Nowe w NOWYM: Pamiętajmy o Cywińskiej

kulturaupodstaw.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: fot. materiały Teatru Nowego im. Izabelli Cywińskiej


Izabella Cywińska odeszła 23 grudnia 2023 roku, a trzy miesiące później, 25 marca 2024 roku, oficjalnie została patronką teatru, który stworzyła – Teatru Nowego w Poznaniu. W przeddzień rocznicy jej dziewięćdziesiątych urodzin, 24 marca, na Scenie Nowej im. Sławy Kwaśniewskiej poznaniacy (i nie tylko) spotkali się, by ją wspominać. Była ważna – bardzo ważna! – dla Poznania. Mimo, iż opuściła to miasto i ten teatr w 1989 roku, kiedy premier Tadeusz Mazowiecki poprosił ją, by objęła Ministerstwo Kultury i Sztuki. Ale potem, w 2013 roku, wróciła do Nowego: wiosną rozpoczęła pracę nad „Wiśniowym sadem” Antoniego Czechowa. Podobno od kilku lat myślała o tej sztuce, dostrzegając rys swój własny, autobiograficzny, w losie Raniewskiej; Raniewską dopadały wspomnienia w rodzinnym domu, Cywińska – tak mówiła – chciała sprawdzić, jak przetrwała jej poznańska przeszłość. A iż w tym samym czasie pracowała nad książką o sobie, nad „Dziewczyną z Kamienia” (wydaną w 2015 r.), więc na tę historię nałożyły się i wspomnienia wcześniejsze, ze stron rodzinnych: niszczejący dwór, zarastający zielskiem (może bluszczem?) cmentarz, pamięć uciekająca przesz szczeliny rozbitych tablic nagrobnych…

Premiera odbyła się 14 grudnia 2013 roku, miesiąc wcześniej Cywińska wzięła udział w innej, szczególnej – „Gorączce czerwcowej nocy” Remigiusza Brzyka i Tomka Śpiewaka, nawiązującej do słynnego spektaklu Teatru Nowego z 1981 roku „Oskarżony: Czerwiec pięćdziesiąt sześć”, który wyreżyserowała ze swoim mężem Januszem Michałowskim i do którego napisała scenariusz razem z Włodzimierzem Branieckim, podówczas dziennikarzem „Głosu Wielkopolskiego”.

fot. materiały Teatru Nowego im. Izabelli Cywińskiej

Ale w grudniu był „Wiśniowy sad” – spektakl, który przez cały czas grany jest przy pełnej widowni. Klasyczny w swej formie, ze wspaniałymi kreacjami, gęsty od symboli i metafor. Podsumowanie tego, co było. Testament reżyserski…

Kilka dni po premierze, TVP Kultura przystąpiła do zapisu przedstawienia. Powstała wersja Cywińskiej i Piotra Śliskowskiego. Inaczej – co zrozumiałe – poukładały się akcenty, ale i tak wybrzmiało to, co wybrzmieć miało: że, oczywiście, przeszłość jest ważna, ale nie należy w niej pozostawać, trzeba żyć dla przyszłości i być w teraźniejszości. I Cywińska tak robiła. Miała jeszcze wiele planów, część z nich filmowych, bo zakochała się w możliwościach stwarzanych przez kamerę. W którymś momencie zaczęła choćby mówić, iż gdyby jej przyszło po raz wtóry wszystko zaczynać od nowa, skupiłaby się właśnie na filmie, a nie na teatrze. Ale teatr wtedy – to wiemy – wiele by stracił. I stracił wraz z jej śmiercią.

Po „Wiśniowym sadzie” jeszcze tylko raz podjęła się reżyserii: 18 grudnia 2015 roku w Teatrze Żydowskim w Warszawie odbyła się premiera sztuki według prozy Hanny Krall

„…coś jeszcze musiało być” (scenariusz Izabelli Cywińskiej). I już nic więcej. Choroba coraz bardziej ją unieruchamiała, operacje nie przynosiły ulgi w bólu…

Przez cały ten czas kontakt z nią utrzymywał Piotr Kruszczyński, dyrektor Teatru Nowego od 2011 roku. Jak kiedyś wyznał, co tydzień urządzali sobie pogawędki telefoniczne. On do niej mówił „Mamo”, a o niej „Matka Założycielka”, ona do niego „Synku”. Opowiadali sobie o świecie, ale i o teatrze. Bo tak naprawdę z Nowym nigdy się nie rozstała.

fot. materiały Teatru Nowego im. Izabelli Cywińskiej

Od 1973 roku budowała tę scenę. Od samego początku. Po trzech latach w Kaliszu. Tam po raz pierwszy wypróbowała ideę teatru zespołowego. Trudną w realizacji, ale przynoszącą niezwykłe efekty nie tylko w wymiarze artystycznym – przede wszystkim ludzkim. W Poznaniu przekonali się o tym w czasach stanu wojennego, kiedy ją internowano, a teatr został zamknięty. Solidarność – ta pierwotna, oznaczająca współodpowiedzialność, współpracę, współdzielenie – pozwoliła im przetrwać i zacząć po jakimś czasie budować od nowa swoją historię od punktu, w którym została przerwana, jakby nie było żadnej wyrwy.

