Każde pokolenie ma własny czas – ale czy tak, jak w piosence – każde z nich może zmienić świat? Nie od dziś wiadomo, iż dorastanie – z pierwszymi sympatiami, miłosnymi zawodami i innymi adekwatnymi sobie bolączkami – to prawdopodobnie najbardziej wyeksploatowany przez popkulturę okres życia. Jedni w produkcjach spod szyldu coming-of-age poszukują identyfikacji, a w perypetiach bohaterów – ukojenia dla własnych problemów. Przez innych przemawia z kolei nostalgia; słodko-gorzkie wspomnienie czasu, który już nie wróci. Jednak to, co nie ulega wątpliwości, to iż każda dekada stawia przed wchodzącymi w dorosłość również szereg nowych dylematów.
W Korei Południowej schyłku lat 80. był to brak perspektyw w posttransformacyjnej rzeczywistości, napędzanej przez galopujący kapitalizm na początku nowego millenium – próba odnalezienia się w dobie rozpadu tradycyjnych ról płciowych. Dzisiaj natomiast dorastanie w wysoko zurbanizowanym społeczeństwie tego kraju naznaczone jest kryzysem demograficznym, wszechogarniającą presją sukcesu czy patologiami coraz bardziej konkurencyjnego rynku pracy. Nastroje te doskonale chwyta kino, które od połowy lat 60. po dziś dzień opowiada o doświadczeniach młodych Koreańczyków z pełną pasji czułością, łącząc indywidualną wrażliwość z przenikliwym komentarzem społecznym.
Youth movies
Tuż po zakończeniu wojny koreańskiej, branża filmowa na Południu stanęła przed wyzwaniem odbudowy po ponad trzydziestu latach japońskiej okupacji. Korzystne ustawodawstwo, ukierunkowane na stymulowanie rodzimej produkcji sprawiło, iż w kinach zaczęło pojawiać się coraz więcej obrazów – od typowo propagandowych, naznaczonych antykomunistyczną retoryką, po przykłady bardziej komercyjnych gatunków, takie jak melodramaty, filmy kostiumowe czy komedie.
Lecz z czasem, w hermetycznym krajobrazie koreańskiego przemysłu filmowego, coraz bardziej odczuwalny stawał się brak głosu młodego pokolenia – nietkniętego wojenną traumą, rozczarowanego w równym stopniu dawnymi konfucjańskiej wartościami, co reżimem Parka Chung-hee. Z ratunkiem na ten stan rzeczy pospieszyło kino. W gatunkowym szaleństwie złotej ery kina koreańskiego, tuż po sukcesie Barefooted young (1964), wykształciła się wręcz osobna kategoria „młodzieżowych filmów”. O ile początkowo większość z tych produkcji była głównie adaptacjami japońskich powieści taiyozoku lub lokalnymi wersjami Buntownika bez powodu, o tyle w dalszym ciągu zdołała przyciągnąć do kin rzeszę widzów. Fenomen ten okazał się wręcz do tego stopnia sukcesem, iż swego czasu producenci celowo umieszczali w tytułach nawiązania do młodości, choćby wtedy, gdy sama fabuła dotyczyła zupełnie innych tematów.
Z kolei w drugiej połowie lat 70., pod wpływem nasilającej się liczby protestów studenckich, młodzież stała się w oczach władzy grupą szczególnie podejrzaną. Reżim, upatrując w niej najbardziej „wywrotowego” pierwiastka społeczeństwa, poddawał cenzurze choćby produkcje, które traktowały o najbardziej przyziemnych przeżyciach młodych dorosłych. Taki los spotkał choćby March of fools (1975) – kultową komedię Ha Gil-jonga, z której pierwotnie wycięto niemal trzydzieści minut materiału. Jej bohaterowie, studenci filozofii, spędzają czas na randkach w ciemno i ucieczkach przed policją obyczajową, szukając w tych chwilach namiastki wolności i eskapizmu od ponurej codzienności dyktatury, w której przyszło im żyć.
