Od 20 lat spędza tam większość życia; są jak jej drugi dom. Krystyna Janda pokazała nam swoje teatry

viva.pl 4 godzin temu

Miejsce, które powstało z miłości – do teatru i do ludzi. W każdym kącie Och-Teatru i Teatru Polonia czuć wyjątkową staranność, z jaką Krystyna Janda tworzy je od wielu lat. Na prośbę Wiktora Słojkowskiego aktorka oprowadza nas po swoim świecie, w którym przeszłość i teraźniejszość grają w tym samym spektaklu.

Teatry Krystyny Jandy - początki, garderoby, kulisy

Teatry, które prowadzi Krystyna Janda, nie powstały od zera — to adaptacje dawnych kin. „To były kina, więc one nie mają żadnego zaplecza, nie mają dużych kulis, są problemy z odejściem” — mówi aktorka bez ogródek. Konsekwencją jest niezwykła bliskość między aktorami a publicznością, ale też konieczność improwizacji i inwencji, by z niewielkiej przestrzeni wydobyć maksimum scenicznej magii.

W garderobach czuć codzienność: pralki, suszarki, fotografie na ścianach, stosy kostiumów. Janda żartobliwie przyznaje się do drobnych obsesji organizacyjnych — wszędzie są zegary, by nikt nie spóźnił się na wejście. Te praktyczne detale malują obraz teatru, w którym tętni życie.

Wspomnienie męża i Piotra Machalicy

W sercu opowieści Jandy pojawia się motyw pamięci. W korytarzach i przy fotelach wiszą zdjęcia tych, których już z nami nie ma, a przedmioty codzienne stają się relikwiami wspólnych lat.

O jednym z takich miejsc aktorka mówi wprost: „Tu wisi zawsze zdjęcie mojego męża. Po pogrzebie ktoś tu je powiesił, zupełnie przypadkowo, i tak już wisi kilkanaście lat.” To nie tylko zdjęcie Edwarda Kłosińskiego — miejsce pod nim zwykle zdobią kwiaty. „I wszystkie kwiaty, jakie dostajemy w teatrze, potem zjawiają się pod jego fotografią, żeby zaznaczyć, iż pamiętamy, iż to on budował ten teatr”, dodała Krystyna Janda przed kamerą VIVY.pl.

O pamięci zmarłych mówi też, wspominając kolegów z tomu zawodowego: "Wszyscy ciągle po nim płaczemy i wszyscy za nim tęsknimy." Tak Krystyna Janda mówi o Piotrze Machalicy, który zapisał się w historii teatru. To wyraz tęsknoty, która jest tu stałą częścią wspólnoty teatralnej.

Małe rytuały, wielkie historie

W obu teatrach Krystyny Jandy każdy przedmiot ma swoją historię: neon, który niedawno zawisł w holu, zdjęcia powieszone przez aktorów, portret psa namalowany przez przyjaciółkę — wszystkie te elementy tworzą sieć wspomnień. Są też nagrody i pamiątki, które aktorka i jej zespół gromadzą na półkach jako świadectwo lat pracy. Te drobne rytuały układają się w codzienność, która jest jednocześnie celebracją wspólnego dorobku.

ZOBACZ TAKŻE: Tak mieszka gwiazda Eurowizji. Niedawno została mamą, bezpieczny azyl dla bliskich znalazła z dala od zgiełku miasta

Janda nie ukrywa, iż teatr to także praca społeczna: darmowe spektakle uliczne, przedstawienia dla dzieci, ogród, który — jak mówi — dostał warszawskie wyróżnienie. Dla niej to naturalny przedłużenie misji: sztuka ma docierać do ludzi, tworzyć wspólnotę i wychowywać przyszłych widzów.

Najsilniejsze jednak w tej opowieści jest przekonanie, iż teatr jest czymś więcej niż miejscem pracy. To jak jej drugi dom. „Ja tu spędzam od 20 lat adekwatnie całe życie. Jestem z tego bardzo dumna” — stwierdza bez ozdobników. To zdanie streszcza najbardziej osobisty wymiar jej relacji z miejscem: to dom zbudowany z godzin prób, spektakli, spotkań, pożegnań i powrotów.

Idź do oryginalnego materiału