Nowe w NOWYM: Ogródek Cywy i inne zdarzenia

kulturaupodstaw.pl 5 godzin temu
Zdjęcie: fot. M. Lapis


Anna Kochnowicz-Kann: Zacznijmy od… Kielc, od niegasnącego sporu wokół Teatru im. Stefana Żeromskiego. Można pomyśleć, iż teatr to nie istotny element kulturotwórczy, tylko swoista fanaberia pewnej grupy ludzi i w związku z tym da się go po prostu zlikwidować, co zapowiada świętokrzyska marszałek, jeżeli MKiDN nie zmieni swojego stanowiska, iż dyrektorem ma zostać ten, kto wygrał konkurs.

Piotr Kruszczyński: Kultura nie może być elementem gry politycznej. Obsadzanie dyrektorskiego stanowiska według politycznego klucza oznacza, iż władze traktują teatr jako potencjalne centrum szerzenia propagandy. To bardzo smutny fakt. Choć można w nim przekornie i gorzko poszukać pozytywów, bo… włodarze świętokrzyscy, jak widać, bardzo solidnie zainteresowali się teatrem.

AKK: Ale przy okazji też zadać pytanie, po co teatr jest nam dzisiaj potrzebny i jakie warunki muszą być spełnione, by mógł spokojnie funkcjonować? Nie da się go całkowicie oddzielić od polityki, choćby dlatego, iż jest państwowy, czyli utrzymywany z budżetu miasta, samorządu lub ministerstwa. „Kto płaci, ten wymaga” – prosta zależność, o której łatwo zapominamy. A skoro jest zależność finansowa, to zawsze może pojawić się pokusa, by coś narzucać… właśnie politycznie.

PK: Taki podział teatrów, dokonany po 1989 roku, cały czas funkcjonuje. Wiemy, iż w jednym miejscu działa to lepiej, a w innym gorzej. W większości teatrów samorząd czy rząd, ma jasną strategię i wie, jak nie ingerując w treść dzieła sztuki zarządzać kulturą…

AKK: …i po co mu teatr, na przykład?

PK: Tak. Choć, jak widać na kieleckim przykładzie, wciąż są na mapie miejsca, w których kulturę traktuje się instrumentalnie, niczym „zbrojne ramię władzy”. A tak być oczywiście nie powinno.

AKK: A jak wygląda kooperacja między Teatrem Nowym i samorządem województwa wielkopolskiego? Urząd daje pieniądze i o nic nie pyta, czy dyskutujecie na temat repertuaru?

PK: Mieliśmy kolejny bardzo dobry sezon tej współpracy.

fot. M. Lapis

Posiadamy, rzecz jasna, całkowitą artystyczną niezależność, a to, ile będzie się działo w Teatrze Nowym jesienią, świadczy o tym, iż jesteśmy dla wielkopolskiego samorządu istotni.

Zresztą, środki finansowe na wydarzenia nowego sezonu wpłyną do nas nie tylko z Urzędu Marszałkowskiego, ale także z MKiDN, dzięki złożonym przez nas skutecznie wnioskom o dofinansowanie.

AKK: Przez chwilę porozmawiajmy o sezonie zakończonym, chociaż nie wiem, jak to zrobić, bo przecież dyrektor nie jest od oceniania własnej pracy. Zapytam więc inaczej: czy gdyby rozliczenie teatru miało się odbywać poprzez uzyskanie absolutorium, otrzymałbyś je?

PK: A wyobraź sobie, iż coś takiego wydarzy się właśnie za kilka dni, podczas mojego spotkania z marszałkiem Markiem Woźniakiem. Co roku, po teatralnym sezonie, poddaję moją pracę ewaluacji i rozliczeniu. To dobra praktyka. Niedawno na posiedzeniach Unii Polskich Teatrów, której jestem wiceprezesem, bardzo dużo czasu poświęciliśmy właśnie kwestii sezonowej ewaluacji – w tym przede wszystkim oceny pracy dyrektorów. Przywołałem przy tym właśnie moje dobre, wielkopolskie doświadczenie. Chodzi o to, żeby program organizacyjno-artystyczny, który jest składany przez dyrektora na całą kadencję, nie był literacką fikcją, ale przedmiotem rozliczenia sezonowego. Myślę, iż rzetelność takiej oceny przyczyni się do jeszcze lepszej jakości na polskich scenach.

