Now Playing (194)

ekskursje.pl 1 rok temu

W popkulturze ekscytują mnie historie wykonawców, którzy sabotowali swój sukces. Jakoś po prostu wolę opowieści typu „a sam nie wiem, jakoś tak wyszło” niż „starałem się i starałem po 16 godzin dziennie”.

To pewnie trochę dlatego, iż sam nie jestem przesadnie proaktywny, zwykle czekam aż ktoś mi zaproponuje napisanie książki albo nowe miejsce pracy. Ale też dlatego, iż takie przypadkowe sukcesy są bardzo interesującym kontrprzykładem do wielu teorii popkultury.

Według Adorno i Horkheimera to po prostu nie powinno mieć miejsca. Według wielu innych autorów też.
Na zdrowy rozsądek popkulturowy przebój powinien być skutkiem rozsądnej kalkulacji menadżerów przemysłu rozrywkowego. Ewentualnie odzwierciedleniem nastrojów społecznych, jak u Kracauera.

Prywatnie jako badacz-amator uważam, iż te wszystkie teorie dostarczają cennych intuicji, ale nie wyjaśniają całej złożoności. Oczywiście to banał na poziomie „anything goes”, ale nic innego nam nie zostaje.

Case in study: piosenka, która poleci dziś na niejednym densflorze. Ja na pewno zamierzam ją puścić, oczywiście z prawilnego wintedżowego maksisingla, starszego od większości PT komcionautów (z niemal równie starego sprzętu).

Była to jedna z pierwszych piosenek w repertuarze zespołu Blondie. W 1974 gitarzysta Christ Stein mieszkał z Debbie Harry na zachodniej 17. ulicy w Nowym Jorku, mieli w sypialni mikser i magnetofon.

Steinowi wpadła wtedy w ucho piosenka Hues Corporation „Rock the Boat”, z charakterystycznym pulsującym rytmem. Harry zaimprowizowała do tego tekst, sprowadzający się do „kiedyś kochałam i było super, ale gwałtownie zrobił się z tego wrzód na dupie”.

Blondie zaczynali jako zespół punkrockowy, nie mogli więc tak po prostu nagrać piosenki tanecznej. Zarejestrowali to w 1975 jako „The Disco Song”, ale pomyślane to było jako parodia disco.

Na swój użytek zespół nazywał tę piosenkę po punkowemu – jako „Pain In The Ass”. To były dawne czasy, gdy nie wypadało przeklinać w obecności ludzi w garniturach, więc nie używali tego tytułu przy nich. Wymyślili nowy: „Once I Had Love”.

Zespół nagrał dwie płyty dla niszowej wytwórni Private Stock. Jak to z niszowymi wytwórniami bywa, przyniosło to trochę sławy i mało pieniędzy, ale przynajmniej zapewniło stałe zapotrzebowanie na koncerty.

We wrześniu 1977 wytwórnia Chrysalis wysłała niezależnego producenta Mike’a Chapmana na koncert w klubie Whiskey A Go Go w Los Angeles, by ten ocenił, czy zespół ma potencjał. Rezultatem było wykupienie kontraktu Blondie z Private Stock.

Brzmiało to super – „wow, podpisujemy umowę z Chrysalis!”. To już nie była niszowa wytwórnia. Ale teraz na zespole – i na Chapmanie – ciążył obowiązek dostarczenia prawdziwego hitu. Szef Chrysalis Terry Ellis dał na to Chapmanowi 6 miesięcy.

Producent spotkał się z zespołem w „mrocznej i obskurnej” sali prób. Nie polubili się.

Chapman po latach przyznawał, iż trochę przesadzał z arogancją. „Przemówiłem do nich jak Adolf Hitler, iż zrobimy wielkiego hita, ale musicie się nauczyć lepiej grać”.

