O co chodzi z najobrzydliwszą filmową serią ostatnich lat? Wyjaśnię wam fenomen "Terrifiera"

natemat.pl 3 godzin temu
Już niebawem do kin trafi trzecia część horroru z serii "Terrifier", w której morderczy Art the Clown powróci, by bezlitośnie torturować i zabijać swoje ofiary. Co tak pociąga widzów w filmach, które niektórych widzów doprowadzają do... ucieczki z kina?


Historia Arta the Clowna sięga dalej, niż mogłoby się niektórym wydawać. Klauna-mordercę po raz pierwszy mogliśmy zobaczyć już w 2008 roku w krótkometrażowym satanistycznym horrorze Damiena Leone "The 9th Circle".

Art był tam zaledwie jedną z postaci, ale to właśnie on najbardziej przyciągnął uwagę widzów, dlatego trzy lata później Leone postanowił poświęcić mu cały film (wciąż krótkometrażowy). 20-minutowy "Terrifier" opowiadał o prześladowanej przez klauna kobiecie, która odkryła jego zabójcze skłonności.

W 2013 roku Leone nakręcił swój pełnometrażowy debiut, którego głównym bohaterem był nie kto inny, jak znowu morderca kryjący się pod makijażem mima. Film "Cukierek albo psikus" składał się z antologii krótkich historii (w tym wspomnianych wcześniej shortów), które na kasecie oglądała niejaka Sara. Ich głównym bohaterem był właśnie klaun Art.

"Terrifier": o co chodzi z fenomenem najbrutalniejszych filmów ostatnich lat?


Horror "Terrifier", oficjalnie pierwszy w serii, reżyser pokazał w 2016 roku. "Masakra w Halloween" (bo tak brzmiał polski tytuł) zadebiutował na Telluride Horror Show Film Festival, a następnie pojawiał się na dedykowanych gatunkowi kanałach telewizyjnych czy wybranych serwisach streamingowych i VOD.

Chociaż film nie zdobył międzynarodowej sławy, a buźka Arta nie stała się rozpoznawalna dla mas, film Leone pobudził wyobraźnię fanów horroru. Zachęcony niezłym odbiorem jedynki reżyser postanowił zrobić na sequel zbiórkę crowdfundingową, która gwałtownie przebiła jego oczekiwania.

Leone liczył na to, iż uda mu się uzbierać skromne 50 tys. dolarów, ale już pierwszego dnia na jego konto wpłynęła okrągła sumka w wysokości 100 tys. dolarów, a ostatecznie na realizację swoich "chorych" wizji otrzymał od fanów swojej twórczości 250 tys. dolarów.



O pierwszym "Terrifierze" pewnie nie słyszeliście, jeżeli kino grozy nie jest waszym konikiem, ale bardzo możliwe, iż o drugim już tak. Od czasu amerykańskiej premiery "Terrifiera 2" (tym razem film doczekał się szerszej kinowej dystrybucji) choćby do Polski docierały bowiem doniesienia, iż widzowie mdleli i wymiotowali podczas seansu, a podobno czasami… wzywano do nich choćby karetki.

"Mój przyjaciel zasłabł i obsługa kina musiała dzwonić po karetkę" – można było wówczas przeczytać w jednym z wpisów na Twitterze (obecnie X). "Właśnie obejrzałem 'Terrifiera 2'. To był niesamowicie krwawy bałagan. Gość, który siedział za mną, zemdlał i walnął głową o mój fotel. (...) Słyszałem, jak ktoś wydawał z siebie odgłosy wymiotowania" – napisał ktoś inny na tym samym portalu.

Producent horroru Steve Barton udostępnił w mediach społecznościowych post, w którym poinformował, iż widzowie o "słabych żołądkach, sercach i skłonnościach do zawrotów głowy" powinni odpuścić sobie seans horroru. Sam Leone stwierdził jednak w rozmowie z magazynem "Entertainment Weekly", iż nie chciałby, aby widzowie tracili przytomność podczas oglądania jego filmu…

Cóż, to mu się raczej nie udało, ale jego najnowszy horror wykręcił w box office wynik, o jakim żadnemu z twórców chyba się nie śniło. Budżet "Terrifiera 2" zwrócił się w ciągu 24 godzin, a sama produkcja nie schodziła z ekranów amerykańskich kin przez 11 tygodni: tylko w USA zarobiła 11 mln dolarów. Ponieważ horror spełnił oczekiwane wymogi, twórcy dla żartu zgłosili go do... walki o Oscara.

Co mogło podbić serca fanów serii? Z pewnością to, iż nawiązuje do bardziej obskurnej tradycji horroru filmowego, w którym na pierwszym miejscu stawiało się makabryczną zabawę. Ostatnie lata należały bowiem do horrorów psychologicznych, których symbolem stało się studio A24, a – w czasach dominacji wielopoziomowego kina grozy i kolejnych narracji o traumach rodzinnych – widzowie najwidoczniej stęsknili się za rozrywkowymi horrorami.

