O rzeczach niezbędnych w życiu, w filmie i na planie. Rozmawiamy z Kamilą Taraburą

filmawka.pl 2 tygodni temu

Jej krótki metraż Chodźmy w noc zdobył nagrodę dla najlepszego aktorskiego filmu krótkometrażowego na Warszawskim Festiwalu Filmowym w 2020. Trzy lata później, serial Absolutni debiutanci zachwycił krytyków i widzów Netflixa. We wrześniu absolutnie zadebiutowała filmem pełnometrażowym Rzeczy niezbędne. I co to jest za debiut! Dzień po kinowej premierze, film zdobył Szafirowe Lwy na 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych główną nagrodę Konkursu Perspektywy. Mowa oczywiście o Kamili Taraburze, z którą miałem przyjemność porozmawiać w Gdyni trzy dni przed zdobyciem nagrody.


Jakub Nowociński: Rzeczy niezbędne zaczęły się od lektury Mokradełka Katarzyny Surmiak-Domańskiej.

Kamila Tarabura: Ten reportaż totalnie mnie zaskoczył. Przypadkowo zgarnęłam tę książkę w księgarni, bo zaintrygowała mnie okładka i opis. To było siedem lat temu, jak nie więcej. Przeczytałam reportaż – krótki, zwięzły, trzy bohaterki, konkretna podróż zamknięta w ramach kilku dni. Ta postać reporterki nie ma tam backgroundu. Musiałyśmy z Kasią Warnke [współtwórczynią scenariusza – przyp. red.] stworzyć Adę, bazując trochę na samej autorce, która siłą rzeczy pojawia się w Mokradełku. Ujęło mnie to, iż jest to konflikt tragiczny: matka, która nie chce nic mówić i strzeże tajemnic oraz córka, która najbardziej w życiu pragnie uznania swojej krzywdy. Impas w tej relacji, niemożność porozumienia się. I ta subtelna rola dziennikarki, która jedzie jako towarzyszka, wsparcie, osoba niezbędna. Potencjał scenariuszowy zobaczyłam w ustawieniu tych bohaterek.

Czytając to, przyłapałam się na tym, iż poddaję w wątpliwość wiarygodność bohaterki, kobiety molestowanej w dzieciństwie. Wątpiłam, a później pomyślałam: jakim prawem wątpię? To było uczucie wstydu wobec siebie. Tak silne, iż postanowiłam spotkać się z autorką reportażu i drążyć ten temat.

To udało się doskonale ukazać w filmie, bo czułem dokładnie to samo. Też wątpiłem w jej wiarygodność, a później czułem wstyd. Czy trudno było przełożyć krótką, zwięzłą historię reporterską na język filmu?

Podzieliłyśmy się z Kasią tak, iż ja dobrze znałam ten reportaż, a ona świadomie nigdy go nie przeczytała. Chciałyśmy, żeby jedna z nas bazowała tylko na swojej wyobraźni, żeby nie być jakimś zakładnikiem pewnych rozwiązań. Żeby nie było tak, iż coś tak kochamy w tekście, iż nas to potem blokuje, bo nie potrafimy obejść sceny inaczej, mimo iż dramaturgia by tego wymagała. Musiałyśmy stworzyć Adę, jej background, kim jest, dlaczego tam jedzie. Zachowałyśmy pewną prostotę tego, iż to wszystko wydarza się w trzy dni. Wiedziałam, które sceny są must have’ami względem reportażu, bo od razu zobaczyłam je oczami wyobraźni.

Sceny z matką?

Tak, sceny z matką, scena na cmentarzu. To sceny, które są w reportażu, a resztę kreowałyśmy sobie wokół tego. Oczywiście bardzo dużo rozmawiałyśmy o filmie w ogóle – co nas kręci, co nam się podoba. Jak chcemy to pokazać, jaki ma być przekaz. Mokradełko jest obserwacją i oceną całej społeczności wobec przetrwania, a u nas jest to bardziej o tym trójkącie kobiet. Nie chodzimy od drzwi do drzwi do sąsiadów. Ocena społeczna też jest u nas zawarta, ale w małych rzeczach. Jest taka scena, gdy matka jest zabierana do szpitala. Dookoła zebrali się sąsiedzi i patrzą się wrogo na te dziewczyny. Dlaczego tak się patrzą? Chyba chcą, żeby ich mikrospołeczność była nieskazitelna, nie kojarzyła się z niczym mrocznym. Żeby Roksana tam nie przyjeżdżała i nie psuła tego idealnego świata, który zbudowali.

