliby "zboczeńców" do gazu, pewna pani deklaruje, iż jest przeciwna "zmianie płci", bo "każdy powinien być sobą", ale są też głosy przychylniejsze. Jest też w filmie dużo nagości; opór może dzisiaj budzić początkowa scena striptizu "kobiety z penisem", ale też reżyser, jak sam mi powiedział w wywiadzie, chciał wykorzystać ludzką ciekawość, by zwrócić uwagę na trudny i wówczas nieobecny w sferze publicznej temat.
"Trans-akcja"
Co ciekawe, transpłciowi bohaterowie i bohaterki pokazują w filmie swoje twarze, całość zaś, mimo iż dotyka także tragicznych historii, utrzymana jest w tonie racjonalnym i w sumie optymistycznym. Osoby transpłciowe mogą bowiem otrzymać w Polsce konkretną pomoc medyczną i psychologiczną. Mamy także scenę w sądzie, w której sędzina odczytuje wyrok sankcjonujący zmianę oznaczenia płci w dokumentach. Nie obowiązuje jeszcze, wymyślony już w III RP, przepis o konieczności pozywania swoich rodziców, tak jakby to oni popełnili jakiś błąd przy urodzeniu dziecka i przypisali mu złą płeć. Transpłciowość nie pozostało problemem ani ideologicznym, ani politycznym. PRL zaś mógł być na poziomie społecznym pruderyjny i nietolerancyjny, ale oficjalnie, w sprawach obyczajowych starał się trzymać postępowy kurs. Zupełnie odwrotnie niż ówczesna podziemna opozycja, blisko związana z Kościołem katolickim i światopoglądowo konserwatywna. W kontekście transpłciowości ciekawie pokazuje to dokument Magdy Mosiewicz, "Ciągle wierzę" (2011). Jego bohaterką jest Ewa Hołuszko, która, jeszcze w męskiej postaci, działała w podziemiu i trafiła do więzienia. Była bohaterem. Tranzycja, dokonana już po zmianie ustroju, sprawiła jednak, iż Hołuszko została wymazana z heroicznej historii narodu. Jej koledzy doszli do władzy i obstawili rozmaite synekury, ona natomiast żyje w biedzie i samotności, mieszka w prowizorycznym domu, którego nie ma za co wykończyć. Jedna ze scen nakręcona została podczas obchodów rocznicy pierwszych wolnych wyborów. Hołuszko krąży między dawnymi towarzyszami walki, ignorowana i wyobcowana. To odrzucenie nie jest zresztą wyłącznie kwestią korekty płci jako takiej, ale też jej kierunku. Hołuszko "zrezygnowała" z bycia mężczyzną-wojownikiem. Straciła wszystkie przywileje, które posiada cispłciowy, heteroseksualny mężczyzna. W wywiadzie, jaki przeprowadziłem czternaście lat temu, Mosiewicz mówi, iż dla niej historia Hołuszko jest także historią polskiej transfomacji. To opowieść o rozczarowaniu wolną Polską, która nie dla wszystkich okazała się wolna, przyjazna, otwarta…
"Ciągle wierzę"
Połączenie transpłciowości z najnowszą polską historią odnajdujemy również, już na obszarze kina fabularnego, w nieco zapomnianej komedii Konrada Szołajskiego, "Człowiek z..." (1993). Jak się można domyślić po tytule, reżyser parodiuje słynny dyptyk Andrzeja Wajdy, "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza". Zamiast Krystyny Jandy oglądamy debiutującą na dużym ekranie Agatę Kuleszę w roli reżyserki Anny, która ma nakręcić film o bohaterze podziemnej Solidarności, Marku Mikrucie (Sławomir Pacek). Anna przeprowadza rozmowy z osobami, które go znały, nie jest jednak w stanie dotrzeć do swojego bohatera, ustalić, gdzie aktualnie przebywa. Dopiero w ostatniej scenie okazuje się, iż Marek, czyli Marianna, jest teraz kobietą. Dokonał korekty płci (trudno powiedzieć, czy medycznej, czy jedynie symbolicznej) z miłości do swojej wieloletniej ukochanej, Ewy (Ewa Gawryluk), która wcześniej przeszła tranzycję i nosi w tej chwili imię Marian. Wątek transpłciowy stanowi komediową puentę, choć trzeba przyznać, iż Szołajski traktuje go bez szyderstwa, mocno obecnego w innych fragmentach filmu. Bogoojczyźniana wersja losów Mikruta, którą nakręciła Anna, nie ma więc nic wspólnego z prawdą. Szołajski uderza w hipokryzję nowych władców Polski, demaskuje fałsz konserwatywno-klerykalnej narracji, która stała się w III RP narracją oficjalną. I zadaje podobne pytanie, jak dwie dekady później Mosiewicz: czy osoba, która wyłamała się z tej narracji, może być bohaterem narodowym? Albo raczej bohaterką? Znamienne, iż zrealizowany dwa lata temu film Małgorzaty Szumowskiej i Macieja Englerta, "Kobieta z..." (2023), zarazem pierwsza polska fabuła opowiedziana w całości z perspektywy osoby transpłciowej, także odwołuje się do wspomnianego dyptyku Wajdy. Polemiczny charakter "Kobiety z..." nie ogranicza się jedynie do włączenia w najnowsze dzieje Polski osób nienormatywnych i wykluczonych. Przecież Agnieszka grana przez Jandę w "Człowieku z marmuru" ma w sobie wiele cech stereotypowo męskich. Chodzi ubrana po męsku, jest stanowcza, pewna siebie, wojownicza. Dopiero w "Człowieku z żelaza" Agnieszka zostaje upupiona, sprowadzona do roli żony opozycjonisty. Gdzie i kiedy nastąpił zwrot w tył?