A potem ta wspólna historia się skończyła nieodwołalnie: Cywińska przeniosła się do Warszawy i została w niej także wtedy, gdy z polityką się pożegnała. Ale zespół zostawiła przez cały czas solidarny. Kolejni aktorzy przejmowali jego niepisany „regulamin życia i twórczości”. To przez cały czas był teatr zespołowy, przez cały czas wrażliwy politycznie i społecznie. Dlatego w tym 2013 roku stał się możliwy powrót Cywińskiej do niego, dlatego mogła tu zjawić się Raniewska i wszyscy otaczający ją ludzie. I Firs, ostatecznie zapomniany. Jakże wymowny, jakże smutny… Ostatni, najwierniejszy sługa, strażnik historii…

Rolę i znaczenie Cywińskiej dla polskiej kultury przypomniano w poniedziałkowy wieczór, 24 marca. Na scenie zasiedli Jacek Sieradzki (długoletni redaktor naczelny „Dialogu”), Jacek Wakar (krytyk teatralny, szef działu kultury w PAP-ie), Wojciech Majcherek (wicedyrektor Teatru Telewizji TVP), Agnieszka Wójtowicz (historyczka teatru, autorka książki „Grotowski polityczny”). W roli moderatora wystąpił Łukasz Drewniak (krytyk teatralny, redaktor „Dziewczyny z Kamienia”, „ojciec chrzestny” tej książki, jak mówiła Cywińska).

Najważniejsze w tej rozmowie było przypomnienie kontekstu historycznego; bez niego choćby wyborów repertuarowych Izabelli Cywińskiej nie dałoby się do końca zrozumieć, ani jej decyzji robienia teatru politycznego, ani „kontredansów” wykonywanych przez nią między sekretarzami KW (lub KC) PZPR, wojewodami, cenzorami i Kościołem.

fot. materiały Teatru Nowego im. Izabelli Cywińskiej

Ponieważ jednak na scenie zasiadła grupa warszawsko-krakowsko-opolska, więc ten kontekst był głównie ogólnopolski i całą opowieść zdominowała perspektywa niepoznańska. Trochę szkoda. Także dlatego, iż zaproszoną Danutę Stenkę poproszono jedynie o odczytanie kilkunastu listów, które bohaterka wieczoru pisała do swojej mamy, i nikt nie wpadł na pomysł, by opowiedziała o przyjaźni, jaka ją łączyła z Cywińską (pierwszy raz pojawiła się w Nowym w 1987 w obsadzie „Decadance” Jerzego Satanowskiego, a potem związała się na stałe w latach 1989–1990) – w końcu była jej „wielkim odkryciem”…

Zabrakło też czasu w wspomnienia innych aktorów; siedzieli na widowni i słuchali opowieści na przykład o warszawskim Ateneum, którym Cywińska kierowała między 2008 a 2011 rokiem… Pokazano też spektakl będący jej warszawskim debiutem: w 1966 roku przygotowała na scenie STS-u sztukę Stanisława Tyma „Poczta się nie myli”, która została w 1968 roku przeniesiona do Teatru TVP pod zmienionym tytułem „Nie ma takiego problemu” (realizacja telewizyjna Barbary Borys-Damięckiej; była to druga praca Cywińskiej dla Teatru Telewizji).

Najcenniejsze tego poniedziałkowego wieczoru okazały się – odnalezione przypadkiem przez studenta UAP Tomasza Lubowskiego – listy. Lubowski, realizując projekt mający łączyć odręczne stare pismo z grafiką, zdobył skądś wór wypełniony zniszczonymi kopertami i mokrymi liśćmi. Trafiły do niego z jakiegoś śmietnika? Zapomnianej piwnicy? Zaczął je przeglądać i ku swojemu zdziwieniu odkrył, iż dwanaście spośród nich to listy Izabelli Cywińskiej do mamy; dokumenty przekazał Teatrowi Nowemu… Pochodzą z różnych okresów: czasu studiów, małżeństwa z Jerzym Adamskim, pierwszych reżyserii, wakacji, opowiadają o problemach finansowych i sytości ekonomicznej, o małżeństwie z Januszem Michałowskim, internowaniu i powrocie do domu… Żart miesza się z troską, wzruszenie z przerażeniem, gdzieś pobrzmiewa strach, który chce się ukryć przed najbliższymi… Ostatni z tych ocalałych nosi datę 1 lutego 1982 roku, został wysłany z Poznania:

„Mamo!