Leone jako specjalista od efektów specjalnych postawił na te praktyczne i to również okazało się strzałem w dziesiątkę. Wśród widzów horrorów istnieje chyba bowiem największe niezadowolenie z cyfrowych efektów specjalnych, przy jednoczesnej dużej nostalgii za tym, "co było kiedyś".

Twórca "Terrifiera" zrezygnował z jak największego realizmu, a zdecydował się na "fizyczność" tego, co rozgrywa się na ekranie, czyli na przeciwieństwo efektów CGI często wyglądających jak element gry komputerowej.

Reżyserowi nie zależało także na tym, by wywołać strach widzów poprzez próbę zanurzenia ich w świecie przedstawionym, tak jak robią to chociażby produkcje z podgatunku found footage, czyli filmów stylizowanych na amatorskie nagrania.

Skala okropieństw dokonywanych przez filmowego mordercę jest tak duża i niewyobrażalna, iż aż absurdalna, co tworzy pewnego rodzaju dystans pomiędzy wydarzeniami na ekranie a widzami. Przemoc staje się nie tylko aktem okrucieństwa, ale też rozgrywanym na naszych oczach spektaklem, który z każdą minutą ma coraz mniej do czynienia z rzeczywistością.

Art the Clown to nowy Freddy Krueger?


Za sukcesem "Terrifiera" wydaje się, iż w znacznej mierze stoi także charakterystyczny główny bohater. Twórcy zdradzili, iż Art the Clown powstał z inspiracji słynnymi filmowymi czarnymi charakterami oraz ikonami komedii ery kina niemego.

David Howard Thornton (odtwórca rzeczonej roli) nazwał go połączeniem Freddy’ego Kruegera z Harpo Marxem, czyli kultowego mordercy z serii "Koszmar z ulicy Wiązów" oraz słynnego aktora i reżysera komedii niemych. Wśród innych ważnych popkulturowych ikon wymienia również Charliego Chaplina i Jokera.

Dalsza część artykułu poniżej.

Trzeba też przyznać, iż Leone również czasowo dobrze wstrzelił się ze swoim filmem. Chociaż ze względu na sequelozę może nam się wydawać, iż seryjnych morderców w kinie nie brakuje, to wciąż są to te same, dobrze znane twarze. Art the Clown jest pierwszym nowym "zamaskowanym" filmowym zabijaką od lat, który ma na koncie więcej niż jeden film.

Grany przez Thorntona bohater nawiązuje do tradycji morderczych klaunów, jednak swoistym novum jest to, iż dodatkowo jest również mimem.

Prosty zabieg, a efekty piorunujące – uporczywe milczenie Arta na tle krzyków torturowanych przez niego ofiar wypada naprawdę upiornie. Przemyślane zdaje się również wybranie kostiumu klauna – kontrastujące połączenie czerni i bieli stroju stanowi tło dla intensywnej czerwieni krwi, która leje się strumieniami.

W postaci Arta, tak jak w wielu wcześniejszych przedstawieniach zabójczych klaunów, twórcy opierają grozę na paradoksalnym połączeniu błazna mającego dostarczać rozrywki z jego rzeczywistymi mrocznymi intencjami, które już od paru dekad skutecznie przyprawia o dreszcze.



Klaun z "Terrifiera" dodatkowo zachowuje się jak archetypiczna, irytująca postać z kreskówki "Looney Tunes", która początkowo niegroźnie gra na nerwach swoich ofiar. Można powiedzieć, iż Art jest postacią komediową, dopóki nie zacznie swojego krwawego przedstawienia…

Podobnie jak w przypadku wszystkich kultowych seryjnych morderców, także w klaunie zrodzonym w wyobraźni Leone’ego znajdziemy pierwiastek nadprzyrodzony.

Chociaż na samym początku, czyli w "Masakrze w święta" z 2016 roku, reżyser odchodzi od paranormalnych narracji o pochodzeniu Arta znanych z wcześniejszych filmów, finał horroru sugeruje nam, iż mamy do czynienia z bytem nie z tego świata. Czyli tak jak u Michaela Myersa ("Halloween") czy Jasona Voorheesa ("Piątek trzynastego"), choć już w filmie z 2022 roku Art w scenie, w której pierze swój "mundurek", prezentuje całkiem zwyczajne ludzkie ciało.

W ten sam sposób, co zabójcy z ikonicznych serii slasherów, również postać Arta jest personifikacją tajemniczego, niepoznawalnego oraz niestety nieusuwalnego z naszego świata zła. O ile jednak większość z nich kryje swoją mimikę pod maską, to Art (podobnie jak wspomniany wcześniej Krueger) ma możliwość ekspresji, co czyni go niejako bardziej ludzkim – i być może przez to jeszcze bardziej przerażającym.

