Maciej Słomiński, Interia: Da się żyć z pisania książek w Polsce?
Magdalena Grzebałkowska, reporterka, autorka książki „Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej”: - Da się, chociaż nigdy nie myślałam, iż pójdę w tę stronę. Po 10 latach pisania reportaży dostałam propozycję napisania książki. Wydawnictwo Znak zaproponowało mi napisanie biografii księdza Jana Twardowskiego. Pierwsza myśl: czy on mnie w ogóle interesuje? Druga: może to pierwszy i ostatni raz, kiedy ktoś mi proponuje napisanie książki? Podjęłam się więc tego zadania.
Ile sprzedała pani tej książki?
– 40 tysięcy egzemplarzy przez pół roku. Na dzisiejsze czasy ta liczba to kosmos. To była fajna, ale i trudna przygoda, bo wciąż pisałam reportaże w „Gazecie Wyborczej”. Zwolniłam się dwie książki później w 2015 r. Kolega mi mówił, iż jak wydam osiem książek w życiu, to mogę z tego żyć i już nic innego nie robić.
Ile pani wydała?
– Z ostatnią – „Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej” – będzie osiem, w tym dwie we współpracy z Ewą Winnicką, ale kolega się mylił, niestety. Od wydania książki o księdzu Twardowskim czytelnictwo w Polsce poleciało na łeb, na szyję, choć już wówczas wydawało się, iż szorujemy po dnie. Mówię cały czas o literaturze faktu, beletrystyka rządzi się własnymi prawami. Jest jeden chlubny wyjątek: „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak, które rozeszły się w nakładzie 500 tysięcy. To genialna książka. Przedstawiła myślenie w Polsce na zupełnie inne tory, jej wydanie to nie tyle zdarzenie literackie, tylko socjologiczne czy kulturowe. I raczej nie do powtórzenia.
Lubi pani pisać?
– Chyba nikt, kto z tego żyje, nie lubi. Jak mówi moja przyjaciółka Ewa Winnicka – pisanie to jest związek d… z krzesłem. Najważniejsze, żeby pamiętać, iż pisarze to nie są żadni artyści tylko rzemieślnicy. Księgowa liczy w pracy pieniądze, szewc szyje buty, reporter czy pisarz tkwi przed komputerem i się biedzi nad ułożeniem kolejnych zdań. To nie jest tak, iż wsiadam w tramwaj do Jelitkowa, idę nad morze i czekam na natchnienie. Nad morzem to może mewa ci narobić na głowę, a nie natchnienie przynieść. Moja teoria jest taka: z jakąś iskrą bożą trzeba się urodzić, ale tylko pisząc i czytając, możesz poprawić swoje zdolności.
Prawica chce widzieć w nich jedynie przyjaciółki, lewica siłę namiętności. Ja mam serce po lewej stronie i uważam, iż łączyła je miłość. Ale czy było między nimi spełnienie cielesne? Nie wiemy
~ Magdalena Grzebałkowska
Jak zostać pisarką bestsellerowych książek?
– Nie ma jednej drogi. Zaczynałam jako dziennikarka od newsów, najpierw w „Głosie Wybrzeża”, potem jeszcze w latach 90. w trójmiejskiej „Gazecie Wyborczej”, która wtedy nazywała się „Morska”. Moim marzeniem było pisać reportaże. W 2000 r. Małgorzata Szejnert zadzwoniła i złożyła mi propozycję nie do odrzucenia. Przeszłam do „Dużego Formatu”, z tym iż nie musiałam siedzieć w Warszawie. Byłam w świetnym miejscu w świetnym czasie. Pensje były dobre, można było pracować nad wybranym tematem choćby kilka miesięcy, redakcja płaciła za wyjazdy zagraniczne.
Pani droga jest dość modelowa, niczym sportowca, który przebija się przez kolejne ligi. Newsy lokalne, reportaż, Warszawa, wreszcie książki.
– Jestem self-made woman (śmiech). Gazeta codzienna to najlepsza szkoła. Jak potrafisz napisać interesujący tekst z nudnej rady miasta albo przedstawić relację z zasypanych śniegiem ulic, potem możesz próbować sił w innych formach. Młodzi ludzie chcą dziś mieć wszystko i natychmiast. Pytają mnie na warsztatach, jak od razu napisać książkę. Wtedy ich odsyłam na zaśnieżone chodniki.
Pani się trafiają same świetne tematy – Beksińscy, Komeda, II wojna światowa. A jak panią znalazła Maria Konopnicka?