"Kobieta z..."
Dla Szumowskiej i Englerta opowieść o transpłciowej kobiecie jest, podobnie jak dla Mosiewicz, opowieścią o polskiej transformacji, czy szerzej – polskiej historii ostatnich kilkudziesięciu lat. Przy czym w Anieli (Mateusz Więcławek/ Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) kilka było buntowniczego ducha. Wypełniała to, czego domagało się od niej małomiasteczkowe otoczenie. Żona, dzieci, rodzina, kumple... Wyjść z szafy odważyła się dopiero w późnym wieku, gdy zetknęła się z innymi, podobnymi sobie osobami. Droga Anieli wiedzie w odwrotnym kierunku niż droga Agnieszki. Od normatywności, pasywnego przestrzegania reguł do działania i samostanowienia. Szerokie tło historyczne i społeczne nakreślone w filmie uwiarygodnia zawarte w nim przesłanie – Aniela jest jedną z nas i należy jej się miejsce w opowieści o Polsce. Tu wróćmy do przywołanego na początku filmu "Zamiana", bo tam z kolei transpłciowa postać staje się katalizatorem zmian obyczajowych i politycznych, ba! posiada iście magiczną siłę. Asystentka pana prezydenta, Kamila (Joanna Liszowska) idzie do łóżka zarówno ze swoim szefem, jak i jego żoną, i to właśnie pod wpływem tego seksu u obojga pojawiają się genitalia płci przeciwnej. W "Zamianie" transpłciowość wymieszana z dragiem dekonstruuje kulturowe, polityczne, a choćby biologiczne status quo, cały zaś film jest rozhulaną satyrą na męskość (a i trochę kobiecość), zwłaszcza tę maczystowską, homo- i transfobiczną. O ile to dobrze odczytałem, bo w roli dziennikarza prowadzącego debatę prezydencką występuje jeden z czołowych homofobów RP, Rafał Ziemkiewicz.
"Zamiana"
Odnotujmy też, iż w ostatnim filmie zmarłego przedwcześnie Piotra Łazarkiewicza, "0_1_0" (2008), także pojawia się transpłciowy wątek. Film nakręcony według dramatu Krzysztofa Bizio składa się z kilku sekwencji ukazujących różne warianty relacji damsko-męskich. W jednej z części Kasia (Maria Seweryn) opowiada o swoim życiu Sebastianowi (Tomasz Tyndyk). Kroi się między nimi romans, jednak w pewnym momencie Sebastian wyznaje, iż był kiedyś dziewczyną, koleżanką Kasi z lat szkolnych, już wówczas nią zafascynowaną. Po czym zostawia nieco oszołomioną bohaterkę i wychodzi z mieszkania. Wątek się urywa, nie zostaje w żaden sposób rozwinięty. Wróćmy więc do dokumentów. We wspomnianej już "Trans-akcji" towarzyszymy Annie Grodzkiej, która przygotowuje się do przeprowadzanej w Tajlandii operacji wszczepienia implantów piersi. Z dzisiejszej perspektywy widać, iż przez ostatnie piętnaście lat trochę się zmieniło, nie tylko w świadomości społecznej, a przynajmniej medialnej (dziennikarze nie zadają już pytań o transwestycyzm), ale także w języku, czego najlepszym przykładem jest powszechne wówczas używanie (także przez samą Grodzką) określenia "transseksualista". Zabawnie wypadają też sceny, w których życzliwe bohaterce otoczenie usilnie próbuje ją ukształtować zgodnie z tradycyjnym modelem kobiecości. o ile Grodzka chce być kobietą, to musi nosić odpowiednie stroje, fryzury, dodatki. Lekarz prowadzący tranzycję chwali Annę, iż jest taką miłą, ciepłą kobietą. Tymczasem ta miła pani nie dość, iż działa aktywistycznie, to jeszcze niedługo potem wywalczy miejsce w polskim parlamencie i stanie się naszą pierwszą (i na razie ostatnią) transpłciową posłanką.
Zupełnie inną postawę reprezentuje Marianna z dokumentu Karoliny Bielawskiej, "Mów mi Marianna" (2015). Jest osobą bardzo prywatną, religijną, próbuje uporządkować swoje życie rodzinne – rodzice nie potrafią zaakceptować jej tożsamości, dzieci się od niej odwróciły, stosunki z byłą żoną także nie należą do najlepszych. A na domiar wszystkiego Marianna doznaje udaru i zostaje częściowo sparaliżowana.
