Nowa "Fantastyczna 4" mnie rozczarowała. To nie jest zapowiedź renesansu Marvela

natemat.pl 1 dzień temu
"Superman" Jamesa Gunna traktował o tym, jak każdy z nas może wybrać, czy chce mieć supermoc, która nie musi polegać na telekinezie lub piromancji, a na zwykłej ludzkiej przyzwoitości i czynieniu dobra. "Fantastyczna 4: Pierwsze kroki" Matta Shakmana – choć opowiada o sile rodziny – nie wychodzi z niczym przed szereg, a podejmowane przez siebie wątki traktuje bardzo pobieżnie. Rozczarowuje też sugerowanym przesłaniem (słowa fikcyjnego dziennikarza), iż na bieg zdarzeń od zawsze wpływ mieli tylko nieliczni.


Tekst może zawierać spoilery dot. filmu "Fantastyczna 4: Pierwsze kroki".

Naprawdę chciałam, żeby "Fantastyczna 4: Pierwsze kroki" Matta Shakmana okazała się dla Marvel Cinematic Universe tym, czym "Superman" Jamesa Gunna jest w tej chwili dla DCU. Zapowiedzią nowej jakości, powrotem na adekwatne tory – nazwijcie to, jak chcecie. Łudziłam, iż 6. faza MCU rozpocznie się od konkretnej i konsekwentnie poprowadzonej fabuły, która zerwie z charakterystycznym dla całej franczyzy humorem na siłę (niektóre sceny naprawdę nie potrzebują żartów), scenariuszem nafaszerowanym ekspozycją i fanserwisem.

Zarówno "Fantastyczna 4", jak i "Superman" są filmami superbohaterskimi, więc już na tej płaszczyźnie porównania są jak najbardziej usprawiedliwione. Pierwszy tytuł znów prowadzi nas ścieżką utartych schematów (z wyjątkiem finału będącego odwróconą formą klasycznego motywu poświęcenia matki, co akurat mile mnie zaskoczyło) i wizją kolejnych puzzli do ułożenia, które zaprowadzą nas prosto do jamy "Avengers: Doomsday", a drugi można potraktować jako "wolnostojącą" produkcję – różnicę tę widać zwłaszcza w scenach po napisach.

Recenzja filmu "Fantastyczna 4: Pierwsze kroki"


Fantastyczna 4 – tak właśnie nazywa się drużyna superbohaterów, którzy zdobyli nadprzyrodzone moce po tym, jak podczas eksperymentalnego lotu w kosmos zostali zbombardowani promieniami kosmicznymi zmieniającymi ich DNA. Reed Richards (Mr Fantastic), Sue Storm (Niewidzialna Kobieta), Johnny Storm (Ludzka Pochodnia) i Ben Grimm (Stwór) stają się obrońcami Ziemi-828, a z tym wiążą się nie tylko przywileje, ale i obowiązki.

Pewnego dnia Ziemianie dowiadują się, iż ich planetę zamierza pochłonąć kosmiczny byt zwany Galactusem. Przed "ucztą" złoczyńca wysyła do Nowego Jorku swojego herolda – Srebrnego Surfera. Reed, Sue, Johnny i Ben próbują ocalić ludzkość, ale sprawy komplikują się, gdy Pożeracz Światów wybiera sobie za cel kogoś bardzo im bliskiego.

"Fantastyczna 4" w najprostszym ujęciu jest opowieścią o rodzinie, która nieważne, czy się wali, czy pali, zawsze może na sobie polegać. To też film o macierzyństwie, który już wielokrotnie oglądaliśmy. Reżyser Matt Shakman wraz z kwartetem scenarzystów – Joshem Friedmanem ("Królestwo Planety Małp"), Erikiem Pearsonem ("Konsultant"), Jeffem Kaplanem ("Przewodnik po przyjaźni Berta i Arniego") i Ianem Springerem – postawił więc na uniwersalne motywy, ale bez próby spojrzenia na nie z nieco innej perspektywy.

"Thunderbolts" w o wiele lepszy sposób podeszli do oklepanego motywu pokonywania przeciwności losu siłą przyjaźni – podejście było dosłowne, ale efektowne. I owszem, rozrywka powinna być pewną formą eskapizmu, ale – co pokazał przykładowo "Superman" swoją reinterpretacją pewnych bieżących wydarzeń na świecie, a choćby "Thunderbolts" swoim komentarzem o zdrowiu psychicznym – nie powinna uciekać przed tym, co w trawie piszczy.

"Fantastyczna 4", a raczej dwójka


Konstrukcja filmu przez większość czasu przypomina pozlepiane ze sobą kilkunastosekundowe klipy, a dłuższych scen jest wyjątkowo mało. Stary, niekoniecznie dobry Marvel, który najwyraźniej obawia się, iż widz straci zainteresowanie, jeżeli nie da mu się w porę dopaminowego kopa.

Przez tę formułę nie jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć Srebrnej Surferki, której geneza aż prosiła się o więcej czasu ekranowego. To samo tyczy się zresztą (SPOILER!) jej zmiany nastawienia wobec Galactusa – wystarczyło dodać choćby scenę, w której faktycznie zobaczylibyśmy idącą za tym wszystkim głębszą refleksję. To mógł być choćby powrót na jej rodzinną planetę – cokolwiek, byle nie jedna krótka wymiana zdań z Johnnym Stormem (Joseph Quinn ze "Stranger Things"). I herold nie jest tutaj odosobnionym przypadkiem.

Stwór też klasycznie został zepchnięty na dalszy plan, a talent Ebona Moss-Bachracha, kuzyna z serialu "The Bear", kompletnie zmarnowany. I jego, i Julię Garner ("Ozark"), i Ralpha Inesona ("Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii") pożarły CGI-owe kostiumy.

Fabuła kręci się przede wszystkim wokół Reeda i Sue. Pedro Pascal ("The Last of Us") gra komiksowego Mr. Fantastic – zdystansowanego, metodycznego i rozważającego wszystkie scenariusze, choćby te najgorsze, a Vanessa Kirby ("The Crown") w roli świeżo upieczonej matki nie bierze jeńców, kreując najbardziej kompletną postać w całym filmie. I mimo tych pochwał wciąż uważam, iż ani jedno, ani drugie nie pokazało w "Fantastycznej 4" choćby połowy swojego potencjału.

Bezpieczny Marvel


"Fantastyczna 4", która może pochwalić się całkiem imponującymi efektami wizualnymi w IMAX (to prawda, iż sceny w kosmosie przypominają "Interstellar" Christophera Nolana, o czym pisali wcześniej zagraniczni krytycy), jest powrotem do Marvela sprzed lat, ale nie w jego najlepszej formie. Bezpieczne zagranie, które jest dobre w swej przeciętności. Srebrna era kina superbohaterskiego należy na razie do DC.

Idź do oryginalnego materiału