Hideo Kojima. Człowiek-legenda od lat polaryzujący graczy. W oczach jednych to wizjoner, w innych – przereklamowany megaloman, przypisujący sobie wszelkie zasługi tworzonych przez siebie gier. Nie słyszałam o innej postaci, która podobny sposób dzieliłaby społeczność graczy. Przyznać jednak trzeba, iż niezależnie od tego, jak oceniać jego plenerowe opowieści o kurierze z bobasem pod pachą, nie sposób odmówić mu wkładu w rozwój zagmatwanych i wciągających scenariuszy. Kolejne odsłony historii Solidnego Wunsza rozpalały graczy do czerwoności i do dziś są obecne w ich pamięci.
Co jednak mogło zrobić Konami po pozbyciu się swojej kury znoszącej złote jaja? Przerobienie nanomaszyn na automaty pachinko nie przyniosło oczekiwanego efektu. Remake trzeciej części też został zapowiedziany stosunkowo niedawno. Pozostało więc lekkie przyszpachlowanie kolekcji złotych przebojów i liczenie na to, iż gracze nie zorientują się, iż Japończycy próbują nabić ich w butelkę.
"Metal Gear Solid: Master Collection vol. 1" zapowiadało się na papierze całkiem przyzwoicie. Obiecywane 1080p przy jednoczesnym zachowaniu stabilnych 60 klatek na sekundę wzbudzało wśród społeczności duży entuzjazm. Niestety, rzeczywistość okazała się zgoła inna, a efekt przypomina pudrowanie i polewanie perfumami lekko gnijącego już truposza. Od razu podkreślę, iż nie odnoszę się do oceny samych tytułów, które darzę wielką estymą, a jedynie do jakości samego remastera.
Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się błyszczeć niczym lampki na choince. W zestawie otrzymujemy aż pięć gier. Oprócz klasycznej plejkowej trylogii dostaliśmy również wydane pierwotnie na komputery MSX2 "Metal Gear" oraz "Metal Gear 2: Solid Snake". Ponadto, w materiałach bonusowych dorzucono nam NES-ową wersję pierwszej gry z serii oraz obśmiewane wielokrotnie przez samego Kojimę niekanoniczne "Snake’s Revenge".
Pomimo całkiem dużego zestawu można zastanowić się nad ostatecznym doborem tytułów. Skoro "jedyneczkę" kończymy na "Metal Gear Solid 3: Snake Eater", zakładam, iż potencjalna kolekcja numer dwa rozpocznie się od "Metal Gear Acid" i stopniowo przesuwać się będzie w górę. Szanse na to, iż dane nam będzie zagrać w Gamecubowe "Metal Gear Solid: The Twin Snakes" lub wyciągnięte prosto z Game Boy Color "Metal Gear: Ghost Babel" są więc niemal równe zeru. A szkoda, bo jak robić "Master Collection", to wypadałoby podejść do tematu z przytupem i zestawem fajerwerków.
Momentami trudno odnaleźć się w tym całym rozgardiaszu, gdyż mądre, japońskie głowy nie pomyślały o tym, żeby zebrać te wszystkie gry w jednego, wybieralnego huba. Zamiast tego, będziemy przełączać się między aplikacjami, przeklikiwując w nieskończoność przez kolejne menusy. A te pełne są różnych wersji konkretnych tytułów (coś dla fanów zarówno wersji PAL, jak i NTSC), scenariuszy, cyfrowych ścieżek dźwiękowych. Na deser zaoferowano tzw. Master Booki, które w telegraficznym skrócie przedstawiają fabułę poszczególnych gier.
Jeśli nie wybrzmiało to do tej pory, to napiszę wprost. Konami poszło po linii najmniejszego oporu i bez wahania zdecydowało się na wypuszczenie mocno leniwych portów swoich szlagierów. Już nie wspomnę o tu i ówdzie pojawiających się odniesieniach do "Metal Gear Solid HD Collection", co nasuwa podejrzenia, iż ktoś nie był najostrzejszą kredką w piórniku i zapomniał podmienić plansze promujące stare wydania na coś nowego.
"Metal Gear Solid" wciąż prezentowany jest w przestarzałym już formacie 4:3. Piksele dają się we znaki, a za brak wygładzenia bądź przeskalowania tekstur ktoś powinien dostać po łapach. Z większą sympatią wspominam edycję tej gry wydaną na PSP w wersji PSX Classics. Niestety, przeniesienie pierwszego Solida na duże odbiorniki nie służy tej grze.
Czy coś zmieniło się w kontekście "Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty" oraz "Metal Gear Solid 3: Snake Eater"? Niespecjalnie wiele. To wciąż te same wersje gier, z którymi mieliśmy do czynienia za czasów Playstation 3. Pomimo obiecywanych 1080p rozdzielczość zamyka się na 720p. Konami jak zwykle się nie popisało i chęć zgarnięcia poklasku niskim nakładem kosztów powinno odbić się firmie czkawką.