AKK: Jak się odbywa taka ewaluacja? Czy to tylko sprawdzenie tak zwanych „twardych danych”: frekwencja, wpływy z biletów, koszty poniesione, liczba premier? Czy brana jest też pod uwagę jakość artystyczna? I kto dokonuje tej oceny? Recenzenci-eksperci czy urzędnicy? Są przyjęte jakieś kryteria? Bo chyba nie chodzi wyłącznie o długość braw po premierze?

PK: No, z brawami jest u nas bardzo dobrze.

AKK: Jak we wszystkich polskich teatrach – wszędzie publiczność ochoczo podrywa się z miejsc po opadnięciu kurtyny i klaszcze, klaszcze, klaszcze…

PK: Opierając się tylko na tych emocjonalnych danych, można by powiedzieć, iż faktycznie wszędzie jest świetnie. U nas liczby też mogą robić wrażenie: sezon zakończyliśmy 425 wydarzeniami, co jak na 365 dni w roku, minus wakacje, wyjazdy, festiwale, jest dość imponującym osiągnięciem.

AKK: No, ale macie trzy sceny.

PK: Tak. I na każdej możemy się pochwalić minimum osiemdziesięcioprocentową frekwencją – w sumie odwiedziło nas ponad 60 tysięcy widzów. Bardzo mnie cieszy, iż Wielkopolanie nam ufają. Obserwujemy wciąż popandemiczny powrót widzów i wzrost zainteresowania teatrem – to naprawdę fantastyczne! Ale wracając do ewaluacji… Co miesiąc systematycznie składamy raporty z działalności merytorycznej: z premier, codziennego grania spektakli i prowadzonych działań edukacyjnych – mamy tego naprawdę dużo. A jakość? Oceniają ją między innymi także widzki i widzowie z Urzędu Marszałkowskiego.

AKK: Nie eksperci, nie recenzenci, tylko urzędnicy?

PK: Gościmy u nas marszałka, jego zastępców, pracowników Departamentu Kultury i w czasie rozmów po spektaklach poznajemy też ich opinie.

AKK: I to jest wystarczające dla uzyskania „absolutorium”?

PK: Trudno znaleźć lepszy sposób na ocenę wydarzenia artystycznego niż żywy dialog z odbiorcą.

AKK: A zadał ci ktoś pytanie, czy przypadkiem nie masz zamiaru konkurować z Teatrem Muzycznym?

PK: Nie przypominam sobie. A dlaczego powinien?

AKK: Bo tu każdy śpiewany spektakl jest hitem. W tym sezonie to był „Młynarski. Trochę miejsca”. A wcześniejsze przedstawienia o podobnym charakterze też były wykonawczo świetne. „Młynarski” okazał się „strzałem w dziesiątkę” – dostarczył nie tylko dobrej rozrywki, ale i refleksji z nutą sentymentalizmu.

PK: Myślę, iż sam autor sprawia, iż to nigdy nie jest rozrywka bezrefleksyjna. Twórcy i wykonawcy spektaklu podeszli do utworów Młynarskiego z szacunkiem i fantazją w dobrze dobranych proporcjach.

fot. M. Lapis

Bardzo się cieszę, iż udaje nam się kontynuować współpracę z aranżerem utworów Dawidem Sulejem Rudnickim, który w październiku zadebiutuje u nas jako szef muzyczny festiwalu „Pamiętajmy o Osieckiej”. Przez ostatnich pięć edycji tę funkcję fantastycznie sprawował Jacek Piskorz, ale zgodnie z festiwalową tradycją, jego dyrektor artystyczny Jerzy Satanowski dokonuje personalnej zmiany co cztery lata.

