„Nosferatu” (2024)

horror-buffy1977.blogspot.com 5 dni temu
Rok 1838. Zamieszkały w niemieckim mieście Wisburg Thomas Hutter dostaje pierwsze zlecenie w nowym miejscu pracy, agencji nieruchomości Herr Knocka. Mężczyzna ma udać się do zamku hrabiego Orloka w Transylwanii w celu podpisania umowy sprzedaży podupadłej posiadłości Grünewald w Wisburgu. Obawiając się o stan psychiczny swojej ukochanej małżonki Ellen, ostatnio zmagającej się z koszmarami sennymi o ponętnej Śmierci i lekko panikującej na wieść o jego rychłym wyjeździe, Thomas zostawia ją pod opieką swego najlepszego przyjaciela, majętnego stoczniowca Friedricha Hardinga. I wyrusza do owianego złą sławą zamku na spotkanie ze straszliwą istotą. Pod nieobecność męża Ellen Hutter rozpaczliwie walczy z potęgą Nosferatu, w czym próbują jej pomóc zaprzyjaźniony lekarz, dyrektor szpitala dla obłąkanych Wilhelm Sievers i jego mentor, skompromitowany szwajcarski naukowiec, parający się okultyzmem profesor Albin Eberhart von Franz.

Plakat filmu. „Nosferatu” 2024, Focus Features, Maiden Voyage Pictures, Studio 8

Wysokobudżetowy remake czołowego reprezentanta niemieckiego ekspresjonizmu, wydanego w 1922 roku horroru wampirycznego w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua, plagiatu czy jak kto woli nieautoryzowanej adaptacji „Draculi” Brama Stokera, pt. „Nosferatu - symfonia grozy” (oryg. „Nosferatu, eine Symphonie des Grauens”). Niepierwszy remake - patrz: „Nosferatu wampir” Wernera Herzoga, czerpiący zarówno z arcydzieła literatury gotyckiej Stokera, jak arcydzieła kina ekspresjonistycznego Murnaua – słynnego niemego obrazu, w którym wytrwały pomysłodawca, scenarzysta i reżyser nowego „Nosferatu” Robert Eggers - twórca między innymi „Czarownicy: Bajki ludowej z Nowej Anglii” (2015) i nominowanego do Oscara za zdjęcia „Lighthouse” (2019) - zakochał się już w dziewiątym roku życia. Pierwszą wersję swojego „Nosferatu” i „Draculi” (mieszanka powieściowego pierwowzoru i jej nieoficjalnej filmowej adaptacji) Eggers przedstawił w szkole średniej, ściśle współpracując nad tym licealnym projektem z koleżanką Ashley Kelly Tatą. Potem na parę tygodni przenieśli się ze swoim wampirycznym spektaklem do Booth Theatre w Nowym Jorku, korzystając z nieoczekiwanej oferty ważnego człowieka, który zwrócił uwagę na ich artystyczny wyczyn, Edouarda Langloisa.