„Rzeczy niezbędne” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Mieszkam na osiedlu strzeżonym i z tego powodu niektórzy mieszkańcy nazywają to osiedlem prestiżowym. Jak sobie o tym myślę, to nie wiem czemu (śmiech). Mamy internetową grupę mieszkańców, na której ktoś napisał oburzony wpis, iż co to się jeszcze nie wydarzy na tym jakże prestiżowym osiedlu, bo przyjechała policja z podejrzeniem, iż któryś z mieszkańców ma na komputerze materiały pedofilskie. Pomyślałam sobie: co to za wpis? Co ma „prestiż” tego miejsca do tematu pedofili? Pedofilia może wystąpić w każdym domu. Nie jest to przypisane do żadnej grupy, warstwy społecznej czy miejsca na mapie. Ludzie mają potrzebę odwracania wzroku od tematów niewygodnych, ich tuszowania. W tym jednym poście było to bardzo widać. Nasza bohaterka krzyczy wprost o swojej krzywdzie, walczy o nią. Jest niewygodna dla tych ludzi i w pewnym sensie dla widzów.

A skąd czerpałaś wiedzę na temat takich trudnych tematów, jak przeżycia przetrwanek przemocy seksualnej?

Mokradełko powstało przed falą Me Too, ale później, wraz z tym ruchem, pojawiło się sporo świadectw osób molestowanych, mnóstwo inspirujących dokumentów. Na kanale braci Siekielskich są wstrząsające wywiady z ludźmi, którzy doświadczyli przemocy seksualnej, również od osób z rodziny. Słuchałam bardzo dużo świadectw. Nie ma żadnego patternu, żadnego zespołu cech osoby, którą to spotkało. To są przeróżne drogi radzenia sobie z pokawałkowaną tożsamością. Są osoby, które osuwają się w cień, wycofują się z życia społecznego i sfery seksualnej. Erotyzm źle im się kojarzy. Jest też zupełnie inna taktyka, czyli takie wręcz rozbuchanie erotyczne – i taka jest nasza Roksana.

Jak narodził się pomysł, aby napisać ten scenariusz z Katarzyną Warnke?

Pracowałam nad treatmentem tego filmu na studiu prób w Szkole Wajdy. Jednym z elementów zaliczenia tego kursu jest to, iż wybiera się jedną scenę i trzeba ją zrealizować, aby poszukać języka na opowiadanie filmu, sprawdzić co działa, a co nie. Nie miałam wtedy jeszcze scenariusza. Napisałam tę jedną scenę i zgłosiłam się z nią do Kasi Warnke. Odpowiedziała, iż to ją interesuje, iż taki film daje jej interesujący temat do pracy. Spotkałyśmy się i dużo rozmawiałyśmy o kinie, o tym, co nas kręci. Badałyśmy się. Strasznie zauroczyła mnie tym, co powiedziała – iż są tylko dwie aktorki, które mogą zagrać tę rolę. Zapytałam, jakie, a ona na to: „ja i Julia Roberts”. Jak wiesz, wybrałam Kasię (śmiech).

Julia Roberts musi Ci to wybaczyć.