Tańcząc na rusztowaniu – Chilsu i mansu
Gdy w 1988 roku na kinowe ekrany wchodził debiut Parka Kwang-su, dało się już odczuć pierwszy powiew politycznych przemian. Fala reform, złagodzenie cenzury, zamieszanie wokół letnich igrzysk olimpijskich w Seulu – to wszystko stworzyło podatny grunt pod powstanie jednego z pionierskich obrazów pierwszej Koreańskiej Nowej Fali. „Nie godzę się na bycie policzkowanym w naszej nowej erze demokracji” – mówi butnie Chilsu w jednej ze scen, wyrażając tym samym przewodnią myśl nowej epoki. Sama kwestia wypada jednak humorystycznie; nietrudno bowiem dostrzec stojącą za tymi słowami przewrotną ironię.
fot. „Chilsu i Mansu” / materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć SmakówBo choć społeczeństwa nie ciemięży już dyktatorski but, podziały klasowe mają się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Najlepiej wie o tym para tytułowych bohaterów Chilsu i Mansu – dwójka przyjaciół, na co dzień pracująca jako malarze billboardów. Pewny siebie, wygadany Chilsu stara się o względy kasjerki z Burgera, w międzyczasie snując własny amerykański sen o wyjeździe do brata w Miami Beach. Z kolei na życie starszego Mansu cieniem kładzie się postać ojca – więźnia politycznego, którego ze względu na wyrok nie widział od ponad 30 lat.
Debiutancki obraz Kwang-su – choć niepozbawiony poważnych tonów – utrzymany jest głównie w konwencji humorystycznego buddy movie z elementami realizmu społecznego. Zachłyśnięcie amerykańską popkulturą bije tu z każdego centymetra kadru: od zdobiących ulice, barwnych plakatów filmowych, przez dżinsowe kurtki i koszulki z flagą Stanów Zjednoczonych, po próby zaimponowania sympatii znajomością języka angielskiego. Pod wieloma względami zdaje się to nieco przypominać pejzaż posttransformacyjnej Polski lat 90. – z jednej strony zawieszonej w tożsamościowym limbo, zaś z drugiej bezkrytycznie zapatrzonej w zachodnie obietnice dobrobytu.
Jednak skumulowana frustracja bohaterów wobec braku perspektyw na awans i lepsze życie znajduje swoje ujście w sekwencji finałowej, gdy podczas pracy nad wielkoformatową reklamą whiskey Chilsu i Mansu zaczynają wykrzykiwać z rusztowania wszystkie przemilczane dotąd żale. Ich spontaniczny, emocjonalny wybuch zostaje jednak mylnie uznany za rodzaj demonstracji politycznej. Fala absurdalnych wydarzeń, które następują później możemy wprost odczytywać jako metaforę uciszania głosu klasy robotniczej przez władzę. W braku szans na porozumienie ludzi ze skrajnych szczebli drabiny społecznej wyraźnie pobrzmiewa dziedzictwo robotniczego ruchu Minjung, który w latach 80. stanowił jeden z filarów koreańskiej walki o demokrację. Sam Kwang-su będzie konsekwentnie powracał do tych tematów także w swojej późniejszej twórczości – między innymi w filmach Black Republic (1990) czy Iskra młodości (1995).
Krokodyla daj mi luby – My Sassy Girl
Jednak czymże byłoby dorastanie bez doświadczenia pierwszej miłości? W panteonie koreańskiego coming-of-age nie brakuje komedii romantycznych, choć tylko jedna z nich całkowicie rozbiła bank, podbijając nie tylko rodzimy box office, ale również rynek japoński, hongkoński czy chiński – w postaci niemal dziesięciu milionów spiraconych kopii DVD. Sam film doczekał się także kilku wersji serialowych, a także amerykańskiego remake’u (choć kazus Oldboya uczy, iż w tej kwestii zdecydowanie lepiej zaufać oryginałom). Mowa oczywiście o My Sassy Girl (2001) – kultowym rom-comie w reżyseriii Kwak Jae-younga, będącym świeżym spojrzeniem na zmienną dynamikę relacji damsko-męskich w dobie gwałtownie postępującej modernizacji.
fot. „My Sassy Girl” / materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć SmakówTa oparta na serii autentycznych wpisów blogowych z wczesnych lat 2000. historia, stanowi zapis relacji naiwnego i nieco nierozgarniętego studenta Gyeon-woo z tytułową niepokorną Dziewczyną (w filmie nie poznajemy jej imienia). Przypadkowe spotkanie na peronie metra, gdy główny bohater ratuje pijaną młodą kobietę przed wpadnięciem pod koła pociągu daje początek nieprzewidywalnej, barwnej znajomości, która postawi cały jego dotychczasowy świat na głowie. I to dosłownie – w końcu nie każde zauroczenie grozi efektem ubocznym w postaci kilku pobytów w areszcie czy serią nowych siniaków.
