"Nikt tego nie chce" Netfliksa zaskakuje w 2. sezonie, a my sprawdzamy, jak zmienił się serial – recenzja

serialowa.pl 5 godzin temu

2. sezon „Nikt tego nie chce” z Kristen Bell i Adamem Brodym jest miejscami wyraźnie inny od poprzedniego, co jedynych zmartwi, a innych mocno zdziwi – ale czy kogokolwiek zadowoli?

Nie jest tajemnicą, iż nie zaliczam się do fanek 1. sezonu „Nikt tego nie chce„. Do nowych odcinków zasiadałam już jednak bez wielkich oczekiwań, które towarzyszyły mi rok temu. Postanowiłam podejść do tematu z otwartą głową, seriale wszak potrafią dojrzewać (na przykład w 2. sezonie polubiłam „Platoniczną przyjaźń”). A Kristen Bell i Adam Brody wyglądali na nowych, stylowo jesiennych plakatach tak pięknie…

Nikt tego nie chce sezon 2 – co się zmieniło w serialu

Teraz, gdy już widziałam przedpremierowo cały dziesięcioodcinkowy 2. sezon, jestem nie tyle rozczarowana, jak poprzednio, ile zdziwiona. Mam poważne obawy, czy ta nowa odsłona romansu imprezowej blondynki i rabina spodoba się fan(k)om tak jak wcześniejsza, natomiast antyfan(k)om towarzyszyć może właśnie konsternacja. Na ileś problemów poprzedniego sezonu serial znalazł bowiem rozwiązania, ale stosuje je tak niekonsekwentnie, iż chyba najciekawiej ogląda się to właśnie z recenzenckiej, a przynajmniej zdystansowanej perspektywy, analizując, co tu się adekwatnie stało.

„Nikt tego nie chce” (Fot. Netflix)

Myślę, iż przede wszystkim stała się zmiana za kulisami. „Nikt tego nie chce” to pomysł Erin Foster, czerpiącej luźno z własnego życia. To ona prowadziła serial w 1. sezonie, wraz z Craigiem DiGregorio. I chociaż twórczyni tej produkcji przez cały czas pozostała mocno zaangażowana w kształt 2. sezonu., to obowiązki showrunnerów przejęli Jenni Konner i Bruce Eric Kaplan, znani przede wszystkim z „Dziewczyn„. Jak pogodzić wystylizowaną do przesady, dość cukierkową komedię romantyczną, jaką dostaliśmy poprzednio (nawet jeżeli mnie nie przekonała, bo deklaracje i założenia kłóciły się z tym, co faktycznie widziałam na ekranie), z dyskomfortem i wiwisekcją, do jakich przyzwyczaili nas Konner i Kaplan? Ano właśnie.

„Nikt tego nie chce” w 2. sezonie stało się dla mnie interesujące – co nie znaczy, iż aż dobre – bo miałam wrażenie, iż patrzę na walkę dwóch sprzecznych serialowych żywiołów. Efekt jest miejscami bardzo karkołomny, ale przynajmniej coś się tu wewnętrznie dzieje, jakby jedna strona koniecznie chciała zachować bajkę z zeszłego roku, a druga strona zdrapywała ten lukier i pokazywała, co kryje się pod gładką instagramową powierzchnią.

Nikt tego nie chce sezon 2 – dwie sprzeczne wizje serialu

Gdy wygrywa wygodna gładkość, dostajemy to, co w okresie 1. Czyli nieśmieszne żarty, odhaczanie kolejnych lekcji judaizmu, karykaturalną postać żydowskiej matki z marnującą się w tej roli Tovah Feldshuh, a czasem dwa w jednym, jak podczas szabatowej kolacji czy przebieranek na święto Purim. I Joanne (Bell) tak żywiołową w scenach z siostrą, Morgan (Justine Lupe), i tak jednowymiarową w scenach z ukochanym Noah (Brody), gdzie głównie chodzi o to, iż ona wciąż nie czuje w sobie nawrócenia, a on niby bez presji, ale jednak z presją, czeka, aż ona się wreszcie nawróci.

To w tych odcinkach, w których wygrywa poprzednia koncepcja serialu, wciąż słyszymy, jaki to poważny i dorosły związek, podczas gdy cały czas coś mi w tym zgrzyta. Bo w zamierzeniu chyba urocze miało być choćby to, iż Joanne i Noah postanawiają połączyć bliżej swoje życia poprzez połączenie przyjaciół, więc ciągle o tym, niczym o jakimś korporacyjnym projekcie, mówią – do tego stopnia, iż Noaha namawia przyjaciela (Miles Fowler, „Rezydenci”) na związek z Morgan, żeby bardziej się w życiu swojej dziewczyny „zakorzenić”? Wypada bardziej psychopatycznie niż uroczo.

„Nikt tego nie chce” (Fot. Netflix)

Gdy wygrywa koncepcja nowa, jest tak, jakby ktoś postanowił pokazać na ekranie wszystkie wątpliwości, które towarzyszyły mi wcześniej. Narzekałam, iż Joanne wciąż dostaje od wszystkich reprymendę za bycie sobą, a Noah zachowuje się fatalnie, a i tak jest obiektem zachwytów? Nagle po trzech pierwszych odcinkach, mocno przypominających te z 1. sezonu, wkrada się odcinek 4., gdzie walentynki okazują się szansą na rozliczenie rabina z zachowania wobec poprzednich dziewczyn. Nie powinnam być zaskoczona, wszak odcinek napisała Sarah Heyward, współscenarzystka wyjątkowego odcinka „Dziewczyn”, „Hello Kitty”.