Okazało się, iż mamy z Kasią wspólne poczucie humoru i wrażliwość. Dobrze się uzupełniałyśmy. Ja miałam ogólną wizję tego filmu – tego, jakie mają być jego ramy. To już było w treatmencie, który jej przyniosłam. Od tej ogólnej wizji filmu do ujęcia go w dialogach jest jednak długa droga. Tutaj Kasia była niezastąpiona, bo ma dużą łatwość w pisaniu rozmów. Potrafiła bardzo naturalnie dialogować jako dwójka bohaterów, zmieniając głos, raz naśladując Roksanę, a raz na przykład Adama. Jej lekkość pióra, operowanie ciętym językiem, to bardzo usprawniło naszą pracę. Jestem bardzo wdzięczna, bo naprowadziła mnie, żeby te dialogi nie były literackie, tylko skrótowe. Jako aktorka miała dużą świadomość, iż aktor, oprócz słowa, ma bardzo dużo innych narzędzi. Nie wszystko musi być zamknięte w słowach. Można założyć, iż w zdaniu o słoikach chodzi o coś znacznie więcej, bo ona pokaże to poprzez jakiś ciężar czy wyraz w oczach.

„Rzeczy niezbędne” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Tego jest bardzo dużo w filmie. W jednej wymianie zdań potrafi być ujęta cała relacja bohaterek.

Bardzo nam zależało, żeby pisać takimi subtextami. Nie wiem, jak to przetłumaczyć, bo podtekst to jednak coś innego. Ważne są rekwizyty w tej komunikacji. Jakieś kwiaty, słoiki. Tak naprawdę to są sceny o tym, iż bohaterki nie mogą się porozumieć. Nie potrafią porozmawiać o uczuciach, więc potrzebują tematów zastępczych. Pod spodem kryje się bardzo dużo ciężaru. Matka na siłę daje jej słoiki. Gdy Kasia złapała je na planie, czułam, jak bardzo jej ciążą – nie dlatego, iż naprawdę były ciężkie, ale dlatego, iż znowu się złamała i dała je sobie wcisnąć.

Dagmara Domińczyk też bardzo dużo wniosła, zmieniając myślenie o dziennikarce, bo wprowadziła w nią miękkość, delikatność, coś takiego, co ma Kasia Surmiak-Domańska. Czyli to, iż w trakcie rozmowy daje ci duże poczucie bezpieczeństwa, dzięki czemu mówisz, mówisz i mówisz. Robi to tak chytrze, iż nagle się orientujesz, iż już wszystko powiedziałeś (śmiech).

Tak jakby jednocześnie był to chytry plan, ale też jakieś bardzo czyste, szczere intencje i chęć zrozumienia jak najszerszego kontekstu.

Super, iż też to widzisz, bo zastanawiałyśmy się, czy Ada jest wystarczająco aktywna. Ważna była umiejętność zadawania prostych pytań i wykorzystywania trików. Typu: „Czy mogę zrobić u pani siku”. Jest w ciąży, są po długiej podróży i szuka pretekstu, żeby gdzieś tam się wcisnąć. Dagmara bardzo to urozmaiciła małymi rzeczami. Na przykład matka mówi jej, żeby nie ściągać butów, a ona i tak je ściąga, bo przecież puchną jej nogi – więc udomawia się i chwilę później siedzi już jak u siebie. To są takie podprogowe rzeczy. Niektórzy to wyłapią, może dla niektórych będzie to zbyt delikatne. Myślę, iż to jest o wielkiej strategii i inteligencji tej dziennikarki, która jedzie do obcej kobiety i próbuje wyciągnąć od niej wielkie wyznanie. Robi to w tak subtelny sposób. Każdy inny przestraszyłby tę matkę.

Czy Dagmara wniosła coś do motywu emigracji? Tak jak swoja postać, Ada, jako młoda dziewczyna wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Wygląda to trochę, jakby scenariusz był zmieniany specjalnie pod nią.

Tak się magicznie złożyło, iż to było już wcześniej w scenariuszu. Okazało się, iż to bardzo uniwersalny temat, a Dagmara może się w nim w wielu punktach utożsamić. Nabrałam wiary, iż to wielki temat dla osoby, która wyjechała w dzieciństwie z Polski. Zauważyłam, jak Dagmara reaguje na małe rzeczy. Rekwizyty, przedmioty, które mogą jej się kojarzyć tylko z Polską. Te rzeczy, z którymi tracisz kontakt po wyjeździe do USA. Chociażby te konkretne polskie rośliny ogrodowe, które grają rolę w naszym filmie. Specjalnie nie mamy tam róż, które są wszędzie, tylko hortensje, piwonie. Ada musi sobie przypomnieć te nazwy. Przetwory, kompoty – to wszystko rzeczy, które dla Dagmary miały potężne znaczenie w tym tekście, bo kojarzyły jej się tylko z Polską.

fot. Krzysztof Wiktor / Zdjęcie z planu filmu „Rzeczy niezbędne”

Skoro wspomnieliśmy o podróży do USA, opowiedz o Waszej wyprawie do Nowego Jorku po Dagmarę.