– Konopnicką sobie wymyśliłam już wiele lat temu, przeczytałam „Homobiografie” Krzysztofa Tomasika, to o polskich twórcach, którzy żyli w związkach homoseksualnych. Był tam rozdział o Konopnickiej i jej związku z Marią Dulębianką. Pomyślałam wtedy, iż nasza poetka nie była tak nudna, jak o niej sądziłam. Połknęłam haczyk, temat zaczął we mnie krążyć.
Przepraszam, ale z pani książki nie wynika jednoznacznie, iż Konopnicka z Dulębianką były w związku. Podróżowały razem, mieszkały, są poszlaki.
– Spędziły razem dwie dekady, więc moim zdaniem tworzyły związek. Jaki on był? Tego się już nie dowiemy. Prawica chce widzieć w nich jedynie przyjaciółki, lewica siłę namiętności. Ja mam serce po lewej stronie i uważam, iż łączyła je miłość. Ale czy było między nimi spełnienie cielesne? Nie wiemy. Prawdopodobnie moglibyśmy to odczytać z ich bogatej korespondencji, została jednak spalona przez córki poetki, po jej śmierci.
To nie jest tak, iż wsiadam w tramwaj do Jelitkowa, idę nad morze i czekam na natchnienie. Nad morzem to może mewa ci narobić na głowę, a nie natchnienie przynieść
~ Magdalena Grzebałkowska
Czy byli inni mężczyźni w życiu Konopnickiej oprócz męża Jarosława, z którym się rozstała?
– Plotkowano na ten temat, kiedy jeszcze żyła i przez cały wiek po jej śmierci. Nie mamy na to dowodów. Są jedynie uryweczki listów do Marii od Konstantego Krynickiego, nauczyciela jej dzieci i długoletniego przyjaciela domu, z których wynika, iż był w niej zadurzony, ale nic ponad to. Na pewno darzyła silnym uczuciem Nikodema Iwanowskiego, malarza i poetę ze Żmudzi, z którym się spotykała w Warszawie przez kilka miesięcy. Czy jednak było coś więcej między nimi ponad spacery nocą po parku i długie rozmowy, nie wiem.
– Pamiętajmy, iż mówimy o XIX wieku, czasie konwenansów. Iwanowski tak pisał do Orzeszkowej o swoim zakochaniu w Konopnickiej, tu parafrazuję: „z tego wszystkiego to prawie do niej po imieniu powiedziałem”.
Zwykle w pani książkach występują ludzie, którzy pamiętają opisywaną postać. Teraz było inaczej.
– To prawda, z doświadczenia wiem, iż muszę odbyć około 150 rozmów, zanim zbiorę wystarczający materiał do biografii. Tu nie mogłam tego zrobić, bo nie żyje już nikt, kto by mógł pamiętać Konopnicką osobiście. Musiałam bazować na dokumentach, opracowaniach, gazetach z epoki, objechałam polskie archiwa, muzea i biblioteki, rozmawiałam z konopnickologami i znawcami XIX wieku.
Z perspektywy XXI wieku postępowanie Marii jako matki jest nie do obronienia. Ale nie powinniśmy patrzeć na życie ludzi sprzed dwóch wieków ahistorycznie. Musimy poznać konteksty, spróbować myśleć tak, jak oni
~ Magdalena Grzebałkowska
Co wiedziała pani o Konopnickiej na początku pracy nad jej biografią?
– Niewiele, oprócz tego, iż żyła z Dulębianką, napisała „Rotę” i baśń o krasnoludkach. Poza tym miałam w głowie same stereotypy. Wydawało mi się, iż Konopnicka musiała być bardzo kościelna, dużo jest Boga w jej wierszach. Tymczasem ona choćby dzieci nie chrzciła. Była wierząca, ale całe życie walczyła z Kościołem Katolickim. Stąd dezorientacje w tytule.
Czy Konopnicka była dobrą matką? Wyrzekła się przecież jednej ze swoich córek, życzyła jej śmierci, pozwoliła ją zamknąć w zakładzie dla obłąkanych.
– jeżeli patrzymy na to, co stało się z chorą psychicznie Heleną z perspektywy XXI wieku, postępowanie Marii jako matki jest nie do obronienia. Nie lepiej wypada Konopnicka jako matka Laury. Jej córka marzyła o aktorstwie, a poetka robiła wszystko, żeby nie dopuścić Lorki na scenę. Ale nie powinniśmy patrzeć na życie ludzi sprzed dwóch wieków ahistorycznie. Musimy poznać konteksty, spróbować myśleć tak, jak oni.