Jackowi, za wybitne zasługi, kadencję choćby przedłużono, ale teraz czas na Dawida. To będzie trzecia nasza współpraca, bo – przypomnę – wcześniej, poza „Młynarskim”, przygotowywał u nas muzycznie recital Małgorzaty Walendy, poświęcony głównie twórczości Osieckiej.

AKK: Rzeczywiście to, co zrobił z piosenkami Młynarskiego zasługuje na standing ovation… Honorujecie Osiecką, honorujecie Cywińską, od ubiegłego roku patronkę teatru. Czy pamięć o nich wyrażać się będzie w jakiś jeszcze inny sposób niż festiwal piosenki w pierwszym przypadku i coroczne spotkania urodzinowe w drugim? Jest oczywiście „Wiśniowy sad” w reżyserii Cywińskiej – oby grany jak najdłużej, ale…

PK: Uważam za bardzo ważne zachowanie życiodajnego balansu pomiędzy teatralnym językiem tradycji i nowoczesności. Cywińska stworzyła Nowy i jego zespołowe oblicze, nadała nam wyrazisty i niepowtarzalny genotyp, dlatego co roku w dniu jej urodzin, które przypadają 25 marca, w pobliżu Międzynarodowego Dnia Teatru, zamierzam poświęcać jej postaci ten jeden wyjątkowy wieczór. W tym roku zainaugurowaliśmy wydarzenie, goszcząc wybitnych polskich krytyków z Warszawy i Krakowa oraz Danutę Stenkę, która przeczytała fragmenty cudownie odnalezionych listów naszej patronki – listów pochodzących z różnych okresów jej życia, od lat sześćdziesiątych po rok 1989, kiedy objęła tekę ministry kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.

AKK: Pokazaliście też spektakl zrealizowany przez nią w 1968 roku dla Teatru Telewizji „Nie ma takiego problemu” Stanisława Tyma, dawno zapomniany…

PK: … który sprawił wszystkim ogromną radość. Cieszę się, iż Wojciech Majcherek, wicedyrektor Teatru Telewizji, dokonał tak interesującego wyboru, odnalazł i przywiózł go do nas.

AKK: Ponad trzydzieści spektakli telewizyjnych wyszło spod ręki Cywińskiej – może warto z ich przypominania uczynić stały element tych urodzinowych wieczorów?

PK: Chciałbym, żeby tak się stało, ale też żeby drążyć wspomnienia, odnajdywać interesujące konteksty – także prywatne – i snuć opowieści o relacjach międzyludzkich. By nie zatracić więzi z historią mówioną – tą historią, która zbudowała charakter tego miejsca i tego zespołu.

AKK: Nie stawiać pomnika ze spiżu?

PK: Zamiast pomnika mamy w foyer mural, otworzyliśmy też „Ogródek Cywy”… Kiedyś było takie miejsce za budynkiem teatru, w którym spotykali się wszyscy pracownicy – miejsce rozmów i bujnego życia towarzyskiego… Dzisiaj znowu je mamy. Ukwiecone przez nas, zazielonione i tętniące życiem.

AKK: Wydarzeń było sporo w minionym sezonie, ale premier tylko cztery.

PK: Rzeczywiście, nie był to najbogatszy sezon pod tym względem. Trzy premiery mogły się odbyć głównie dzięki naszemu organizatorowi, a czwarta – za pieniądze z KPO, czyli z programu ministerialnego: „W moim barszczu pływa kołdun”.

fot. M. Lapis

To spektakl, który w bardzo oryginalny sposób przywrócił w Teatrze Nowym tradycję kolędowania i muszę przyznać, iż został przyjęty ze sporym entuzjazmem zarówno przez samych wykonawców, jak i publiczność. Zrealizował go bardzo młody reżyser, Karol Bijata, we współpracy z naszym kierownikiem muzycznym, Pawłem Dampcem; wykorzystali i wypromowali przy tej okazji nasze nowe, teatralne studio nagrań.