Razem z Kasią Warnke pojechałyśmy tam spotkać się z Dagmarą. Nie mogła wtedy przyjechać do Polski, bo realizowała zdjęcia do serialu. Udało jej się zagospodarować cztery czy pięć dni na wspólną pracę nad tekstem. Musiałyśmy się poznać, bo nie wyobrażałam sobie poznać się dopiero po wejściu na plan. Sprawdzić, czy nadajemy na tych samych falach. Z Kasią byłyśmy już teamem, bo pracowałyśmy ze sobą kilka lat. Jak pojechałyśmy do Dagmary, to błyskawicznie okazało się, iż ona też jest NASZA (śmiech). Z perspektywy debiutującej reżyserki, bo to mój debiut pełnometrażowy, chociaż zrobiłam już wcześniej Absolutnych debiutantów i pracowałam przy Zielonej granicy...

To Twój kolejny debiut.

Tak, kolejny debiut. Ale faktycznie debiut – pierwszy film, najważniejszy punkt na drodze filmowca. Jako debiutantka jestem bardzo wdzięczna Dagmarze za jej zaufanie. Po tej krótkiej wizycie powiedziała mi, iż jestem jej reżyserką. Czułam, iż nie muszę nic udowadniać, nie będę sprawdzana. Jest tak profesjonalna, iż ten układ – aktorka i reżyserka – ustanowił między nami jakieś relacje.

Czy ktoś inny był brany pod uwagę do roli Ady? Nie wyobrażam sobie tego filmu bez aktorki, która naprawdę jest emigrantką, nie ma tego naturalnego akcentu. W tym jest ogromna prawda.

Nie było innego wyboru, tylko Dagmara Domińczyk (śmiech).

Wszystko jest tu wymarzone.

Tak, naprawdę.

Film kręciliście w Twoim rodzinnym Rybniku. To miało sens, bo pisząc ten scenariusz, wyobrażałaś sobie te miejsca, które znasz.

Tak, piszemy o miejscach, które znamy. To działo się podświadomie. Nie zakładałam wtedy, iż pojadę kręcić do Rybnika. Gdy zawierałyśmy z Kasią w scenariuszu dom matki, jej okolice, zawsze myślałam o domu mojej babci. O pewnym szczególnym osiedlu domków szeregowych wybudowanych na francuskim projekcie, bez płotów z przodu. Zawsze mi się to podobało. Później musiałyśmy zdecydować, gdzie osadzić tę historię. To było ważne, żeby wybrać piękne, fotogeniczne miejsca, żeby ta opowieść była dla widza frajdą, jakąś wizualną przygodą. Żeby to nie był ciężki temat dociążany formą, tylko żeby zrobić to w jakiegoś rodzaju kontrze – w pięknym świecie, w środku lata, w miasteczku wibrującym kolorami. Tam też za drzwiami dzieją się mroczne rzeczy.

Jak w Blue Velvet Davida Lyncha, który zaczyna się w ogródku, z kwiatami, a gdy kamera zanurza się w kwiaty, widzimy, iż na środku ogrodu leży odcięte ucho. Ten mechanizm mnie interesował. To samo przechodziliśmy przy Absolutnych debiutantach. Chcieliśmy stworzyć przepiękny mikroświat z paru wybiórczych elementów. Myślałam, iż to bardzo czasochłonne, żeby znaleźć te piękne miejsca i zlepić je w takie miasteczko. Rybnik znam i wiem, gdzie są w nim najpiękniejsze miejsca.

W scenie na boisku była Twoja szkoła?

Tak, to była moja szkoła.

