Nieznośny ciężar geniuszu. Brian Wilson za sukces zapłacił wysoką cenę

polityka.pl 4 tygodni temu
Zdjęcie: Erik Kabik Photography / MPI / Capital pictures / Forum


Nie żyje Brian Wilson. W muzyce popularnej człowiek, który dotarł tak wysoko, jak tylko można – i zapłacił za to równie wysoką cenę. W mitologii rocka Brian Wilson był Johnem Lennonem, a może zarazem też Paulem McCartneyem z drugiej strony globu. W historii muzyki był tym, który z domowej wojny zespołów toczącej się w latach 60. na brytyjskim rynku muzycznym zrobił wojnę światową.

Zaczęło się jak u The Beatles: kalifornijscy The Beach Boys, różniący się tym, iż założyli tę grupę trzej bracia (Brian, Dennis i Carl) wspólnie z kuzynem (Mike Love) i sąsiadem (Al Jardine), podbili dość lekkim i modnym repertuarem w stylu surf listy bestsellerów. Aż po kilku latach przyszły większe ambicje i w podobnym okresie, już po triumfalnym tournée w Ameryce, Beatles wydali „Rubber Soul”, a wcześniej Beach Boys – „The Beach Boys Today”.

Grupa Wilsona w ciągu kilku miesięcy przebiła Beatlesów albumem „Pet Sounds”, tamci w trzy miesiące zrewanżowali się albumem „Revolver”. Sytuacja wyglądała patowo: w obozie The Beach Boys słuchano i fascynowano się The Beatles, w Wielkiej Brytanii powszechny był zachwyt psychodelicznym brzmieniem „Pet Sounds”. Doceniali je fani Beatlesów, brytyjski „Melody Maker” uznał oba albumy za płyty 1966 r. A Paul McCartney mówił, iż płyta The Beach Boys to jego ulubiony album wszech czasów.

Czytaj też: Gwiazdy lat 90. przeżywają drugą młodość. To nowe pokolenie muzycznych dinozaurów?

Syndrom Chrystusa

Efekt był taki, iż z inspiracji Kalifornijczykami Beatlesi zaczęli tworzyć swoje epokowe dzieło: „Sgt.

Idź do oryginalnego materiału