Zasadniczą część swojej siły film Kwak Jae-younga czerpie z zabiegu odwrócenia stereotypowych ról płciowych. W tym kontekście My Sassy girl umiejętnie wykorzystuje popularny w kinie klasycznym trop battle of sexes, opierający się na zestawieniu ze sobą dwóch kontrastujących charakterów – na ogół silnej, dominującej postaci kobiecej i łagodnego uległego mężczyzny, którzy poprzez „ścieranie się” ze sobą stopniowo dorastają do własnych uczuć. Kwak dodatkowo wzbogaca ten schemat o elementy slapsticku, wykorzystując do tego absurdalny komizm sytuacyjny i całą masę fizycznych gagów.
fot. „My Sassy Girl” / materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć SmakówWyemancypowana, charakterna główna bohaterka My Sassy Girl stanowi zaprzeczenie wszystkich obecnych w rodzimej kulturze wzorców, choć nie brakuje jej przy tym typowego rom-comowego uroku. W kontrze do ułożonej, gotowej do poświęceń konfucjańskiej żony i matki jest głośna, spontaniczna, nie stroni się od alkoholu czy dobrej imprezy. Bywa impulsywna, agresywna, a zarazem niezwykle sprawcza – tak jak w scenie, gdy otwarcie sprzeciwia się wykorzystywaniu młodych dziewczyn przez ich starszych sponsorów. Postać Dziewczyny trudno jednak odczytywać wyłącznie w kategoriach feministycznych. Finalnie dowiadujemy się, iż jej niestandardowe zachowanie było w dużej mierze podyktowane trudnym doświadczeniem z przeszłości. Należałoby więc postrzegać ją raczej jako sposób na oswojenie lęku wobec gwałtownej zmiany społecznej zachodzącej w Korei – tej samej, która przyniosła rosnącą obecność kobiet w przestrzeni publicznej i na stanowiskach kierowniczych. Tendencja ta znalazła zresztą swoje odbicie również w innych gatunkach epoki, na przykład w parodystycznych filmach gangsterskich, gdzie silne bohaterki zaczęły dominować nad męskimi protagonistami.
Nie ulega wątpliwości, iż oglądany dziś kultowy koreański rom-com w wielu aspektach zdążył się już nieco zestarzeć. Choć większość gagów jest równie celna i rozbrajająca, co 20 lat temu, w tej chwili film Kwak Jae-younga mógłby narazić się na zarzuty o normalizację toksycznej relacji, nierealnych wymagań wobec partnera czy bagatelizowania przemocy wobec mężczyzn. Wydaje się jednak, iż takie odczytanie byłoby zbyt powierzchowne. My Sassy Girl, w typowy dla Nowego Kina Koreańskiego sposób, bawi się konwencją i traktuje gatunek jako zaledwie pewien punkt wyjścia do dalszych autorskich eksperymentów. Obok elementów klasycznej komedii romantycznej pojawiają się tu sceny jakby żywcem wyjęte z kina akcji czy wstawki rodem z science fiction. Finał natomiast niespodziewanie skręca w stronę melodramatu, zachęcając widza, by spojrzał na wcześniejsze perypetie bohaterów z przymrużeniem oka – ale i ze sporą dozą empatii.
Krajobraz po bitwie – Czas się ogarnąć (2024)
Młodzi Koreańczycy wielokrotnie mierzyli się na ekranie z wewnętrznymi uwarunkowaniami systemowymi determinującymi ich codzienność: od zawiłościrelacji romantycznych po trud zbudowania własnej tożsamości w dobie politycznych czy gospodarczych transformacji. Dopiero niedawno jednak kino coming-of-age zaczęło wchodzić w dialog także z wizerunkiem Korei, ukształtowanym przez oddziaływanie hallyu na Zachodzie. Jedną z kwestii, które pozostawały w tym kontekście z pewnością przemilczane, jest ciemna strony k-popowej branży muzycznej, przez lata uznawanej wręcz za naczelny towar eksportowy koreańskiej kultury.