Postanowiłem już, iż przedstawienie z niewielkimi modyfikacjami, prawdopodobnie zaktualizowane, wróci na afisz w nowym sezonie, w grudniu.

AKK: Jak „Dziadek do orzechów” w operze?

PK: Być może. W każdym razie kto nie był, zapraszam. Pozostałe premiery to „Młynarski. Trochę miejsca”, o czym już wspomnieliśmy, a także „Baśń dla wkur…onych” i „Alicja w Kraine Czarów. Remix”. Dwie ostatnie skierowane do widzów w zdecydowanie różnym wieku, ale odczuwających podobny dyskomfort w zderzeniu z rzeczywistością. Na obie pozyskaliśmy dodatkowe fundusze: z MKiDN oraz od sponsora, poznańskiej firmy Volvo Karlik, z którą nawiązaliśmy interesujące partnerstwo. Oba tytuły cieszą się uznaniem widowni. W „Baśni…” tekst Maliny Prześlugi został zinterpretowany reżysersko przez Piotra Ratajczaka, a „Alicja…” jest kolejną – po „Woyzecku” – reinterpretacją klasycznego motywu, dokonaną przez Zdenkę Pszczołowską. Co interesujące – oboje ci twórcy w nowym sezonie obejmą dyrekcje artystyczne teatrów. Po Mai Kleczewskiej i Janie Klacie są to kolejni dyrektorzy-elekci pracujący niedawno w Nowym.

AKK: Można by pomyśleć, iż żeby objąć teatr w Polsce, trzeba popracować w Nowym…Kiedy spotkaliśmy się poprzednio, mówiłeś, iż z propozycji, jakie dostajesz, jesteś w stanie wywnioskować, co najbardziej interesuje reżyserów w kolejnych sezonach. W takim razie, o czym będziemy rozmawiać w Nowym od jesieni? Nad czym będziemy się pochylać?

PK: Wracamy do diagnozy rzeczywistości, w której coraz trudniej oddzielamy prawdę od tak zwanych pół-prawd i całkowitej fikcji. Żyjemy w niebywałym chaosie i zgiełku informacyjnym, zalewa nas fala fake newsów, media nie spełniają obowiązku zachowywania obiektywizmu w przekazywanych informacjach, a bad newsami nakręcają spiralę naszych emocji, mamy więc ogromną potrzebę posiadania narzędzi do nawigacji i możemy dostarczyć je przez teatr. Spróbujemy na naszych scenach powrócić do zdefiniowania najważniejszych spraw, które nas dziś dotyczą i dotykają. Otrzymaliśmy około pięćdziesięciu propozycji reżyserskich, mieliśmy w czym wybierać. Mówię „my”, bo decyzje repertuarowe podejmuję razem z działem literackim: Magdaleną Koryntczyk, która jest etatowym dramaturgiem, i Markiem Grześkowiakiem, sekretarzem literackim.

fot. M. Lapis

Po wielu rozmowach z twórczyniami i twórcami, zdecydowaliśmy się na cztery tytuły, które wzbogacą repertuar Nowego tej jesieni. We wrześniu czeka nas wyjątkowy weekend premierowy, bo po raz pierwszy od dłuższego czasu dwa nowe spektakle pokażemy dzień po dniu: na Trzeciej Scenie będzie to kameralny, stricte aktorski, rozpisany na bardzo wyraziste postaci, thriller psychologiczny Mariusa von Mayenburga „Ellen Babić”. Tekst, który już w lekturze wszystkich nas zachwycił.

Von Mayenburg to dawny „brutalista”, swego czasu często pojawiający się na polskich scenach, znany chociażby z „Ognia w głowie” czy „Pasożytów”, który po fali sukcesów stał się w Polsce autorem trochę zapomnianym. Teraz powraca do nas w polskiej prapremierze świetnie napisanego dramatu. Wyreżyseruje go – w ramach debiutu – Piotr Biedroń, aktor Teatru Wybrzeże, niedawno nagrodzony na festiwalu „Dwa Teatry” za rolę w „Pięknej Zośce” w reżyserii Marcina Wierzchowskiego. Nasz spektakl będzie opowiadał o skomplikowanej relacji prywatno–służbowej trzech osób… Bliska relacja dwóch kobiet zostaje zaburzona poprzez wizytę przełożonego jednej z nich… Nic tu nie jest jednoznaczne, nic określone do końca. Spektakl dotyka intymnych spraw, które dziś bywają przedmiotem zainteresowania kultury woke. Opowiada o tym wszystkim w sposób bardzo przejmujący i jednocześnie atrakcyjny.