"Mów mi Marianna"
Bielawska stosuje interesujący zabieg formalny. Sadza przy stoliku swoją bohaterkę razem z aktorami, Jowitą Budnik i Mariuszem Bonaszewskim, którzy odczytują tekst dramatu opowiadającego o przeszłości Marianny. Ona sama koryguje pewne rzeczy albo odpowiada na dociekliwe pytania aktorów. Pozwala to połączyć emocjonalny wymiar opowieści z perspektywą widza, który nie dzieli z bohaterką doświadczenia transpłciowego i chciałby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. W ostatnich latach o transpłciowości mówi się w Polsce i na świecie coraz więcej i to w rozmaitych kontekstach. Krucjaty J.K. Rowling, która, przemawiając rzekomo z pozycji feministycznych, uważa ją za zagrożenie dla "normalnych" kobiet. Straszenia owym Włodkiem, który może stać się Zosią. Ale także wzrastającej widoczności osób transpłciowych i upominania się o ich prawa. Jednym z heroldów tej walki jest dziennikarz stacji TVN, Piotr Jacoń. W swoich reportażach odwołuje się przede wszystkim do emocji, szuka, z powodzeniem, sojuszników wśród szerokiej publiczności. Zmienia też nieco perspektywę opowieści na tę, która i jemu jest bliska, czyli rodzica dziecka transpłciowego. Tak jest w reportażu "Wszystko o moim dziecku" (2021), zbierającym poruszające historie ojców i matek mierzących się z dysforią płciową swojego potomstwa. Z kolei "Wszystko o moim państwie" (2024) stanowi rejestrację jednej rozprawy sądowej (jeszcze za czasów "dobrej zmiany"), dwudziestoletniego Floriana starającego się o skorygowanie oznaczenia płci w dokumentach. Film ukazuje bezduszność polskiego wymiaru sprawiedliwości i absurdalność procesu pozywania rodziców, jak również ogromny koszt psychiczny, jaki niesie bój w polskich sądach o prawo do swojej tożsamości. Szczęśliwie, być może także dzięki działalności Jaconia, kilka miesięcy temu Sąd Najwyższy ogłosił, iż już nie trzeba pozywać rodziców. Trudno mi jednak powiedzieć, jak to postanowienie wpływa na obecną praktykę sądowniczą.
Reportaże Jaconia wskazują na jeszcze jedno. Znacząco obniżył się wiek, w którym osoby transpłciowe dokonują coming outu i decydują się na rozpoczęcie tranzycji. Grodzka, Hołuszko, Marianna, także Aniela z "Kobiety z..." zdecydowały się na korektę płci w dojrzałym wieku. Zmienia się także stosunek do tożsamości płciowej. Wraz z pojęciem niebinarności odchodzimy od restrykcyjnego postrzegania płci. Można być gdzieś pomiędzy, można kształtować swój wizerunek tak, by zamazywał, a nie uwypuklał płeć.
"Fanfik"
Widać to w najnowszych filmach o transpłciowości, takich jak netfliksowa ekranizacja powieści "Fanfik" (2023) Natalii Osińskiej w reżyserii Marii Karwowskiej. Tosia uświadamia sobie, iż jest Tośkiem, ale nie jest to wstrząs, dramatyczny punkt zwrotny, raczej płynne przechodzenie przez spektrum płci obserwowane z życzliwością przez otoczenie. Jeszcze mocniejszych dowodów dostarcza dokument "Jesteśmy idealni" Marka Kozakiewicza, który wysłuchał opowieści młodych ludzi trans i niebinarnych, starających się o rolę Tosi. W dokumencie Aurelii Frydrych-Zdanowskiej, "Być jak Mikołaj" (2024) także nie ma martyrologii, jest za to dużo euforii i afirmacji. Ojciec wkraczającego w dorosłość bohatera może i nie rozumie do końca, o co w tej tranzycji chodzi, ale kocha swoje dziecko i jest otwarte na dialog. Mikołaj nie cierpi na samotność, nie doświadcza wyalienowania, przeciwnie – ma swoją grupę wiernych przyjaciół, tak samo jak on, w taki czy inny sposób, nienormatywnych. Musi jedynie zmagać się z biurokracją, która piętrzy przeszkody na drodze do prawnej tranzycji. Być może jest to obraz nazbyt idealistyczny, wyretuszowany i wielkomiejski. Jednakże, parafrazując Marksa, przedstawienie kształtuje świadomość. Ukazanie osoby transpłciowej, która czerpie euforia ze swojego istnienia i nie musi codziennie walczyć o przetrwanie we wrogim środowisku, może nie tylko pozytywnie wpłynąć na mentalność społeczną, ale też wzmocnić poczucie własnej wartości u bezpośrednio zainteresowanych. Jesteśmy u siebie, na równych prawach i to my kształtujemy otoczenie. Bardziej niż ono kształtuje nas.
"Być jak Mikołaj"
Więcej artykułów przeczytacie w dziale "Publicystyka" TUTAJ.