Rok
1838. Zamieszkały w niemieckim mieście Wisburg Thomas Hutter
dostaje pierwsze zlecenie w nowym miejscu pracy, agencji
nieruchomości Herr Knocka. Mężczyzna ma udać się do zamku
hrabiego Orloka w Transylwanii w celu podpisania umowy sprzedaży
podupadłej posiadłości Grünewald w Wisburgu. Obawiając się o
stan psychiczny swojej ukochanej małżonki Ellen, ostatnio
zmagającej się z koszmarami sennymi o ponętnej Śmierci i lekko
panikującej na wieść o jego rychłym wyjeździe, Thomas zostawia
ją pod opieką swego najlepszego przyjaciela, majętnego stoczniowca
Friedricha Hardinga. I wyrusza do owianego złą sławą zamku na
spotkanie ze straszliwą istotą. Pod nieobecność męża Ellen
Hutter rozpaczliwie walczy z potęgą Nosferatu, w czym próbują jej
pomóc zaprzyjaźniony lekarz, dyrektor szpitala dla obłąkanych
Wilhelm Sievers i jego mentor, skompromitowany szwajcarski naukowiec,
parający się okultyzmem profesor Albin Eberhart von Franz.
|
Plakat filmu. „Nosferatu” 2024, Focus Features, Maiden Voyage Pictures, Studio 8
|
Wysokobudżetowy
remake czołowego reprezentanta niemieckiego ekspresjonizmu, wydanego
w 1922 roku horroru wampirycznego w reżyserii Friedricha Wilhelma
Murnaua, plagiatu czy jak kto woli nieautoryzowanej adaptacji
„Draculi” Brama Stokera, pt. „Nosferatu - symfonia grozy”
(oryg. „Nosferatu, eine Symphonie des Grauens”). Niepierwszy
remake - patrz: „Nosferatu wampir” Wernera Herzoga, czerpiący
zarówno z arcydzieła literatury gotyckiej Stokera, jak arcydzieła
kina ekspresjonistycznego Murnaua – słynnego niemego obrazu, w
którym wytrwały pomysłodawca, scenarzysta i reżyser nowego
„Nosferatu” Robert Eggers - twórca między innymi
„Czarownicy: Bajki ludowej z Nowej Anglii”
(2015) i nominowanego do Oscara za
zdjęcia
„Lighthouse”
(2019) - zakochał się już w dziewiątym
roku życia. Pierwszą wersję swojego „Nosferatu” i „Draculi”
(mieszanka powieściowego pierwowzoru i jej nieoficjalnej filmowej
adaptacji) Eggers przedstawił w szkole średniej, ściśle
współpracując nad tym licealnym projektem z koleżanką Ashley
Kelly Tatą. Potem na parę tygodni przenieśli się ze swoim
wampirycznym spektaklem do Booth Theatre w Nowym Jorku, korzystając
z nieoczekiwanej oferty ważnego człowieka, który zwrócił uwagę
na ich artystyczny wyczyn, Edouarda Langloisa.
Robert
Eggers o swojego „Nosferatu” starał się przez około dziesięć
lat. Wielokrotnie przerabiał scenariusz, nierzadko ogarniało go
zwątpienie, paraliżowała myśl o podejmowaniu zbyt wielkiego
ryzyka, o karkołomności pomysłu „ruszania” takiej sławy, jak
„Nosferatu - symfonia grozy” F.W. Murnaua. Obawiał się, iż nie
jest stworzony do rimejkowania, iż jego powołaniem jest opowiadanie
oryginalnych, nowych historii. W końcu jednak udało mu się
przygotować scenariusz w jego uznaniu nadający się do wrzucenia na
rynek. Wtedy pojawił się kolejny problem – zerowe zainteresowanie
w środowisku producenckim. W każdym razie Eggers od niejednych
drzwi się odbił, zanim usłyszał od Petera Kujawskiego z
amerykańskiej wytwórni Focus Features „sakramentalne tak”.
Zdjęcia główne do „Nosferatu” Roberta Eggersa wystartowały w
lutym, a zakończyły się w maju 2023 roku. Kręcono w Barrandov
Studios w stolicy Czech, w Zamku Rožmitál pod Třemšínem w
Republice Czeskiej (wpisana na listę zabytków w 1958 roku budowla
pierwotnie wzniesiona, w stylu gotyckim, w XIII wieku i przerobiona w
XVI wieku na styl renesansowy), w posiadłości Invalidovna w
Karlínie, starej dzielnicy Pragi i przed (zdjęcia zewnętrzne)
Corvin Castle, jednym z Siedmiu Cudów Rumunii, jednym z największych
w Europie gotycko-renesansowym zamkiem w Hunedoarze w Transylwanii.