AKK: A następnego dnia…

PK: … czeka nas premiera na Scenie im. Łomnickiego i interesujące spotkanie profesora z uczniem, ponieważ Radosław Stępień, reżyserujący ten spektakl, zaprosił do współpracy, powierzając jedną z głównych ról, swojego dawnego profesora z krakowskiej szkoły teatralnej, Mikołaja Grabowskiego. A wiemy, iż nie ma w Polsce lepszego interpretatora myśli Gombrowicza niż Grabowski. Tytuł premiery:„Rejs. Historia”. Będzie to kompilacja niedokończonego dramatu Gombrowicza „Historia”, który za zgodą Rity Gombrowicz zostanie dopełniony fragmentami innych dzieł, w konsekwencji czego powstaje bardzo osobisty, autorski tekst Stępnia.

AKK: Jak się domyślam, „Rejs” nawiązuje przede wszystkim do „Transatlantyku”.

PK: Właśnie tak. Latem 1939 roku na pokładzie transatlantyku „Chrobry” wyrusza do Argentyny młody Gombrowicz – na scenie w tej roli Jan Romanowski – a niemal ćwierć wieku później na pokładzie statku „Federico Costa” wraca do Europy, ale już nie do Polski, Gombrowicz dojrzały. Radek Stępień zastanawia się, co by było, gdyby w wyobrażonej czasoprzestrzeni te dwa statki się spotkały, co miałyby sobie do powiedzenia na pełnym oceanie te dwie osoby. Oczywiście otoczone są całą galerią dziwnych postaci, a statek „zalewany” jest falami historii Europy.

AKK: Czyli w wakacje powinniśmy przypomnieć sobie twórczość Gombrowicza?

PK: Myślę, iż przekaz będzie czytelny choćby dla tych, którzy jej nie znają. Wszystkich dziś dotyka problem migracji. Do tego dochodzi patriotyzm, jego definicja i bardzo różne dziś jej pojmowanie, choćby w kontekście wojny za wschodnią granicą… To wszystko odnajdziemy w spektaklu.

AKK: I jeszcze dwie premiery do końca roku…

PK: Pojawili się u nas dwaj bardzo ciekawi interpretatorzy Szekspira: reżyser Stanisław Chludziński i dramaturg Bartosz Cwaliński – młodzi, ale już nieco doświadczeni, mający za soba kilka interesujących spektakli. Zaproponowali „Koriolana”. Przypomnę, iż Koriolan to wybitny rzymski wódz, strateg i wizjoner, którego główną słabością jest pycha.

AKK: O niej będziemy rozmawiać? O pysze, która zwykle „kroczy przed upadkiem”?

PK: Wygląda na to, iż w tej interpretacji, starożytny Rzym przejrzy się we współczesnej Ameryce, z jej wizjonerami z Doliny Krzemowej i jej pseudofeudalnym dworem.

AKK: Metafora szeroka, popłyniemy dalej…

PK: Tak, zapewne… Na początku grudnia natomiast pokażemy rzecz „bliższą naszemu ciału”, czyli „Chorego z urojenia” Moliera. Bierze go na warsztat Oskar Sadowski – kolejny młody twórca, mający już doświadczenia w pracy w Polsce i za granicą, będący dziś „prawym ramieniem” Krystiana Lupy.

fot. M. Lapis

Zamierza odczytać sztukę Moliera jako tekst niekoniecznie komiczny, bo jako opowieść nie tylko o patologicznych relacjach rodzinnych, ale i jako rozważania, czy niedomagania głównego bohatera nie są aby reakcją ciała na chorobę duszy.

