Nigdy Cię nie zapomnę

polregion.pl 16 godzin temu

Nigdy cię nie zapomnę

Lidia Nowacka wracała do domu w rozpiętym wełnianym płaszczu, z podniszczoną torbą w ręce, w której leżały zeszyty uczniów. Cały wieczór miała spędzić na sprawdzaniu wypracowań.

Dopiero co pąki na drzewach nabrzmiały, a już teraz rozwinęły się młode listki. Przyroda budziła się pod wpływem ciepłego wiosennego słońca. Jeszcze chwila, a wszystko wokół zakwitnie.

Mijający ją ludzie witali się z Lidią życzliwie. Ona odpowiadała, uśmiechając się skromnie. Prawie wszystkim uczyła kiedyś polskiego i literatury w szkole, teraz uczyły się ich dzieci.

Była smukła jak dziewczyna, niska – z tyłu można by ją wziąć za młodą. I twarz miała przyjemną. Tylko za kogo tu wyjść? Tak też żyła sama w małym drewnianym domku na wąskiej uliczce. Dano go jej jako służbowe mieszkanie, gdy przyjechała tu z dużego miasta jakieś dwadzieścia pięć lat temu.

Miasteczko też było niewielkie, bardziej przypominające wieś niż miasto. Młodym specjalistom teraz dają mieszkania w ceglanych blokach. Ale mało kto tu przyjeżdża – ciągną ich do Warszawy czy Krakowa.

Lidia jednak przywykła do domu i nie miała serca się z nim rozstać. W wolnym czasie lubiła majsterkować w ogródku. Gdy tylko tu przybyła, nie potrafiła niczego zrobić, a teraz paliła w piecu, kopała grządki, kisiła kapustę i robiła przetwory. Życie nauczyło ją wszystkiego.

Życie…
Wtedy też była wiosna. Pod oknem akademika siedziało dwóch chłopaków i coś pisali. Nie zwróciłaby na nich uwagi, gdyby nie zaczęli się sprzeczać, jak napisać jakieś słowo. Obaj mylili się. Znudziło ją to, wychyliła się przez okno i powiedziała, jak powinno być poprawnie.

Jeden z nich gwałtownie się zorientował i poprosił, by sprawdziła całe ich pismo. Lidia wyszła, poprawiła błędy.

— Dzięki. Mieliśmy szczęście ciebie spotkać. A jak masz na imię?

— Lidia.

— A ja Marek. Zostaniesz nauczycielką? A my tu niedaleko pracujemy.

— Lepiej powiedzieć „nauczyciel” albo „pedagog” — poprawiła go.

Marek jej się spodobał. Przypominał niedźwiedzia. Przy nim czuła się bezpiecznie. Gdy się oświadczył, bez wahania przytaknęła.

Jego matce Lidia nie przypadła do gustu.

— Co ty z nią będziesz robił, książki czytać? Pewnie choćby gotować nie umie. Ojej, nabierzesz się z nią kłopotów. Mógłbyś sobie kogoś prostszego znaleźć — mamrotała, gdy Lidia wyszła.

Matka nie myliła się za bardzo. Lidia umiała ugotować tylko makaron i usmażyć jajecznicę, a i to często przypalała. Postawi garnek na gazie, a sama siada z książką. Zanurzy się w lekturze, zapomina o świecie, aż nie poczuje dymu.

Matka zrozumiała, iż z taką gospodynią syn umrze z głodu, a ona straci wszystkie garnki, więc wzięła gotowanie w swoje ręce. Lidia starała się uczyć od teściowej domowych obowiązków, a Marek próbował dorównać żonie – ubierał się schludnie, przestał kląć. Młodzi żyli więc w zgodzie.

Po roku urodził im się syn, spokojny i zrównoważony jak ojciec. Wcześnie, oczywiście. Ale potem, gdy Lidia wróciłaby do pracy, byłoby trudniej. Jak wziąć urlop macierzyński w połowie roku szkolnego? A tak – odhaczyli sprawę i już.

Teściowa coraz częściej życzyła synowi, by nie wiązał się z nieudacznikiem, nie krępując się obecności Lidi. Ta znosiła to w milczeniu. Tylko nocami skarżyła się mężowi, iż jego matka jej nie lubi.

— Ważne, iż ja cię kocham — mówił Marek i całował żonę.

Lidia ciągnęło do pracy. Gdy Tomek podrósł, postanowiła oddać go do żłobka.

— Co ty, zgubisz dziecko. Ja z nim zostanę — oświadczyła i rzuciła pracę.

Lidia była jej wdzięczna. Wieczorami do późna sprawdzała zeszyty, przygotowywała się do lekcji. Teściowa wzdychała i głośno wyrażała niezadowolenie z synowej.

Czy to wpływ matki, czy Markowi znudziło się dorastanie do żony – zaczął często znikać z domu. W jego ubraniu znów pojawił się nieład, a w rozmowie – wulgaryzmy. W łóżku choćby jej nie dotykał.

O tym, iż Marek ma kochankę, zjadliwie poinformowała teściowa. Okazała się nią ekspedientka ze sklepu – postawna, z farbowanymi na rudo włosami i mocno podkreślonymi oczami. Nie próbowała go wychowywać. Karmiła go na zabój deficytowymi produktami.

Lidia zapytała wprost, czy to prawda.

— Wybacz, ale jesteśmy zbyt różni — odparł, unikając jej wzroku.

Lidia poszła do Wydziału Oświaty, wyjaśniła sytuację i poprosiła o przeniesienie do innego miasta w województwie.

Środek roku, wszystkie etaty zajęte. Ale miejsce się znalazło. Trzy miesiące temu z małego miasteczka uciekła młoda absolwentka pedagogiki. Obiecali tam też mieszkanie. Lidia od razu się zgodziła, wzięła skierowanie, syna i wyjechała.

Stare miasteczko bardziej przypominało wieś. Służbowym mieszkaniem okazał się drewniany domek ze zniszczonym stosem drew przy rozwalającej się szopie. Pokonawszy strach i rozpacz, Lidia nauczyła się palić w piecu, kopać w ogródku i obywać się bez bieżącej wody. Zadowolony Tomek biegał po podwórku, łapał sąsiedzkie koty i chował się za krzakami porzeczek.

Marek regularnie płacił alimenty, ale nigdy nie przyjechał zobaczyć syna. Ożenił się z ekspedientką, która urodziła mu dwie córki.

Po szkole Tomek wyjechał do wojewódzkiego miasta, poszedł na studia. Na początku mieszkał u ojca. Narzekał, iż ciasno, iż siostry dokuczliwe. Żwawa ekspedientka nie dogadała się z teściową. Kłócili się tak, iż sąsiedzi stukali w ściany. Marek zaproponował matce, by się wyprowadziła do małego mieszkania żony. Od tamtej pory nie pokazywała się u młodych.

Najpierw syn przyjeżdżał na wakacje do Lidi. Za każdym razem, gdy przekraczał próg, wstrząsał nią jego podobieństwo do ojca. W domu robiło się nagle ciasno i ciemno. Teraz pracował jako główny inżynier w fabryce, ożenił się, urlopy spędzał nad Bałtykiem lub za granicą. Żyje, zdrowy, no i dobrze.Któregoś dnia syn powiedział jej, iż czas już sprzedać stary dom, ale Lidia tylko pokręciła głową, bo choć życie zabrało jej tak wiele, to w tych ścianach wciąż trwało ciepło ostatnich lat jej szczęścia.

Idź do oryginalnego materiału