– W tym celu czytałam bardzo dużo o chorobach psychicznych w drugiej połowie XIX wieku, rzeczy współczesnych Marii i dzisiejszych. Stąd wiem, iż postępowanie Konopnickiej ludziom z jej epoki nie wydawało się okrutne. Współczuli poetce a nie jej córce. Potrafię też zrozumieć jej zachowanie wobec Laury, która przeszła galopujące suchoty i miała tylko jedno sprawne płuco. Matka chciała ją ochronić. Z drugiej jednak strony, aktorka w rodzinie to był straszny wstyd. Konopnicka uważana za wieszczkę, musiała uważać na to, jak ludzie widzą jej rodzinę.
Trochę się pani tłumaczy za Konopnicką, niepotrzebnie. Moim zdaniem z książki wynika, iż była bardzo dobrą matką. Mimo Heleny.
– Mocno jej ta córka dała do pieca. Kradła, była w więzieniu, miała próby samobójcze i histerie. W XIX wieku, gdy Helena zachorowała, psychiatria dopiero raczkowała. Na wszystko była jedna diagnoza: histeria.
– Zdiagnozowali jej histerię z kleptomanią, bo kradła. Lekarze radzili, aby człowieka chorego na histerię najlepiej odseparować od rodziny, wtedy wyzdrowieje. A jak nie wyzdrowieje, to umrze. Moja bohaterka była pozytywistką, postępowała zgodnie z ówczesną nauką, wierzyła w mędrca szkiełko i oko. Skoro więc lekarze uważali, iż najlepszym lekarstwem na histerię jest odseparowanie chorej osoby, Maria tak uczyniła. Smutny i strasznie tragiczny los Heleny.
Maria uciekła od męża z dziećmi do Warszawy, pod pretekstem konieczności posłania ich do szkół. Nie rozwiodła się z nim jednak. Ówczesny kodeks wprawdzie przewidywał rozwody, ale dzieci pozostawały przy ojcu a rozwódka była kobietą zhańbioną w oczach ludzi. Mąż nie był w stanie jej wysyłać pieniędzy, żył w biedzie i długach. Z czego utrzymywała się poetka po przyjeździe do Warszawy?
– Z korepetycji, które były dla niej męką. Wynajmowała z tego małe mieszkanka, w których się gnieździli. Rzadko ją było stać na służącą, początkowo szyła swoim dzieciom ubrania, bo nie miała pieniędzy na gotowe. Podczas przerw między korepetycjami robiła zakupy, sprzątała i gotowała obiady.
– Na szczęście w ciągu trzech lat zrobiła karierę i stała się kimś w rodzaju dzisiejszej celebrytki. Wtedy już mogła żyć z pisania, choć nigdy nie stała się bogata. Miewała chwile oddechu, na przykład wtedy, gdy była redaktorką naczelną gazety dla kobiet „Świt”. Wtedy zarabiała nieźle i stać ją było na luksusowe mieszkanie. Zwykle jednak żyła z dnia na dzień, a to, co zarobiła, dzieliła między siebie i dzieci.
W trakcie pisania przebrała się pani w strój z epoki, ścisnęła gorsetem. Po co?
– Bo chciałam choć trochę wejść w buty Konopnickiej. Życie kobiet w XIX wieku było ciężkie, pełne ograniczeń i zakazów. Bogate miały pomoc, biedne musiały sobie radzić same. jeżeli były szlachciankami, jak Konopnicka, musiały przy tym stosować się do konwenansów, o których już wcześniej mówiłam, a więc nie wypadało wyjść na ulicę bez gorsetu, kapelusza i rękawiczek. Tak mogły poruszać się po mieście jedynie służące i robotnice.
– Spędziłam więc część dnia w gorsecie, długiej sukni i kapeluszu, robiąc swoje zwykłe codzienne czynności. Pisałam na komputerze, poszłam po zakupy, jechałam autobusem, wszystko w tym stroju. Chodziłam w nim po Starym Mieście, dokładnie śladami Konopnickiej, gdzie ona mieszkała. Ludzie mnie bardzo życzliwie traktowali w autobusie.
Konduktor sprawdzał bilety?
– Bilet miałam z XXI wieku, nigdy nie jeżdżę na gapę. Wytrzymałam w gorsecie tylko parę godzin, bo jednak uwierały mnie fiszbiny.
Mówi pani, iż poetka żyła w biedzie, ale przecież cały czas podróżowała. Nicea, Włochy, potem Szwajcaria.
– Szwajcaria była wtedy najtańszym państwem w Europie. Podróżowanie było o wiele tańsze niż dziś – i bilety na pociągi, i wynajem pokojów. Początkowo Konopnicka uciekała przed swoją córką Heleną, przed wstydem, który zostawiła w Warszawie, potem jeździła z Dulębianką na południe Europy, ze względu na bardziej „leczniczy” klimat.
Maria Konopnicka była świadoma tego, iż będzie w lekturach szkolnych?