Robert Eggers o swojego „Nosferatu” starał się przez około dziesięć lat. Wielokrotnie przerabiał scenariusz, nierzadko ogarniało go zwątpienie, paraliżowała myśl o podejmowaniu zbyt wielkiego ryzyka, o karkołomności pomysłu „ruszania” takiej sławy, jak „Nosferatu - symfonia grozy” F.W. Murnaua. Obawiał się, iż nie jest stworzony do rimejkowania, iż jego powołaniem jest opowiadanie oryginalnych, nowych historii. W końcu jednak udało mu się przygotować scenariusz w jego uznaniu nadający się do wrzucenia na rynek. Wtedy pojawił się kolejny problem – zerowe zainteresowanie w środowisku producenckim. W każdym razie Eggers od niejednych drzwi się odbił, zanim usłyszał od Petera Kujawskiego z amerykańskiej wytwórni Focus Features „sakramentalne tak”. Zdjęcia główne do „Nosferatu” Roberta Eggersa wystartowały w lutym, a zakończyły się w maju 2023 roku. Kręcono w Barrandov Studios w stolicy Czech, w Zamku Rožmitál pod Třemšínem w Republice Czeskiej (wpisana na listę zabytków w 1958 roku budowla pierwotnie wzniesiona, w stylu gotyckim, w XIII wieku i przerobiona w XVI wieku na styl renesansowy), w posiadłości Invalidovna w Karlínie, starej dzielnicy Pragi i przed (zdjęcia zewnętrzne) Corvin Castle, jednym z Siedmiu Cudów Rumunii, jednym z największych w Europie gotycko-renesansowym zamkiem w Hunedoarze w Transylwanii. Światową premierę „Nosferatu” Roberta Eggersa miał w pierwszym tygodniu listopada 2024 roku w Los Angeles, a regularna dystrybucja kinowa ruszyła w ostatnim tygodniu grudnia tego samego roku. W polskich kinach „Nosferatu” ma zagościć dopiero pod koniec lutego 2025 (oczywiście nie licząc tak zwanych pokazów przedpremierowych). Walczący o Oscara/Oscary w czterech kategoriach (najlepsza charakteryzacja i fryzury, najlepsza scenografia, najlepsze kostiumy, najlepsze zdjęcia) „Nosferatu” Roberta Eggers co nieco zawdzięcza (wpływy) pracom francuskiego neurologa Jeana-Martina Charcota na temat histerii, malarskiej twórczości Hymana Blooma, „Furmanowi śmierci” Victora Sjöströma, „Svengali” Archiego Mayo, „Trzeciej części nocy”, „Diabłu” i „Opętaniu” Andrzeja Żuławskiego”. Nie wspominając już o słowiańskim folklorze i europejskiej historii (Romowie w XIX-wiecznej Rumunii i rzecz jasna fakty i mity o Vladzie Țepeșie, wojewodzie Wołoszczyzny w latach 1448-1476/1477) – prawdopodobnie najbardziej inspirujące dodatki do głównych tekstów źródłowych: scenariusza Henrika Galeena i powieści Brama Stokera. Teraz przyznam się do jednego grzechu śmiertelnego i jednego powszedniego. Zbrodnia: nie przepadam za „Nosferatu – symfonią grozy” (1922). Wykroczenie: nie podniecały mnie zapowiedzi kolejnego „Nosferatu”. Żeby była jasność – tak samo reaguję na wszelkie informacje o rozroście bliźniaczej franczyzy draculicznej, że pozwolę sobie tak nazwać dziedzictwo wybitnej powieści gotyckiej pana Stokera. Ileż można?! Tym bardziej, iż nie ma najmniejszych szans na dogonienie „Draculi” Francisa Forda Coppoli, a przynajmniej ja takowych nie widziałam do niechętnego spotkania z „Nosferatu” Roberta Eggersa. Tak, zmusiłam się do seansu tego zrealizowanego za mniej więcej pięćdziesiąt milionów dolarów, głośnego wampirycznego horroru neogotyckiego stylizowanego na kino ekspresjonistyczne z pierwszej połowy XX wieku – ewentualnie bardzo nisko kłaniającego się temu nurtowi – i teraz jestem winna przeprosiny współczesnym filmowcom za niewiarę w ich możliwości. Co tam „Dracula” Coppoli - „Nosferatu” Eggersa to jest dopiero COŚ.