Z ów mitem systemu celebryckiego śmiało rozprawia się Namkoong Sun w filmie Czas się ogarnąć (2024). Śledzimy w nim losy trzech niedoszłych idoli – Sarang, Sumin i TaeHee – niegdyś członków grup k-popowych, którzy w tej chwili zrezygnowali z dalszej kariery. I nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie fakt, iż na przymusowej „emeryturze” nasi bohaterowie wylądowali w wieku zaledwie dwudziestu paru lat. Po „5 minutach sławy” została im trauma, zaburzenia odżywienia i uraz psychiczny na całe życie. Teraz próbują odnaleźć siebie i resztki straconej młodości podczas wycieczki na wyspę Jeju.
fot. „Czas się ogarnąć” / materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć SmakówOpowieść Namkoong Sun utrzymana jest w spokojnym, medytacyjnym rytmie; pozbawionym dramaturgicznych zwrotów, które mogłyby zszokować czy emocjonalnie rozbroić widza. Oszczędność środków formalnych nie szkodzi jednak wymowie filmu, który z powodzeniem obnaża toksyczność mechanizmów, rządzących koreańskiego przemysłem muzycznym. Uwikłani w niego młodzi ludzie – zamiast otrzymywać za swoją pracę regularne wynagrodzenie – często toną w długach, zaciągniętych w młodym wieku na poczet rozwoju przyszłej kariery. W jednej ze scen, gdy bohaterowie pomagają gospodarzowi przy zbiorach mandarynek Sarang wprost przyznaje, iż właśnie dostała pierwszą w życiu wypłatę.
Największym grzechem k-popowej branży jest nie tyle trzymanie nastolatków pod kloszem, z dala od prawdziwego życia, a konkretne strategie fizycznych i psychicznych nadużyć. W rozmowie z dawną fanką zespołu, Sumin zdradza, iż ceną za możliwość regularnych występów wokalistek w skąpych przeseksualizowanych strojach było sztuczne wstrzymywanie okresu lekami antykoncepcyjnymi. Nad trójką znajomych nieustannie unoszą się także duchy bliskich, dla których presja okazała się nie do zniesienia.
Prawdopodobnie najciekawszym zabiegiem wykorzystanym w Czas się ogarnąć jest decyzja reżyserki o usunięciu przemocy z centrum kadru; o nadużyciach, których w przeszłości doświadczali nasi bohaterowi czy tragicznych konsekwencjach tychże dowiadujemy się głównie z rozmów czy bezpośrednich wypowiedzi przetrwańców. Można by wobec tego dywagować czy przekaz filmu nie byłby silniejszy, gdyby widz został bezpośrednio skonfrontowany z poruszaną problematyką. Jednak w odniesieniu do k-popu – branży opierającej swój sukces na aspektach wizualnych – jawi się to jako świadomy gest oporu. Cukierkowej rzeczywistości barwnych teledysków, strojów czy wystudiowanych choreografii zostaje przeciwstawiona proza niedoskonałej codzienności – z nowymi wyzwaniami, ale również małymi radościami.
*
Na przestrzeni lat motyw młodości i wchodzenia w dorosłość należał do najchętniej podejmowanych tematów w koreańskim kinie. Każdy z twórców poszukiwał własnego filmowego języka, by oddać tę charakterystyczną, towarzyszącą młodym ludziom mieszaninę emocji – lęku, niepewności, idealizmu i nadziei. Prezentowana w ramach 19. Festiwalu Pięciu Smaków sekcja K-Youth stanowi doskonałą okazję, by zanurzyć się w świecie koreańskiego coming-of-age i przekonać się, jak wiele doświadczeń obecnych w Chilsu i Mansu, My Sassy Girl czy Czas się ogarnąć ma wymiar uniwersalny – oraz jak wiele z nich wciąż pozostaje nam bliskich.
korekta: Anna Czerwińska, Daniel Łojko
Bibliografia:
- Meiresonne B., Hallyuwood: The Ultimate Guide to Korean Cinema, Workman Publishing Company, 2025.
- Paquet, D. New Korean Cinema: Breaking the Waves. London: Wallflower Press, 2009.
- Paquet D, Seoul Mates: KOREA’S ROMANTIC COMEDIES TAKE A SASSY TURN, Film Comment, NOV/DEC 2004.
Tekst powstał w ramach współpracy z Festiwalem Filmów Azjatyckich Pięć Smaków.















