NIM DIABEŁ DOWIE SIĘ, ŻE NIE ŻYJESZ. Thriller, który wzbudzi wasz niepokój

film.org.pl 1 dzień temu

Zanim zacznę pisać o „Nim diabeł dowie się, iż nie żyjesz”, muszę się przyznać do pewnej ignorancji. Mianowicie znaczna część klasyków z tzw. „złotej ery Hollywood” (datowanej od pierwszych filmów dźwiękowych w późnych latach 20. i trwającej aż do lat 60.), razi mnie swą teatralnością, poruszaniem przebrzmiałych i często z dzisiejszej perspektywy nieczytelnych problemów, a przede wszystkim purytańskim kodeksem Haysa, cenzurującym adekwatnie każdy aspekt filmu. Zabraniający poruszania wielu tematów, jak np. narkomanii, w obawie o deprawację młodego widza, czy choćby ograniczający czas filmowych pocałunków do maksymalnie kilkunastu sekund.

Tylko nielicznym ówczesnym tytułom, głównie dzięki wirtuozerii ich twórców, udawało się wznieść ponad te tłamszące ich artystyczną ekspresję ograniczenia. Właśnie tak jest z „12 gniewnymi ludźmi”, wyreżyserowanymi przez Sidneya Lumeta w 1957 r. Dramat sądowy rozgrywający się przez cały czas projekcji w jednym pomieszczeniu, podczas narady przysięgłych, pomimo narzuconego z góry ograniczenia miejsca akcji, nie nuży choćby przez chwilę. Największy walor filmu upatruję w umiejętności reżysera do oddania całego spektrum ludzkich postaw, charakterów, słabości i zalet tożsamych dla naszego gatunku. Jak doskonale wiemy, są one uniwersalne i powielają się od tysięcy lat.

Sidney Lumet w kolejnych dziesięcioleciach dał się poznać jako błyskotliwy obserwator i nieprzeciętny znawca ludzkiej natury, szczególnie jej mrocznej strony, serwując nam bardzo często prawdziwe studium psychologiczne bohaterów swoich dzieł. „Serpico”, czy też „Pieskie popołudnie” to tytuły, których koneserom kina nie trzeba przybliżać .

W 2007 r. nestor filmowego rzemiosła po raz kolejny zabrał nas w pasjonującą podróż po ciemnych zakamarkach ludzkich wnętrz.

Jedną z pierwszych scen „Nim diabeł dowie się, iż nie żyjesz”, jest sekwencja nieudanego napadu na jubilera. Rychło dowiadujemy się, iż prowodyrami zbrodni są dwaj bracia, nowojorczycy w okolicach czterdziestki – Andrew „Andy” Hanson (Philip Seymour Hoffman) i Henry „Hank” Hanson (Ethan Hawke). Andrew, żonaty z urodziwą, nieco zblazowaną z powodu mieszczańskiej rutyny Giną (mimo upływu lat, wciąż niezmiennie piękna Marisa Tomei) pod pozorami człowieka sukcesu, poważnego księgowego, skrywa oblicze narkomana i malwersanta finansowego, oziębłego introwertyka, skupionego jedynie na sobie samym. Hank jest za to rozwodnikiem, typowym nieudacznikiem topiącym smutki w alkoholu, wiecznie bez grosza, którego słabości od pierwszej chwili kłują w oczy. Z inicjatywy Andrew postanawiają zacząć wszystko od nowa. Szanse upatrują w znacznym zastrzyku gotówki, która dla obu okazuje się towarem deficytowym. Robią to w sposób iście szatański, za cel obierając sobie zakład pełen kosztowności, należący do ich własnych rodziców. W efekcie próby grabieży i splotu nieszczęśliwych okoliczności, matka rodzeństwa zostaje postrzelona. Mężczyźni swoim niecnym postępkiem rozpoczynają lawinę wydarzeń, nad którą nie potrafią zapanować. W retrospekcjach obserwujmy, co popchnęło bohaterów i same przygotowania do haniebnego czynu, później zaś, jakie niespodziewane reperkusje za sobą niósł…

Lumet nakręcił byskotliwy obraz nawiązujący do najlepszych wzorców kina neo-noir. Mieszaninę kryminału i dramatu sensacyjnego. Film ze swoja niespieszną narracją, odstaje od standardów współczesnych dreszczowców, przypominając stylistyką poważne thrillery z lat 70. Doborową obsadę uzupełniają aktorzy starszego pokolenia: Amy Ryan i Albert Finney w rolach rodziców braci. W warstwie technicznej jest wykonany bez zarzutu, ale nie oczekujmy natłoku scen akcji i wizualnego oczopląsu . Nie na tym polega siła tego dzieła. Przeraża natomiast to, jak blisko realnego świata są postacie, które obserwujemy na ekranie. Niezwykle dusznym, sugestywnym klimatem dramatu kilkorga ludzi, którzy ulegając swoim żądzom i słabościom, popadli w matnię z której usilnie próbują się wyrwać, coraz bardziej przesuwając granicę pomiędzy dobrem, a złem. Na dobrą sprawę reżyser pozostawia nas ze smutną konkluzją, iż człowiek w potrzasku jest jak dzikie zwierze, puszczają mu wszystkie hamulce moralne, odrzuca na bok wszelkie idee i zdobycze humanizmu i cywilizacji judeochrześcijańskiej, kształtowanej przez wieki i chce po prostu przetrwać, zdając się na pierwotne instynkty. Jakby tego było mało, równie silnym determinantem, popychającym nas do czynów ekstremalnych, okazuje się gniew i chęć zemsty, potężniejsza choćby od międzyludzkich więzów krwi, w teorii zdających się niezmywalnymi. Jestemy świadkami drobnego wycinka dzisiejszej Ameryki. Reżyser kreśli niepokojącą wizję jej klasy średniej, a przede wszystkim położenia podstawowej komórki społeczeństwa jaką jest rodzina i bezpośrednio związane z nią małżeństwo.

To nie jest kino przystępne dla wszystkich. Może drażnić tym, iż momentami w bohaterach odnajdziemy obicie wcale nie małych cząstek siebie, a już na pewno wzbudzi nasz niepokój. „Nim diabeł dowie się, iż nie żyjesz”, nie ułagadza rzeczywistości dla naszego komfortu, a raczej pokazuje jej najciemniejsze oblicze. Trafnie podsumowuje je cytat z jednego z drugoplanowych bohaterów tegoż widowiska, wiekowego pasera, który zdaje się mieć niejedno na sumieniu: „Świat to okrutne miejsce. Niektórzy dzięki temu robią pieniądze, inni są przez to niszczeni”.

Idź do oryginalnego materiału