Zestresowani muzycy zabrzdąkali kilka utworów, ale producent ciągle był niezadowolony. „Co macie jeszcze?” – pytał. Z desperacji zagrali w końcu utwór, o którym sami wiedzieli, iż jest beznadziejny (nie dali go przecież na te pierwsze dwie płyty).

Chapman od razu poczuł, iż w tym utworze jest potencjał. „Wywalcie to reggae”, zażądał. Blondie ponownie to zagrali już czysto rockowo – ale to dalej nie było to.

„Debbie, co cię teraz kręci w muzyce?” – spytał Chapman. „Donna Summer” – odpowiedziała wokalistka na odczepnego. Ku jej zaskoczeniu, producent chwycił się tej myśli. „OK, zróbmy to w stylu Donny Summer”.

Wielkim przebojem 1977 było „I Feel Love” Donny Summer, z syntezatorowym rytmem Giorgio Morodera. W ten sposób elektroniczne dźwięki podbiły densflory.

Muzycy Blondie uważali siebie za ludzi rocka. To było wtedy nie do pomyślenia, żeby rockowa piosenka miała elektroniczny rytm. Automatyczne perkusje kojarzyły się wtedy z weselnymi orkiestrami, których nie stać na perkusistę.

Ale skoro Hitler tego zażądał, klawiszowiec Jimmy Destri zaimprowizował coś na automacie Roland CompuRhythm CR-78. Sekretem było podobno jednoczesne wciśnięcie „rumby” i „czaczy”.

Wypracowanie sekretu zajęło jednak 10 godzin eksperymentów non stop. Potem dodano do tego bas i szóstkę zmienione tak, żeby pasowały do rumbo-czaczy.

Gdy już istniał podkład instrumentalny, zaczęły się eksperymenty z Debbie. Okazało się, iż jej normalny głos nie pasuje do nowej wersji. Chapman zmusił ją, żeby zaśpiewała to falsetem.

Pozostawał jeden problem: słowo „dupa”. Było w refrenie, na nim bazowały rym, cały żart. Bez niego piosenka traciła cały urok!

Chapman cierpliwie tłumaczył, iż radiostacje nie będą puszczać piosenki ze słowem „dupa”. Że rym? Słowo „glass” może być zamiast słowa „ass”, rymują się do „gas”.

„Kiedyś kochałam, ale okaało się, iż mam serce ze szkła, tak? No i jedziemy z tym koksem!” – zażądał Hitler, ale Debbie Harry postawiła na swoim. W pełnej wersji (tej, którą dziś puszczę ze swojego maksisingla), w jednym refrenie jest pierwotne „pain in the ass” (co oczywiście przyblokowało początkowo możliwość puszczania tego w radiu, dopóki nie przygotowano specjalnej radiowej wersji bezdupnej).

Tymczasem dobiegał końca sześciomiesięczny termin na wyprodukowanie hita. Kierownictwo Chrysalis odsłuchało albumu „Paralell Lines”.

Byli wściekli na Chapmana. „Nie tego oczekiwaliśmy”. Ale było już za późno: nie można było przesunąć premiery płyty (28 września 1978).

Pierwsze recenzje były złe. Harry Doherty w „Melody Makerze” i Nick Kent w „New Musical Express” krytykowali pomysł śpiewania falsetem. Najlepsze do mieli do powiedzenia, to iż „to nie tyle płyta zła, co niepotrzebna” (sprzeda się kilkanaście milionów egzemplarzy).

Najwięcej wyczucia miał Alan Betrock w niszowym piśmie „New York Rocker”, który napisał, iż „Heart of Glass” nigdy nie będzie hitem, nie wyjdzie „dwunastocalowa wersja”, ale apelował: „idźcie, kupcie, posłuchajcie”.

Po kilku miesiącach trzeba było pośpiesznie wypuścić „dwunastocalową wersję”, żeby zdążyć na sylwestra 78/79. Reszta jest historią.

Życzę wszystkim wesołej zabawy i szczęśliwego nowego roku. Wypijmy za Peremogę!

Idź do oryginalnego materiału