Plakat filmu. „Nosferatu” 2024, Focus Features, Maiden Voyage Pictures, Studio 8

Nakręcony na taśmie filmowej 35 mm z użyciem filtrów odbarwiających, obsypany nagrodami (dużo więcej nominacji) i słowami pochwalnymi od krytyków i fanów gatunku, oszałamiająco ponury obraz niepośledniego twórcy biorącego wszystko, co najlepsze z niemieckiego kina ekspresjonistycznego i nasycającego to kulturowe bogactwo swoją niezwykłą wrażliwością. Sensoryczna uczta z legendarną bestią z Transylwanii. Co prawda już wcześniej podejrzewałam, iż Jarin Blaschke, praktycznie stały współpracownik Roberta Eggersa (autor zdjęć do „Czarownicy: Bajki ludowej z Nowej Anglii”, „Lighthouse” i „Wikinga” 2022; można go też kojarzyć chociażby z „Korytarzem w mrok” Rodrigo Cortésa i „Pukając do drzwi” M. Nighta Shyamalana), jest geniuszem fotografii filmowej, ale całkowitą pewność w tej kwestii uzyskałam w szarym świecie Ellen Hutter (widowiskowa kreacja, jak mniemam celowo egzaltowana, córki Johnny'ego Deppa i Vanessy Paradis, Lily-Rose Depp; m.in. „Kieł” Kevina Smitha, „Cicha noc” Camille Griffin, „Wilk” Nathalie Biancheri). Wielka wystawa arcydzieł sztuki – aż się przebodźcowałam – główna sala po brzegi wypełniona zachwycającymi zdjęciami i przedsionek (prolog), w którym goście mogą się poczuć jak w „Opętaniu” Andrzeja Żuławskiego. Zaczyna się od przerażającego głosu wyćwiczonego przez Billa Skarsgårda (m.in. „To” i „To: Rozdział 2” Andy'ego Muschiettiego, „Złoczyńcy” Dana Berka i Roberta Olsena, „Barbarzyńcy” Zacha Creggera, „Kruk” Ruperta Sandersa) specjalnie do roli hrabiego Orloka, która pozbawiła go też „paru” niekoniecznie zbędnych kilogramów (tj. normalnie szczupły aktor dobrowolnie przeszedł na dietę odchudzającą). Słuchając bestii przemawiającej do nieradzącej sobie z samotnością panny czułam się jak w dzieciństwie, gdy z głośników kineskopowego telewizora wydobywał się sugestywny głos nieodżałowanego Tony'ego Todda (moje pierwsze seanse „Candymana” Bernarda Rose'a). Ciarki przechodziły po plecach... także po wytęsknionej przez Ellen zmianie jej stanu cywilnego, w niedługo szczęśliwym pożyciu małżeńskim z ambitnym Thomasem Hutterem (bezbłędny występ Nicholasa Houlta, m.in. „Wiecznie żywy” Jonathana Levine'a, „Menu” Marka Myloda, „Renfield” Chrisa McKaya), świeżym narybkiem agencji nieruchomości Herr Knocka w Wisburgu, niemieckim prężnie rozwijającym się mieście, w którym na nowo zaczyna się gehenna rzekomo nadwrażliwej kobiety. Histeria, melancholia, somnambulizm, alarmujący stosunek do Śmierci z jej nawracających koszmarów sennych, wrodzona skłonność do przesady i ewidentna panika na wiadomość o zaplanowanej podróży do Transylwanii. Thomas nie może sobie pozwolić na odrzucenie takiej szansy na rozwój zawodowy i podreperowanie ich domowego budżetu, a przynajmniej tak mu się wydaje przed dotarciem do przeraźliwie zimnego, odpychającego zamku istoty przeklętej. Nie może też zostawić swojej „kruchej, znerwicowanej” młodej żony bez opieki. Na szczęście – albo nieszczęście – ma pod ręką zaufaną osobę, zamożnego przedsiębiorcę Friedricha Hardinga (perfekcyjne wcielenie Aarona Taylor-Johnsona; m.in. „Zwierzęta nocy” Toma Forda), troskliwego męża najlepszej przyjaciółki Ellen, którego cierpliwość do problematycznej lokatorki nader szybko zacznie się wyczerpywać. Solidniejsze wsparcie prześladowana, okropnie dręczona niewiasta z czarno-białymi snami (faktyczne spotkania ze Śmiercią na magicznej granicy jawy i snu?) otrzyma od jego życiowej wybranki Anny (Emma Corrin), z którą spodziewa się trzeciego dziecka, doktora Wilhelma Sieversa (Ralph Ineson) i wreszcie Van Helsinga... to znaczy profesora Albina Eberharta von Franza w barwnym wykonaniu Willema Dafoe. Tymczasem Thomas Hutter zapozna się z makabrycznym zwyczajem rumuńskich wieśniaków – nieakceptowalna w jego stronach ekshumacja i profanacja zwłok dokonana przez zabobonną romską społeczność, mieszkańców osady niedostatecznie oddalonej od obmierzłej „jaskini diabła”. Osady, w której Thomas poczyni identyczną obserwację (zabłocone stopy), co „żyjący” w innej epoce Louis Creed ze „Smętarza dla zwierzaków” aka „Cmętarza zwieżąt” Stephena Kinga – i utknie w niepodzielnym królestwie Orloka, który nawet nie próbował zbliżyć się do swojego protoplasty. Robert Eggers miał inny pomysł na tytułowego pasożyta – wymarzył sobie hrabiego w autentycznym, ostatecznie łudząco podobnym węgierskim stroju szlacheckim z XVI wieku – który przez większość czasu spośród zwykłych śmiertelników wyróżnia się tylko nadzwyczaj długimi palcami, zaniedbanymi:) paznokciami, wspomnianym już mrożącym krew w żyłach głosem (z zadyszką à la Darth Vader, iż tak sobie nieładnie zażartuję) i złowrogimi oczami. Twórcy efektów specjalnych, z wyszczególnieniem makijażystów protetycznych, zadbali jednak o to, by widok pana i władcy ostatniego(?) pacjenta szpitala dla obłąkanych w Wisburgu pod dyrekcją niesceptycznego doktora Sieversa, nam się nie opatrzył. Wolę Orloka w wydaniu Maxa Schrecka, ale nie ukrywam, iż ucieszyły mnie elementy body horroru w tym piorunującym powrocie do korzeni filmowej mitologii wampirycznej. Odromantyzowanie nieumarłego krwiopijcy. Paskudna opowieść w piorunującej oprawie audiowizualnej (hipnotyczną muzykę skomponował Robin Carolan, który debiutował w „Wikingu” tego samego reżysera, a za fantazyjny montaż odpowiada Louise Ford, która w tym samym charakterze pracowała choćby przy „Nie oddychaj” Fede Alvareza, „Co widać i słychać” Shari Springer Berman i Roberta Pulciniego i wszystkich wcześniejszych pełnometrażowych filmach Roberta Eggersa). I z jakże wymownym teatrem cieni.

Opus magnum Roberta Eggersa? Za wcześnie na takie osądy, ale przysięgam, iż szczękę z podłogi zbierałam. Wyjątkowo upajające przeżycie – nieordynarna orgia przemocy, wysublimowane pieszczoty „demonicznych kochanków”. Nieopisanie zdolnej ekipy, wirtuozów kina „wskrzeszających” słynnego potwora z Transylwanii w zniewalającej szarzyźnie. „Nosferatu” 2024 to himalaje artyzmu i gotyckiej wrażliwości. Totalna miazga!

Idź do oryginalnego materiału