Obszczymury

filmweb.pl 2 dni temu
Zdjęcie: plakat


"Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina", najnowszy spin-off wzbudzającego gorące emocje serialu o przygodach Geralta, Ciri i Yennefer, pojawił się na platformie streamingowej Netflix zupełnie znienacka. Produkcja początkowo planowana jako serial – na wzór kiepsko przyjętego "Rodowodu krwi" – finalnie ukazała się w formie 80-minutowego filmu. Jego akcja w większości rozgrywa się przed wydarzeniami z czwartego sezonu – mimo to, ze względu na klamrę, w której pojawia się Ciri, należy go oglądać po zapoznaniu się z najnowszymi odcinkami "Wiedźmina".

Christelle Elwin
  • Netflix

W filmie śledzimy losy tytułowej bandy wyrzutków, którą poznajemy w trudnym momencie. Przybierająca na sile wojna z Nilfgaardem znacząco osłabia ekonomiczne możliwości złodziejaszków, więc ci muszą znaleźć naprawdę lukratywną robotę, by przez jakiś czas nie martwić się, za co hulać i swawolić. Obrabowanie z postawionych zakładów areny, na której toczą się walki między najgorszymi zakapiorami, ustawi Szczury na długo, ale też będzie wyjątkowo niebezpieczne. Na straży złota stoi potwór będący wynikiem nielegalnych magicznych eksperymentów, a pieczę nad całym przedsięwzięciem trzyma stary znajomy, z którym niektórzy członkowie bandy mają niewyrównane rachunki. Żeby skok się udał, będzie im potrzebna pomoc – po tę zwrócą się do pewnego wiedźmina, który lata świetności ma za sobą i eliksiry wymienił na mocniejsze trunki.

Teoretycznie pomysł, żeby bohaterami spin-offu serialu o Geralcie uczynić bandę Szczurów, wydawał się niezły. To w końcu – przynajmniej w założeniach – różnorodna grupa postaci, która wszelkie braki uzupełnia młodzieńczą brawurą i brakiem zasad. Wykorzystanie konwencji heist movie (czyli ukazanie planowania napadu, samego skoku i konsekwencji nieprzewidzianych wydarzeń) również miało potencjał, bo idealnie łączy się z awanturniczym charakterem bohaterów – w końcu zuchwała kradzież to ich chleb powszedni. Patrząc na znaczącą rolę, jaką ci odegrali w najnowszym sezonie "Wiedźmina", dobrze byłoby ich wcześniej poznać.

Dolph Lundgren
  • Netflix

W praktyce, wszystko, co mogło świadczyć o dobrej intuicji twórców, zawodzi. Bohaterowie – mimo próby nadania im głębi poprzez dopisanie do ich życiorysów tragicznej przeszłości – są nam obojętni, zlewają się w jedną masę, a interakcje między nimi sprowadzają się do kilku deklaratywnych dialogów i okraszonych patosem przemówień. Motywacje, jak chciwość czy zemsta, są powierzchowne i sztampowe, na czym traci stawka. Intryga nie angażuje, bo rozwija się jak po sznurku i absolutnie niczym nie potrafi zaskoczyć. Z zegarmistrzowską precyzją możemy przewidzieć kolejne konflikty i zwroty akcji. Całość wygląda tandetnie i choćby to, za co zawsze chwalę netfliksowego "Wiedźmina", czyli sceny akcji, tutaj wypadają po prostu tanio.

"Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina" ma dwa istotne plusy. Są nimi Dolph Lundgren, wcielający się w zapijaczonego zabójcę potworów Brehena, oraz Sharlto Copley, powtarzający rolę Leo Bonharta. Pierwszy może jest fabularnym wytrychem, którego rola jest oczywista od samego początku, a jego alkoholizm próbuje się wytłumaczyć traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości, ale jednocześnie grający na autopilocie Lundgren sprawia, iż to postać urocza w swym zagubieniu. Na drugim biegunie mamy Bonharta – psychola z krwi i kości, który dla sportu zabija wiedźminów i podejmie się każdego, choćby najbardziej niemoralnego zadania za odpowiednią opłatą. Odmienne charaktery są również widoczne w scenie konfrontacji obu wojowników – Brehen wali na oślep cepami jak taran, polegając przede wszystkim na brutalnej sile, bo lata pijaństwa stępiły jego umiejętności, z kolei Bonhart tańczy wokół niego, stawiając na szybkość i nieczyste zagrywki. Pojedynek dalej nie dorasta do pięt temu, co Copley pokazał w finale czwartego sezonu "Wiedźmina", ale przynajmniej zadbano o podstawową choreografię, dopasowując ją do postaci.

Christelle Elwin, Dolph Lundgren
  • Netflix

"Szczury" wyglądają jak tani film telewizyjny, który mógł mieć premierę w latach 90. XX wieku. Mam jednak wątpliwości, czy choćby wtedy trafiłby na listę hitów w wypożyczalniach kaset video. To produkt zrobiony bez serca i pomysłu, który podpina się pod popularną markę, ale nie ma nic do zaoferowania jej fanom. Mechanicznie odhacza kolejne założenia obranej konwencji, pretekstowo traktując bohaterów i historię. Widza nie obchodzą ani losy postaci, ani pokazywane na ekranie wydarzenia – co najgorsze, ma się wrażenie, iż nie interesowały one także twórców. Pomysł, żeby przedstawiać całą fabułę w formie opowieści Leo Bonharta, nie ma sensu, bo w prezentowanej historii zabójca pojawia się w epizodzie i najzwyczajniej w świecie nie może znać ani etapów przygotowania do zuchwałego skoku, ani, tym bardziej, prywatnych relacji między postaciami i ich wcześniejszych losów. Ewidentnie "Szczury" powstały jako prequel czwartego sezonu "Wiedźmina", który miał mieć premierę przed nim, ale przez produkcyjne problemy na gwałtownie próbowano zmienić koncepcję. Aż strach pomyśleć, co by z tego wyszło, gdyby pierwotne założenia o nakręceniu serialu, który wedle dostępnych informacji miał liczyć sześć lub osiem odcinków, doszły do skutku.
Idź do oryginalnego materiału