A dom matki?

To uliczka równoległa do domu mojej babci.

Jak stworzyliście ten ogród?

To był gotowiec. Wszystko w tym domu było gotowe. Nasz location manager zostawił karteczki, iż chcielibyśmy kręcić na tej ulicy i jeżeli ktoś jest zainteresowany, proszę dzwonić. Odezwała się pewna pani, a może to ja coś instynktownie czułam, iż tam jest super, bo już z przodu ten ogród był jakiś zagadkowy. Zapukaliśmy tam i nas zaprosiła. Zobaczyliśmy coś, co filmowcy kochają najbardziej, czyli ciemne ściany (śmiech). Patrzę, a tam nagle wyłania się ten ogród.

Lubię o tym myśleć w ten sposób, iż póki żył ojciec, ogród był poukładany, a w obecnej formie wielkiego chaosu jest odzwierciedleniem wnętrza matki.

Ale mimo wszystko jest piękny.

Jest, ale jest w nim dzikość. Nie ma zadbanych ścieżek. Wymknął się spod kontroli.

fot. Łukasz Bąk / Zdjęcie z planu filmu „Rzeczy niezbędne”

W filmie jest również mrugnięcie okiem do widzów Absolutnych debiutantów.

Tak, moje gwiazdy, Martyna Byczkowska i Bartek Deklewa, zgodziły się wpaść na jeden dzień zdjęciowy i zagrały w scenie z weselnikami. Ale w tym pochodzie jest także Paulina Krzyżańska z Absolutnych debiutantów i Agnieszka Rajda, która grała w moim krótkim metrażu, Chodźmy w noc. A także Janek Sałaciński jest w Palomie [bar, jedno z miejsc akcji filmu – przyp. red.], tylko ma już dużo dłuższe włosy, więc trudniej go poznać. Zawsze chciałabym pracować z moimi ukochanymi aktorami, ale nie zawsze mam główne role dla wszystkich. Uwielbiam ich jako aktorów i jako ludzi. Jesteśmy ze sobą bardzo blisko.

Jak pracowało się nad tym filmem w porównaniu do wielkiej produkcji dla giganta streamingowego, jakim jest Netflix?

To jest zupełnie inna praca. Zrobiliśmy ten film w 22 dni zdjęciowe, więc bardzo szybko, przy dość dużej ilości przerzutów, bo są tam sceny kręcone w Hamburgu, Warszawie i Rybniku. Największym przeciwnikiem każdego reżysera jest czas, bo zawsze chciałoby się mieć go więcej na eksplorowanie i robienie kolejnych dubelków. Przychodziły momenty, kiedy musiałam sobie powiedzieć: „Okej, stop, chyba w którymś dublu mam tę kwestię dobrze wypowiedzianą, więc dam radę”. Czułam ograniczenia, które wynikały z budżetu, ale bardzo trudno jest dziś zrobić film, więc to cud, iż Rzeczy niezbędne w ogóle powstały. Wielkie zaangażowanie, zaufanie i ryzyko, które podjęli producenci, inwestując w to także własne pieniądze.

Bardzo mi imponuje w Twoim zawodzie, jak bardzo przygotowanym trzeba być przed rozpoczęciem zdjęć ze świadomością, iż masz na to tak mało dni. Czy wchodząc na plan musisz już wszystko wiedzieć?

No właśnie nie. Odpuściłam to myślenie, jak oglądałam making off z Ingmarem Bergmanem i zauważyłam, iż on wcale nie jest w każdej chwili pewny siebie. Daje sobie czas na poszukiwania. W tych materiałach widać fragmenty, kiedy potrzebuje chwili, żeby się nad czymś zastanowić, coś skonsultować z ekipą. Nie chodzi o porównywanie się do Bergmana, ale myślę, iż to uwalniające myślenie, gdy orientujesz się, iż nie musisz mieć odpowiedzi na każde pytanie, tylko też szukasz. W pierwsze kilka dni to jest koszmar, potężny stres. Pracowałaś nad scenariuszem kilka lat i teraz według planu pracy masz 45 minut na zrobienie sceny. To faktycznie potrafi być paraliżujące, ale trzeba to przełknąć i robić wszystko jak najlepiej. jeżeli mam impas, to daję sobie chwilę i potrafię siedzieć i kminić, a ekipa jest kochana i czeka.