Maminko kochana!

fot. materiały Teatru Nowego im. Izabelli Cywińskiej

Dostałam dziś Twój list i bardzo się wzruszyłam. Po co płakałaś? Pytam, oczywiście, bez sensu, bo tak strasznie dużo ludzi płakało… Otrzymałam ogromnie dużo serca. Więcej niż przez całe życie. Zupełnie obcy ludzie przynosili mi kwiaty, zaczepiali na ulicy i tak dalej…

Mimo to sytuacja nie jest wesoła. Jestem jak wielu Polaków bezrobotna. To znaczy zwolniona z pracy w Warszawie. W Poznaniu jeszcze nie wiadomo. Ale nic nie wskazuje na to, żeby miało być inaczej.

(…)

Januszek jest wspaniały i dzielny, ale bardzo zmęczony, bo to jego i tylko jego zasługa, iż jestem na tak zwanej wolności. On jeździł, uspokajał ludzi, interweniował u najwyższych władz itd., itd… Strasznie się bałam o jego serduszko, kiedy mnie wyprowadzali. To było najgorsze. Resztę opowiem Ci przy najbliższej okazji. Sądzę, iż już niedługo.

Życie jest trudne i ciężkie, ale ludzie bywają wspaniali. W większości. I nic nie pozostaje, jak starać się im dorównać. Niestety, ciągle jesteśmy stawiani przed wyborem – uczciwość czy wygoda – i niestety, nie ma alternatywy. (…)”

Za rok – podobno – znowu będziemy wspominać Cywińską, tak zapowiedział Piotr Kruszczyński. Mam nadzieję, iż tym razem „po poznańsku”, bo to tu przede wszystkim działa się jej teatralna historia. A i cały lokalny „kontekst” też jest nie mniej interesujący od ogólnopolskiego.

fot. materiały Teatru Nowego im. Izabelli Cywińskiej

Może przy okazji da się znaleźć odpowiedź na pytanie, której próżno szukali tegoroczni dyskutanci: jak to było możliwe, iż młoda, na początku kariery, reżyserka, po dwóch latach pracy w Teatrze Polskim, została dyrektorką najpierw Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, a potem Teatru Nowego, i mogła tu robić niemal wszystko, co chciała… Z perspektywy pozapoznańskiej trudno to pojąć, bo trzeba znać właśnie kontekst, specyfikę tego miasta, tego regionu.

A przypomnieć wystarczy kilka faktów: iż w tym czasie swój teatr zaczynał tworzyć Conrad Drzewiecki (w 1973 roku powstał Polski Teatr Tańca – Balet Poznański, a on sam miał ogromny wpływ na rozwiązania koncepcyjne Cywińskiej), iż grała już orkiestra Agnieszki Duczmal (utworzona jeszcze na studiach Pro Musica, przekształcona w 1977 roku w „Amadeusa”), swoje spektakle ciągle realizował Teatr Ósmego Dnia, Teatrem Polskim kierował w tym samym czasie Roman Kordziński (1973–1981), zaliczany – jak Cywińska – też do „młodych zdolnych” (termin ukuty w 1969 roku przez Jerzego Koeniga na określenie grupy reżyserów nowej generacji, zmieniających oblicze współczesnego teatru), działał „Tey” (od 1970 roku jako kabaret zawodowy), a Leokadia Serafinowicz ciągle zawiadywała Teatrem „Marcinek”, który nie był wyłącznie dla dzieci i skupiał wokół siebie tak wybitnych twórców, jak Krzysztof Penderecki, Krystyna Miłobędzka czy Jan Berdyszak (Krystyna Miłobędzka była tu mocno obecna od 1973 roku jako autorka sztuk). Zatem – jak to się mówi – „klimat” sprzyjał kulturze, włodarze miasta mieli wielkie ambicje w tym względzie i równie wielki apetyt na nią.

fot. materiały Teatru Nowego im. Izabelli Cywińskiej

I tych wątków zabrakło w rozmowie, choć na widowni zasiedli ludzie, którzy mogliby o tym sporo opowiedzieć, bo wśród zaproszonych znaleźli się i prof. Juliusz Tyszka, i prof. Joanna Ostrowska, i prof. Ryszard K. Przybylski, i Roman Chojnacki, i redaktor Barbara Miczko-Malcher, przez lata z wielką pieczołowitością odnotowująca wydarzenia kulturalne dla Radia „Merkury”…

Tymczasem w foyer odsłonięto mural, na którym Cywińska przypomina, czym jest teatr: „Teatr to próba zrozumienia wszystkiego…”. Dobrze, próbuję zrozumieć, iż pierwsze jej urodziny bez niej właśnie takie musiały być, pozapoznańskie w gruncie rzeczy. Może coś z tego wyniknie dobrego dla teatru, może nie – zobaczymy. Oby tylko te słowa ze ściany nie zamieniły się po jakimś czasie w obrazek, którego nikt nie kontempluje. Tak, pamiętajmy o Cywińskiej. Zasługuje na to zwłaszcza w Poznaniu. Zwłaszcza tu.

Idź do oryginalnego materiału