Co wiemy o filmie "Terrifier 3"? Premiera już za chwilę


"Terrifier 3" oficjalnie zadebiutuje na ekranach kin 11 października, jednak część widzów mogła go zobaczyć już we wrześniu na festiwalu filmowym Fantastic Fest. Ich reakcje są w przeważającej liczbie entuzjastyczne (oczywiście, jeżeli ktoś lubi ten rodzaj zabawy).

"Gore pozostało mocniejsze niż w poprzednich częściach, a Art pozostało bardziej złowieszczy niż kiedykolwiek", "'Terrifier 3' może być najkrwawszym filmem, jaki kiedykolwiek pojawił się na ekranach multipleksów", "Głupcy, nie macie pojęcia, co na was czeka w 'Terrifierze 3'. Nie uwierzycie własnym oczom w to, co widzicie na ekranie" – brzmią pierwsze reakcje po seansie.

Niektórzy zwiastują, iż nowy horror Leone’ego ma potencjał do zostania najlepszym filmem grozy tego roku.



"'Terrifier 3' rozwalił cholerny system (...) Pełen fantastycznych i najbardziej diabolicznych zabójstw, jakie kiedykolwiek pokazano na ekranie. Scena pod prysznicem przejdzie do historii. Mamy nowego pretendenta do tytułu najlepszego horroru roku" – napisał ktoś inny.

O czym jest "Terrifier 3"? W centrum wydarzeń ponownie jest znana z poprzedniej części Sienna Shaw (Lauren LaVera), która po ostatnim spotkaniu z Artem spędziła parę dobrych lat w szpitalu psychiatrycznym. Morderczy klaun jakby tylko na to czekał i uderza ponownie wraz ze swoją niedoszłą ofiarą, czyli okropnie pokaleczoną Vicki (graną przez Samanthę Scaffidi).

Poprzednie części filmu działy się w okolicach święta Halloween, natomiast tym razem akcja horroru została przeniesiona na okres bożonarodzeniowego szaleństwa. Skąd ten pomysł?

– Pomyślałem, iż to świetny motyw, żeby zestawić tego bohatera (Arta the Clowna – przyp. red.) z tymi wszystkimi wspaniałymi świątecznymi dekoracjami w charakterystycznych dla tego okresu roku sytuacjach – tłumaczył Leone podczas Fantastic Festu.

Jak widać na jednym ze słynniejszych plakatów "Terrifiera 3" klaun-morderca wciela się tym razem m.in. w rolę Świętego Mikołaja w centrum handlowym. David Howard Thornton zdradził, iż kręcenie tej sekwencji było jego ulubionym momentem podczas pracy nad tytułem, gdyż kręcono ją w prawdziwej galerii handlowej.

– Świetnie się bawiłem, to była rewelacyjna zabawa. Ludzie w centrum handlowym przyszli nas oglądać, więc miałem tam prawdziwą publiczność, dla której mogłem występować (...) Poczułem się, jakbym znów wrócił na scenę – opowiadał odtwórca roli Arta.

– Horror świąteczny to jeden z moich ulubionych podgatunków horrorów – zdradził reżyser "Terrifiera", wskazując m.in. świąteczne odcinki "Opowieści z Krypty" jako jedne ze swoich ulubionych realizacji. – Po prostu uwielbiam ten ton, to idealne połączenie horroru i Bożego Narodzenia. To była moja wielka inspiracja – dodał.

– Oczywiście składam też spory hołd "Czarnym świętom" – tej kombinacji terroru i przytulności w tym samym czasie. Czy jest bowiem coś bardziej przytulnego niż Boże Narodzenie? (...) A potem wykorzystujesz tę przytulność tak bardzo, jak to możliwe i dodajesz tyle samo świętokradztwa – tłumaczył Damien Leone, wskazując jako kolejne źródło inspiracji kanadyjski horror Boba Clarka z 1974 roku.

Czy "Terrifier 3" zakończy się na trylogii? Bez obaw, reżyser już potwierdził, iż planuje co najmniej jeszcze jedną kontynuację. – Podoba mi się, iż chwilę po obejrzeniu ("Terrifiera 3" – red.) już myślisz o kolejnej części – skomentował rozbawiony pytaniem jednego z widzów podczas wspomnianego wcześniej festiwalu filmowego. – Odpowiadając więc: tak, będzie "Terrifier 4" – powiedział Leone.

Fani makabry mogą więc spać spokojnie. Dodatkowo ci z Polski mogą niebawem liczyć na nie lada gratkę – odtwórca roli Arta the Clowna, czyli David Howard Thornton pojawi się w Polsce z okazji Splat!FilmFestu. Strach się bać.

Idź do oryginalnego materiału