Światową premierę „Nosferatu” Roberta Eggersa miał w
pierwszym tygodniu listopada 2024 roku w Los Angeles, a regularna
dystrybucja kinowa ruszyła w ostatnim tygodniu grudnia tego samego
roku. W polskich kinach „Nosferatu” ma zagościć dopiero pod
koniec lutego 2025 (oczywiście nie licząc tak zwanych pokazów
przedpremierowych). Walczący o Oscara/Oscary w czterech kategoriach
(najlepsza charakteryzacja i fryzury, najlepsza scenografia,
najlepsze kostiumy, najlepsze zdjęcia) „Nosferatu” Roberta
Eggers co nieco zawdzięcza (wpływy) pracom francuskiego neurologa
Jeana-Martina Charcota na temat histerii, malarskiej twórczości
Hymana Blooma, „Furmanowi śmierci” Victora Sjöströma,
„Svengali” Archiego Mayo, „Trzeciej części nocy”, „Diabłu”
i
„Opętaniu”
Andrzeja Żuławskiego”. Nie wspominając już o
słowiańskim folklorze i europejskiej historii (Romowie w
XIX-wiecznej Rumunii i rzecz jasna fakty i mity o Vladzie Țepeșie,
wojewodzie Wołoszczyzny w latach 1448-1476/1477) – prawdopodobnie
najbardziej inspirujące dodatki do głównych tekstów źródłowych:
scenariusza Henrika Galeena i powieści Brama Stokera. Teraz przyznam
się do jednego grzechu śmiertelnego i jednego powszedniego.
Zbrodnia: nie przepadam za „Nosferatu – symfonią grozy”
(1922). Wykroczenie: nie podniecały mnie zapowiedzi kolejnego
„Nosferatu”. Żeby była jasność – tak samo reaguję na
wszelkie informacje o rozroście bliźniaczej franczyzy draculicznej,
że pozwolę sobie tak nazwać dziedzictwo wybitnej powieści
gotyckiej pana Stokera. Ileż można?! Tym bardziej, iż nie ma
najmniejszych szans na dogonienie „Draculi” Francisa Forda
Coppoli, a przynajmniej ja takowych nie widziałam do niechętnego
spotkania z „Nosferatu” Roberta Eggersa. Tak, zmusiłam się do
seansu tego zrealizowanego za mniej więcej pięćdziesiąt milionów
dolarów, głośnego wampirycznego horroru neogotyckiego
stylizowanego na kino ekspresjonistyczne z pierwszej połowy XX wieku
– ewentualnie bardzo nisko kłaniającego się temu nurtowi – i
teraz jestem winna przeprosiny współczesnym filmowcom za niewiarę
w ich możliwości. Co tam „Dracula” Coppoli - „Nosferatu”
Eggersa to jest dopiero COŚ.
|
Plakat filmu. „Nosferatu” 2024, Focus Features, Maiden Voyage Pictures, Studio 8 |
Nakręcony
na taśmie filmowej 35 mm z użyciem filtrów odbarwiających,
obsypany nagrodami (dużo więcej nominacji) i słowami pochwalnymi
od krytyków i fanów gatunku, oszałamiająco ponury obraz
niepośledniego twórcy biorącego wszystko, co najlepsze z
niemieckiego kina ekspresjonistycznego i nasycającego to kulturowe
bogactwo swoją niezwykłą wrażliwością. Sensoryczna uczta z
legendarną bestią z Transylwanii. Co prawda już wcześniej
podejrzewałam, iż Jarin Blaschke, praktycznie stały współpracownik
Roberta Eggersa (autor zdjęć do „Czarownicy: Bajki ludowej z
Nowej Anglii”, „Lighthouse” i „Wikinga” 2022; można go też
kojarzyć chociażby z „Korytarzem w mrok” Rodrigo Cortésa i
„Pukając do drzwi”
M. Nighta Shyamalana), jest geniuszem
fotografii filmowej, ale całkowitą pewność w tej kwestii
uzyskałam w szarym świecie Ellen Hutter (widowiskowa kreacja, jak
mniemam celowo egzaltowana, córki Johnny'ego Deppa i Vanessy
Paradis, Lily-Rose Depp; m.in.
„Kieł”
Kevina Smitha, „Cicha
noc” Camille Griffin, „Wilk” Nathalie Biancheri). Wielka
wystawa arcydzieł sztuki – aż się przebodźcowałam – główna
sala po brzegi wypełniona zachwycającymi zdjęciami i przedsionek
(prolog), w którym goście mogą się poczuć jak w „Opętaniu”
Andrzeja Żuławskiego. Zaczyna się od przerażającego głosu
wyćwiczonego przez Billa Skarsgårda (m.in.
„To”
i
„To: Rozdział 2”
Andy'ego Muschiettiego,
„Złoczyńcy”
Dana Berka i
Roberta Olsena,
„Barbarzyńcy”
Zacha Creggera, „Kruk” Ruperta
Sandersa) specjalnie do roli hrabiego Orloka, która pozbawiła go
też „paru” niekoniecznie zbędnych kilogramów (tj. normalnie
szczupły aktor dobrowolnie przeszedł na dietę odchudzającą).