Wraz z Katarzyną Warzechą pomagałyście Agnieszce Holland w pracy nad Zieloną granicą. Ile jest Ciebie w tym filmie?

Byłyśmy z Kaśką w całym prepie, przy pisaniu scenariuszy, a później na planie. Mogę zaryzykować takie stwierdzenie, iż wprowadziłyśmy tam momenty czułości. Byłyśmy już po Absolutnych debiutantach. Dobrze czujemy się w scenach intymnych, gdzie ludzie mogą do siebie szeptać. Szept jest dla nas często mocniejszy niż krzyk. Dla Agnieszki było chyba naturalne, żeby powierzyć nam większą część wątku Tomka Włosoka, czyli strażnika granicznego. Udało nam się przemycić z Kasią sporo swojej wrażliwości.

fot. „Zielona Granica” / mat. prasowe Kino Świat

Co możesz zdradzić nam o swoich kolejnych projektach?

Kolejne projekty się piszą. Powstaje scenariusz filmu, ale to jeszcze długa droga. Znów wokół rodziny, ale pierwszy raz od dawna o bohaterze męskim. Piszę też w writers roomie serial, ale nic nie mogę powiedzieć.

Czego szukasz w kinie jako widzka?

Wzruszeń. Takich, które pojawią się we mnie bez wskazywania palcem. Mam alergię na sceny, które są tylko o jednej konkretnej emocji i nie dzieje się to przez przypadek, a intencje twórców czuć od razu. Strasznie mnie jara kino, w którym bohaterowie gadają o czymś zupełnie innym, a przy okazji dowiadujesz się, iż jest tam coś jeszcze.

Czyli te subtexty.

Tak. Bardzo nie lubię scen pozbawionych subtextów, które tylko dążą do brzegu.

I mają tylko spełnić konkretną rolę, popchnąć dalej fabułę.

Tak, dlatego jestem fanką Sukcesji, bo oni tak dużo mówią o rzeczach, o których nie mam pojęcia, a i tak mnie to wciąga. W drugim, trzecim rzucie orientuję się, iż to są sceny o czymś innym.

A jak oceniasz kondycję polskiego kina?

Wydaje mi się, iż jest nieźle, coraz lepiej. Mam mnóstwo zdolnych kolegów i koleżanek. Dużo tu [na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych – przyp. red.] debiutów. Nie widziałam jeszcze wszystkich, ale bardzo mnie intrygują. Koledzy i koleżanki z Koła Młodych SFP po długiej, długiej walce wywalczyli nam tantiemy. Fajnie byłoby, żebyśmy mieli ten płodozmian. Możliwość robienia rzeczy dla platform, a także, żeby zbieranie funduszy na filmy artystyczne, podejmujące trudniejsze tematy, nie były taką długoletnią, katorżniczą drogą. Wierzę, iż to powinny być dwie nogi, na których stoi nasza kinematografia.

Rzeczy niezbędne były pracą długoletnią, ale czy katorżniczą?

Odbiłam się od wielu drzwi, zanim trafiłam do ATM Grupa. Niełatwo było o finansowanie, bo gdy pada hasło „molestowanie seksualne”, każdemu wyświetlał się mroczny film, skąpany w niebieskościach, wilgoci. Jesienna plucha, będzie ciężko. Długo tłumaczyłam, jaką mam wizję na ten film, dlaczego on nie będzie dołujący i jak fascynująca pod kątem filmowym jest Roksana. To była długa droga, ale gdy pojawił się ATM, wszystko ruszyło z kopyta.

Jakie są rzeczy niezbędne w Twoim życiu?

Miłość, zaufanie, lojalność. I AirPodsy.

Rozumiem, zgubiłem ostatnio jedną słuchawkę i to był koszmar.

Moją zjadł mi pies.


Korekta: Krzysztof Kurdziej

Idź do oryginalnego materiału