O gołębiu w każdym z nas, czyli o sensie internetowych dyskusji

magazynpismo.pl 2 tygodni temu
rys. Sonia Dubas

Tylko nie otwarta polemika! – westchnęłam, gdy po wysłaniu do redakcji „Pisma” pierwszego felietonu dostałam informację, iż muszę otwarcie napisać, gdzie przeczytałam słowa, z którymi się nie zgadzam. Byłam przekonana, iż w internecie, w którym już dawno zapomniano, czym jest polemika, mój tekst przez wielu zostanie odebrany jako krytyka osób, z którymi polemizuję. A przecież nie to było moim celem!

Newsletter

Aktualności „Pisma”

Raz w miesiącu poinformujemy Cię o najważniejszych materiałach z numeru, nowych podcastach.

Zapisz się

Przemysł informacyjny zdołał tak bardzo spolaryzować współczesną komunikację, iż zniuansowana rozmowa stała się nie tylko trudna, ale wręcz niebezpieczna. Tłum obserwatorów gotów jest natychmiast podzielić się na dwie grupy i dochodzić racji aż do pierwszej krwi. W sieci obowiązuje ewangeliczne motto „niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”. Z tym iż nie chodzi – jak w biblijnym kazaniu na Górze z Ewangelii według Świętego Mateusza – o mówienie prawdy, ale o niemal bezwzględną konieczność opowiedzenia się po jednej ze stron. Na dyskusję o tym, co pomiędzy, zdaje się, iż nie ma w sieci ani miejsca, ani czasu.

A gdyby tak w centrum rozwoju technologii postawić człowieka? „Listy z cyfrowego roju” to nowy cykl felietonów, które publikujemy tylko online. Magdalena Bigaj, medioznawczyni i twórczyni Fundacji Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa, pyta o społeczne koszty postępu technologicznego. Ile za niego płaci homo sapiens digitalis? Dlaczego coraz gorzej znosimy smog informacyjny i tempo podkręcane przez nowe technologie? I jak higiena cyfrowa może nam pomóc w zachowaniu zdrowia fizycznego, psychicznego i społecznego?

Nie wiem, w którym momencie internet stał się bezużyteczny jako miejsce dyskusji. Może był taki od początku, ale zachwyceni możliwością swobodnego zabierania głosu nie zrobiliśmy jako społeczeństwo porządnego rachunku zysków i strat. Do dzisiaj wraca do mnie wspomnienie pewnej audycji w radiowej Trójce, gdy jako dwudziestotrzyletnia blogerka zbijałam hardo tezę Hanny Marii Gizy, która stwierdziła, iż internet pod pewnymi względami nigdy nie zastąpi tradycyjnych mediów, zwłaszcza w kontekście odpowiedzialności za słowo. Pamiętam swoją szczeniacką wyższość, jaką czułam, patrząc na przedstawicielkę pokolenia, które w moim ówczesnym mniemaniu jeszcze nie rozumie, iż po nie idziemy. Tak przynajmniej wtedy uważałam; przecież pisałam bloga o kawie, dyskutowałam na nieistniejącym już dziś serwisie społecznościowym Blip.pl i powtarzałam dumnie, iż internet zdemokratyzował komunikację, dzięki czemu skończymy z dyktatem mediowych korporacji.

Śmiejecie się dzisiaj, siedemnaście lat później. Cóż, na moją obronę mogę jedynie powiedzieć, iż byłam wtedy jeszcze studentką i dopiero co przestałam chodzić do kafejek internetowych, w których pod presją płatnego czasu i wolnych łączy karmiłam swój informacyjny głód. Dzisiaj chciałabym powiedzieć redaktorce Gizie: Pani Hanno, miała pani rację. Musiało jednak minąć wiele lat, bym zrozumiała sens prawdziwej rozmowy oraz to, iż nie każda wymiana zdań nią jest.

Jeśli wiemy już, iż coś jest szkodliwe, odpowiedzialny producent powinien wprowadzić zmiany, a konsument przestać konsumować, prawda? Ale w sieci nie interesuje nas „skład produktu” – którego zresztą nikt nie podaje na opakowaniu dla zwykłego zjadacza internetu.

Dzisiaj jednocześnie zachwyca mnie i przeraża, jak bardzo internet żeruje na naszych atawistycznych potrzebach, przypominając bardziej pierwotną jaskinię niż nowoczesne centrum technologii. Profesorka Krystyna Skarżyńska, psycholożka badająca zjawisko darwinizmu społecznego (czyli takiego obrazu świata, w którym relacje społeczne mają głównie antagonistyczny charakter, a rywalizacja i egoizm są jedyną skuteczną strategią przetrwania), w swojej książceMy. Portret psychologiczno-społeczny Polaków z polityką w tlestwierdza, iż postawa ta jest coraz powszechniejsza.

Nie bez znaczenia jest fakt, iż kontakty społeczne realizujemy dziś między innymi w mediach społecznościowych, a te zamykają nas w czymś, co określono mianem „komór echa” (echo chambers) – kanałach przepływu informacji, w których algorytmy mediów społecznościowych serwują nam wyłącznie treści zgodne z naszymi poglądami i preferencjami. Zjawisko to prowadzi do izolacji od różnorodnych perspektyw, a w efekcie – do wzrostu polaryzacji społecznej. Autorzy badania przeprowadzonego pod kierownictwem Federica Cinusa, a opisanego w artykuleThe Effect of People …

Idź do oryginalnego materiału