Słuchając bestii przemawiającej do nieradzącej sobie z
samotnością panny czułam się jak w dzieciństwie, gdy z głośników
kineskopowego telewizora wydobywał się sugestywny głos
nieodżałowanego Tony'ego Todda (moje pierwsze seanse „Candymana”
Bernarda Rose'a). Ciarki przechodziły po plecach... także po
wytęsknionej przez Ellen zmianie jej stanu cywilnego, w niedługo
szczęśliwym pożyciu małżeńskim z ambitnym Thomasem Hutterem
(bezbłędny występ Nicholasa Houlta, m.in. „Wiecznie żywy”
Jonathana Levine'a,
„Menu”
Marka Myloda, „Renfield” Chrisa
McKaya), świeżym narybkiem agencji nieruchomości Herr Knocka w
Wisburgu, niemieckim prężnie rozwijającym się mieście, w którym
na nowo zaczyna się gehenna rzekomo nadwrażliwej kobiety. Histeria,
melancholia, somnambulizm, alarmujący stosunek do Śmierci z jej
nawracających koszmarów sennych, wrodzona skłonność do przesady
i ewidentna panika na wiadomość o zaplanowanej podróży do
Transylwanii. Thomas nie może sobie pozwolić na odrzucenie takiej
szansy na rozwój zawodowy i podreperowanie ich domowego budżetu, a
przynajmniej tak mu się wydaje przed dotarciem do przeraźliwie
zimnego, odpychającego zamku istoty przeklętej. Nie może też
zostawić swojej „kruchej, znerwicowanej” młodej żony bez
opieki. Na szczęście – albo nieszczęście – ma pod ręką
zaufaną osobę, zamożnego przedsiębiorcę Friedricha Hardinga
(perfekcyjne wcielenie Aarona Taylor-Johnsona; m.in. „Zwierzęta
nocy” Toma Forda), troskliwego męża najlepszej przyjaciółki
Ellen, którego cierpliwość do problematycznej lokatorki nader
szybko zacznie się wyczerpywać. Solidniejsze wsparcie
prześladowana, okropnie dręczona niewiasta z czarno-białymi snami
(faktyczne spotkania ze Śmiercią na magicznej granicy jawy i snu?)
otrzyma od jego życiowej wybranki Anny (Emma Corrin), z którą
spodziewa się trzeciego dziecka, doktora Wilhelma Sieversa (Ralph
Ineson) i wreszcie Van Helsinga... to znaczy profesora Albina
Eberharta von Franza w barwnym wykonaniu Willema Dafoe. Tymczasem
Thomas Hutter zapozna się z makabrycznym zwyczajem rumuńskich
wieśniaków – nieakceptowalna w jego stronach ekshumacja i
profanacja zwłok dokonana przez zabobonną romską społeczność,
mieszkańców osady niedostatecznie oddalonej od obmierzłej „jaskini
diabła”. Osady, w której Thomas poczyni identyczną obserwację
(zabłocone stopy), co „żyjący” w innej epoce Louis Creed ze
„Smętarza dla zwierzaków” aka „Cmętarza zwieżąt”
Stephena Kinga – i utknie w niepodzielnym królestwie Orloka, który
nawet nie próbował zbliżyć się do swojego protoplasty. Robert
Eggers miał inny pomysł na tytułowego pasożyta – wymarzył
sobie hrabiego w autentycznym, ostatecznie łudząco podobnym
węgierskim stroju szlacheckim z XVI wieku – który przez większość
czasu spośród zwykłych śmiertelników wyróżnia się tylko
nadzwyczaj długimi palcami, zaniedbanymi:) paznokciami, wspomnianym
już mrożącym krew w żyłach głosem (z zadyszką à la Darth
Vader, iż tak sobie nieładnie zażartuję) i złowrogimi oczami.
Twórcy efektów specjalnych, z wyszczególnieniem makijażystów
protetycznych, zadbali jednak o to, by widok pana i władcy
ostatniego(?) pacjenta szpitala dla obłąkanych w Wisburgu pod
dyrekcją niesceptycznego doktora Sieversa, nam się nie opatrzył.
Wolę Orloka w wydaniu Maxa Schrecka, ale nie ukrywam, iż ucieszyły
mnie elementy body horroru w tym piorunującym powrocie do
korzeni filmowej mitologii wampirycznej. Odromantyzowanie nieumarłego
krwiopijcy. Paskudna opowieść w piorunującej oprawie
audiowizualnej (hipnotyczną muzykę skomponował Robin Carolan,
który debiutował w „Wikingu” tego samego reżysera, a za
fantazyjny montaż odpowiada Louise Ford, która w tym samym
charakterze pracowała choćby przy „Nie oddychaj” Fede Alvareza,
„Co widać i słychać”
Shari Springer Berman i Roberta
Pulciniego i wszystkich wcześniejszych pełnometrażowych filmach
Roberta Eggersa). I z jakże wymownym teatrem cieni.
Opus
magnum Roberta Eggersa? Za wcześnie na takie osądy, ale
przysięgam, iż szczękę z podłogi zbierałam. Wyjątkowo
upajające przeżycie – nieordynarna orgia przemocy, wysublimowane
pieszczoty „demonicznych kochanków”. Nieopisanie zdolnej ekipy,
wirtuozów kina „wskrzeszających” słynnego potwora z
Transylwanii w zniewalającej szarzyźnie. „Nosferatu” 2024 to
himalaje artyzmu i gotyckiej wrażliwości. Totalna miazga!