– W życiu. Owszem, uważano ją jeszcze za jej życia za wieszczkę, ale przecież nie mogła wiedzieć, iż osiem lat po jej śmierci będzie wolna Polska, w niej lekcje polskiego i lista lektur. Bardzo ciekawi mnie pokolenie ludzi, którzy urodzili się i zmarli pod zaborami, jak Konopnicka. Pragnęli Polski idealnej, ale kompletnie nie potrafili sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała. Kłócili się o nią straszliwie.
Nie było Polski, a oni darli o nią koty.
– Podobnie jest dziś. Wprawdzie Polska jest wolna, ale Polak Polakowi wilkiem. Tylko dekoracje – stroje, pojazdy, zwyczaje, różnią nas od rodaków sprzed 100, 200 lat.
Najbardziej kojarzę Konopnicką z „Naszą szkapą”.
– Gdy odrzucimy koszmar lektury szkolnej, to jest to wybitna rzecz. Świetnie napisana, bez dłużyzn, opisów przyrody jak u Elizy Orzeszkowej. Nowele Konopnickiej to krótkie, dynamiczne formy, które gwałtownie płyną do brzegu i mają cel. Tak naprawdę to są reportaże. Myśmy się zafiksowali na Konopnickiej jako poetce, ona zresztą za taką się uważała, a tymczasem pisała genialne nowele. Niektóre się zestarzały, ale większość trzyma poziom i warto do nich wrócić.
– O jej poezji nie chcę się wypowiadać, bo nie jestem znawczynią. Trafiła na trudną epokę, pozytywizm nie sprzyjał poetom. Konopnicka na tle współczesnych pisała dobre wiersze, ale też nie miała wielkiej konkurencji. Uważam, iż wiersze, które pisała z potrzeby serca, a nie potrzeby pozytywizmu, są wybitne. Najsłabiej wychodziły jej utwory okolicznościowe, pisane na zamówienie. Wiedziała o tym i ubolewała nad tym. Ale musiała z czegoś żyć.
Skąd się wzięła „Rota”? Przecież dotyczy Niemiec, tymczasem Konopnicka żyła w zaborze rosyjskim.
– Rosyjski zabór był strasznie opresyjny, zsyłka na Syberię za byle co, tyle iż tam był totalny chaos, jak to w Rosji. Prusacy zaś działali metodycznie, po cichutko Polaków germanizowali, a wszelkie protesty były tłumione bezwzględnie. Gdy w 1901 r. doszło do strajku polskich dzieci we Wrześni, gdy poddano je karze chłosty, Konopnicka na całym świecie zebrała kilkadziesiąt tysięcy podpisów kobiet w proteście przeciw tym zdarzeniom.
– W 1907 r. parlament pruski postanowił jeszcze przykręcić śrubę, rozważał choćby zakaz mówienia po polsku. Więc nasza Maria siadła, wkurzona na te całe Prusy napisała wiersz, który zatytułowała „Rota”. Wiersz składał się z czterech zwrotek. Trzy z nich które posłała do gazety, która się nazywała „Głos Wielkopolanek”.
Ukazał się ocenzurowanej formie.
– Tak, redaktorki pisma, żeby się nie narażać władzom pruskim, wycięły słowa „Niemiec” i „dzieci”. Opublikowano wiersz malutkim drukiem przy winiecie, ale to było takie dzisiejsze „pozdro dla kumatych”, kto miał przeczytać, ten przeczytał. Dwa lata później muzyk Feliks Nowowiejski, siedział w kawiarni w Krakowie, przeglądał gazetę i znalazł przedruk tego wiersza, a traf chciał, iż zlecono mu napisane utworu na 500-lecie Bitwy pod Grunwaldem. Napisał piękną melodię, której Maria niestety już nie usłyszała. Była zbyt słaba, żeby jechać w lipcu 1910 r. do Krakowa. A trzy miesiące później zmarła.
„Rota” miała być hymnem Polski.
– Po I wojnie światowej rozważano taki pomysł. Uważam, iż dziś „Rota” powinna być uczona jako rzecz historyczna. Tymczasem w szkołach dzieci ją śpiewają jako coś aktualnego. Czy dziś Niemiec pluje nam w twarz?
Co teraz, pani Magdo? Jakie plany zawodowe?
– Odbieram zaległy urlop i przez rok nie ruszę żadnego nowego tematu. Potem się zastanowię.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27381180/690ede615000022c4637057c5dacffb0.jpg)
Okładka książki Magdaleny Grzebałkowskiej/materiały prasowe
Spór o nowelizację ustawy o sporcie. Paprocka do Kwiatkowskiego: Niech pan nie kłamie/Polsat News/Polsat News