A kiedy odcinki 5. i 6. (ten drugi współpisany przed Heyward, ale niemający siły 4.) – znów zbyt schematyczne, rozwiązujące teoretycznie trudne sprawy jakąś banalną rozmową i nastawione na wyeksponowanie słabo tu „użytych” gwiazd gościnnych (odpowiednio Leighton Meester z „Plotkary” i Seth Rogen ze „Studia”) – sugerują, iż niestety to był tylko przebłysk ciekawszego, niebojącego się pójść głębiej serialu, dostajemy serię trzech całkiem interesujących odcinków, rozbijających ten ładny i nudny obrazek (dwa napisane zostały przez Kaplana, jeden przez Konner z Megan Mazer).

Nikt tego nie chce sezon 2 – rom-com w rozpadzie

Daleko mi do twierdzenia, iż w tych mocniejszych punktach „Nikt tego nie chce” osiąga poziom „Dziewczyn” czy wzorca antyromantycznych komedii romantycznych: „You’re the Worst„. Ale przynajmniej widzimy, iż Joanne i Noah nie muszą być tacy jednowymiarowi, przycięci do wymagań gatunku, podczas gdy ten związek i każde z nich osobno ma ileś nieprzepracowanych rzeczy. Problemy nie kończą się na wrogach zewnętrznych, jak dawna dziewczyna czy autorytarna matka próbująca skłócić parę. Konwersja też stanowi tylko fragment albo symptom trudności, bo ważniejsze może być to, czemu tak oboje do tego tematu podchodzą.

„Nikt tego nie chce” (Fot. Netflix)

I właśnie tych parę odcinków – w których Noah jest egoistą i zostaje to pokazane bez wmawiania nam, iż jest idealny, Joanne walczy ze sobą, jak powinna zachować się wobec Morgan, błyskawicznie odhaczającej kolejne punkty w co najmniej problematycznych związku z Andym (Arian Moayed, „Sukcesja”), sama Morgan się miota, Esther (Jackie Tohn) też się miota, a Sasha (Timothy Simons) się martwi, iż Esther się miota, a to wszystko wybucha podczas towarzyskiej gry w trzy pary w odcinku 9. – sygnalizuje, jakim serialem „Nikt tego nie chce” mogłoby być. Oczywiście gdyby całkiem zerwało ze wstępnym założeniem, iż to romantyczna opowieść o pokrewieństwie dusz rozgrywającym się nieskazitelnych i bogatych wnętrzach lub plenerach (przy czym choćby przy ciekawszych konfliktach i wiwisekcjach akurat wnętrza i plenarny pozostają irytująco nieskazitelne i bogate).

A na to przychodzi finał, pisany przez… Foster. I tu mocno widać to wszystko, co wydaje mi się najważniejsze dla sezonu 2. Pomysłodawczyni serialu, w oczywisty sposób zaangażowana w wizję idealnego związku, stosuje stare gatunkowe sztuczki (tytuł odcinka nie bez powodu nawiązuje do „Kiedy Harry poznał Sally”), ale teraz już choćby ona nie może w stu procentach ignorować faktu, iż to finał sezonu innego niż poprzedni. W efekcie ileś rzeczy mnie tu przekonało, a ileś zupełnie nie, a cały ten finał jest miniaturą 2. sezonu, czyli hybrydy rozdartej przez sprzeczne wizje.

Nikt tego nie chce sezon 2 – komu się może spodobać

Paradoksalnie od oglądania zachęcałabym te osoby, które wcześniej były niewzruszone. Zobaczą tu ileś odpowiedzi na tamten swój sceptycyzm, mniej będą zgrzytać zębami (zwłaszcza iż z wyjątkiem Biny karykaturalny drugi plan stał się mniej karykaturalny). A jeżeli jak ja lubią przyjaźń Morgan i Sashy oraz podcastowe i pozapodcastowe dyskusje sióstr, to znajdą je i tu. Rozczarowane mogą być bardziej osoby pragnące widzieć w tym związku dalszy ciąg pięknej bajki i ignorujące w 1. sezonie, niezamierzone chyba przez Foster, sygnały problematyczności oraz okropną sztuczność tego wszystkiego. Teraz bywa brutalniej, niepięknie, ale dzięki temu, miejscami, prawdziwiej.

„Nikt tego nie chce” (Fot. Netflix)

„Nikt tego nie chce” przez cały czas mnie nie zachwyca, jest bardziej ciekawostką dowodzącą, co dzieje się przy próbie zmiany tonu, gdy poprzedni ton nie zamierza ustąpić bez walki. przez cały czas nie kibicuję specjalnie głównej parze, choćby nie wiem jak pięknie na siebie patrzyła. przez cały czas kibicuję przede wszystkim Morgan. przez cały czas twierdzą, iż za dużo tych dialogów, o których zaraz się zapomina, za dużo banalnych przemów, za dużo niepotrzebnych postaci, które pojawiają się i znikają. Ale coś ruszyło. Owszem, w dziwną stronę – taką, przez którą serial Netfliksa jest trochę pozszywanym z dwóch seriali potworem Frankensteina. Nie mogę jednak powstrzymać pewnej ciekawości, czym w takim razie może być za rok, o ile wróci.

Nikt tego nie chce – sezon 2 już dostępny na Netfliksie

Idź do oryginalnego materiału