A iż żyjemy w epoce „kultu ciała”, które próbujemy ciągle udoskonalać, to na scenie zobaczymy obok klasycznego molierowskiego motywu, także świat współczesny; co prawda od Argana dzielą nas setki lat, ale mam wrażenie, iż jego urojenie chorobowe przenosi się z pokolenia na pokolenie i jest obecne w nas również dzisiaj, choć – być może – bardziej dotyczy zewnętrzności niż wnętrza.

AKK: Czy te cztery premiery wyczerpią pulę nowych spektakli w nadchodzącym sezonie?

PK: Nie, późną zimą i wiosną planujemy realizację jeszcze trzech spektakli, ale tytułów nie będę na razie zdradzać – poinformuję o konkretach jesienią, po przedstawieniu propozycji obsadowych naszemu zespołowi aktorskiemu. Chciałbym za to zwrócić uwagę na nasze inne działania – edukacyjne – które cieszą się wielką popularnością i uznaniem. W minionych dwu sezonach prowadziliśmy warsztaty senioralne, którymi zajmował się Michał Pabian i ta dobra inicjatywa będzie kontynuowana. Na początku roku zaczęliśmy współpracę z wybitną edukatorką, ale także świetną aktorką i twórczynią teatru niezależnego Ewą Kaczmarek, znaną poznańskim widzom także jako Laura Leish. Ewa prowadzi u nas zajęcia dla młodzieży i dorosłych. Od lipca dba o tę część oferty edukacyjnej już jako stała członkini zespołu Nowego.

AKK: Czemu służą te zajęcia? Spełnieniu aktorskiemu czy pogłębianiu wiedzy?

PK: Wszystkie nasze działania edukacyjne – te dla najmłodszych, prowadzone przez Agnieszkę Chełkowską, jak i te senioralne oraz dla dorosłych i młodzieży – służą zaspokajaniu różnych potrzeb ich uczestniczek oraz uczestników. Bardzo uważnie wsłuchujemy się w ich głosy. Nie narzucamy form. Fantastyczne jest to, iż nasi prowadzący są doświadczeni, a ich umiejętności pozwalają dostroić się do oczekiwań, zarówno z zakresu teorii teatru, jak i praktyki. Mam nadzieję, iż zimą, po kolejnym semestrze pracy, będziemy mogli pokazać jej efekty.

AKK: Jak sądzisz, z czego wynika zapotrzebowanie na takie zajęcia?

PK: Pewnie w każdej grupie wiekowej z nieco innych powodów, ale – nieco generalizując – obserwuję też ogromną potrzebę tworzenia małej teatralnej wspólnoty, odbudowania więzi międzyludzkich i umiejętności dialogu, poszukiwania żywych relacji…

AKK: Zauważyliśmy, iż Facebook wszystkiego nie załatwi?

PK: Szczególnie w najmłodszym pokoleniu. Ludzie nastoletni bardzo obawiają się bezpośrednich kontaktów, a teatr świetnie służy przełamywaniu tego lęku.

AKK: Czyli najważniejszym zadaniem warsztatów jest powrót do rozmowy?

PK: Tak, one zdecydowanie mają moc przełamywania barier, które nam fundują m. in. najnowsze technologie. I mogą odbudowywać najprostsze relacje międzyludzkie.

AKK: A projekt „Nowy czyta dzieciom”? Rodzice już nie czytają dzieciom książek?

PK: Dostrzegliśmy sami potrzebę, by im w tym pomóc, ale otrzymaliśmy też głosy rodziców w tej sprawie. Co sezon twórczyni pomysłu, Agnieszka Chełkowska, stara się wymyślić nowy kontekst dla tych lektur. Właśnie na życzenie rodziców w nadchodzącym sezonie zajmiemy się opowieściami tradycyjnymi, bajkami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, historiami powszechnie znanymi, które warto jednak ciągle przypominać. Andersen, bracia Grimm, cały baśniowo-bajkowy kanon będziemy mogli poznawać na nowo w interpretacji naszych aktorek i aktorów.

AKK: Tydzień Młodego Teatru będzie też kontynuowany?

PK: Oczywiście! Nie mogę na razie nic powiedzieć o programie, bo on zawsze powstaje doraźnie, dopiero w listopadzie – wtedy, kiedy obejrzymy m. in. krakowskie Forum Młodej Reżyserii i zaprosimy do Teatru Nowego wyróżniające się osoby.

AKK: Wspomniałeś, iż jesteś wiceprezesem Unii Polskich Teatrów. Co jest jej celem?

PK: Unia powstała wiele lat temu z inicjatywy Macieja Englerta, ówczesnego dyrektora Teatru Współczesnego w Warszawie.

fot. M. Lapis

Teraz, za prezesury Ewy Pilawskiej, dyrektorki Teatru Powszechnego w Łodzi, postanowiliśmy przemówić mocnym środowiskowym głosem w sprawie nowych założeń legislacyjnych dla teatru jako nowocześnie zarządzanej instytucji kultury.

Mamy nadzieję, iż to wreszcie spowoduje, iż wszystkie bolączki, które dotykają osoby pracujące w teatrach i zarządzające nimi, znikną i odejdą w niepamięć.

AKK: Chyba nie znikną, bo jednak teatr to instytucja żywa – nie tylko regulaminy, statuty, ale i ludzie z ich emocjami.

PK: Jasne, emocje to też narzędzia w naszej pracy. Chodzi o to, żeby nie musiały dotyczyć spraw organizacji pracy czy finansów.

AKK: Czy to jest także odpowiedź na różne sytuacje patologiczne w teatrze, o których od jakiegoś czasu słyszymy i czytamy?

PK: Tak, mamy w polskim teatrze efekt upiornego domina: niedoskonałość ustawy wiąże ręce dyrektorom, na których z tego powodu nieraz narzekają twórczynie i twórcy uzależnieni choćby od terminowości przyznawania teatrom budżetów. Zespoły aktorskie drżą z niepewności jutra, trzymając się nie najlepiej opłacanych etatów. Rynek pracy zastyga, a młodzi absolwenci wydziałów aktorskich beznadziejnie wyczekują swojej szansy, ale jak dać im pracę, skoro nie zwalniają się etaty…

AKK: A na to jeszcze nakładają się emocje.

PK: Najsilniejsze emocje zawsze wynikają z niemocy – bezradności człowieka wobec systemu. Próbujemy to w tej chwili naprawić. I mamy nadzieję na pełne zrozumienie ze strony rządu.

AKK: A w jakim tempie się to dzieje?

PK: Propozycja nowelizacji, wypracowana wspólnie z aktorskimi i reżyserskimi związkami zawodowymi, została już przygotowana i przekazana.

AKK: No to czekam na finał.

PK: Chciałbym w podsumowaniu minionego sezonu napomknąć o jeszcze jednej bardzo przyjemnej i ważnej dla nas rzeczy: Teatr Nowy znów będzie niedługo należeć do Europejskiej Konwencji Teatralnej (ETC). To istotna część planów związanych ze współpracą międzynarodową, którą chcemy rozwijać promując wielkopolską kulturę zagranicą. Pierwszy krok wykonaliśmy: była to nasza majowa wizyta na festiwalu w Maladze ze spektaklem „Jednooki król” w reżyserii Antoniny Choroszy. Zawieźliśmy do Hiszpanii hiszpański tekst w bardzo polskiej interpretacji i bardzo im to przypadło do gustu. Mam nadzieję, iż dzięki członkostwu w ETC uda nam się tego typu więzi zacieśniać, a Teatr Nowy znowu będzie jeździł nie tylko po Polsce, ale też po Europie.

AKK: To twoja inicjatywa?

PK: Zapisałem to w programie na tę kadencję…

AKK: … więc musiałeś zrobić.

PK: Właśnie. Nie było odwrotu.

Idź do oryginalnego materiału