Nie liczyłabym jednak na taki obrót wydarzeń. Powiewające wszędzie czerwone flagi raczej nie zniechęcą fanów serii. A to chyba do nich przede wszystkim kierowana jest ta kolekcja. Sama podchodziłam do zapowiedzi kolejnych remasterów z wielkim entuzjazmem i krytyka wypływająca przed premierą nie była w stanie zniechęcić mnie do finalnego produktu. Wszystko przez to, jak bardzo cenię sobie świat wykreowany przez Kojimę i bohaterów wypuszczonych spod jego ręki. Co natomiast z osobami niezaznajomionymi z marką? Spójrzmy prawdzie w oczy – stanowić one będą zdecydowaną mniejszość w finansowaniu dziwnych poczynań Konami. Z pewnością nie są też docelowymi odbiorcami tego zestawu.
Co jednak mogło zrobić Konami po pozbyciu się swojej kury znoszącej złote jaja? Przerobienie nanomaszyn na automaty pachinko nie przyniosło oczekiwanego efektu. Remake trzeciej części też został zapowiedziany stosunkowo niedawno. Pozostało więc lekkie przyszpachlowanie kolekcji złotych przebojów i liczenie na to, iż gracze nie zorientują się, iż Japończycy próbują nabić ich w butelkę.
"Metal Gear Solid: Master Collection vol. 1" zapowiadało się na papierze całkiem przyzwoicie. Obiecywane 1080p przy jednoczesnym zachowaniu stabilnych 60 klatek na sekundę wzbudzało wśród społeczności duży entuzjazm. Niestety, rzeczywistość okazała się zgoła inna, a efekt przypomina pudrowanie i polewanie perfumami lekko gnijącego już truposza. Od razu podkreślę, iż nie odnoszę się do oceny samych tytułów, które darzę wielką estymą, a jedynie do jakości samego remastera.
Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się błyszczeć niczym lampki na choince. W zestawie otrzymujemy aż pięć gier. Oprócz klasycznej plejkowej trylogii dostaliśmy również wydane pierwotnie na komputery MSX2 "Metal Gear" oraz "Metal Gear 2: Solid Snake". Ponadto, w materiałach bonusowych dorzucono nam NES-ową wersję pierwszej gry z serii oraz obśmiewane wielokrotnie przez samego Kojimę niekanoniczne "Snake’s Revenge".
Pomimo całkiem dużego zestawu można zastanowić się nad ostatecznym doborem tytułów. Skoro "jedyneczkę" kończymy na "Metal Gear Solid 3: Snake Eater", zakładam, iż potencjalna kolekcja numer dwa rozpocznie się od "Metal Gear Acid" i stopniowo przesuwać się będzie w górę. Szanse na to, iż dane nam będzie zagrać w Gamecubowe "Metal Gear Solid: The Twin Snakes" lub wyciągnięte prosto z Game Boy Color "Metal Gear: Ghost Babel" są więc niemal równe zeru. A szkoda, bo jak robić "Master Collection", to wypadałoby podejść do tematu z przytupem i zestawem fajerwerków.
Momentami trudno odnaleźć się w tym całym rozgardiaszu, gdyż mądre, japońskie głowy nie pomyślały o tym, żeby zebrać te wszystkie gry w jednego, wybieralnego huba. Zamiast tego, będziemy przełączać się między aplikacjami, przeklikiwując w nieskończoność przez kolejne menusy. A te pełne są różnych wersji konkretnych tytułów (coś dla fanów zarówno wersji PAL, jak i NTSC), scenariuszy, cyfrowych ścieżek dźwiękowych. Na deser zaoferowano tzw. Master Booki, które w telegraficznym skrócie przedstawiają fabułę poszczególnych gier.
Jeśli nie wybrzmiało to do tej pory, to napiszę wprost. Konami poszło po linii najmniejszego oporu i bez wahania zdecydowało się na wypuszczenie mocno leniwych portów swoich szlagierów. Już nie wspomnę o tu i ówdzie pojawiających się odniesieniach do "Metal Gear Solid HD Collection", co nasuwa podejrzenia, iż ktoś nie był najostrzejszą kredką w piórniku i zapomniał podmienić plansze promujące stare wydania na coś nowego.
"Metal Gear Solid" wciąż prezentowany jest w przestarzałym już formacie 4:3. Piksele dają się we znaki, a za brak wygładzenia bądź przeskalowania tekstur ktoś powinien dostać po łapach. Z większą sympatią wspominam edycję tej gry wydaną na PSP w wersji PSX Classics. Niestety, przeniesienie pierwszego Solida na duże odbiorniki nie służy tej grze.
Czy coś zmieniło się w kontekście "Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty" oraz "Metal Gear Solid 3: Snake Eater"? Niespecjalnie wiele. To wciąż te same wersje gier, z którymi mieliśmy do czynienia za czasów Playstation 3. Pomimo obiecywanych 1080p rozdzielczość zamyka się na 720p. Konami jak zwykle się nie popisało i chęć zgarnięcia poklasku niskim nakładem kosztów powinno odbić się firmie czkawką.
Nie liczyłabym jednak na taki obrót wydarzeń. Powiewające wszędzie czerwone flagi raczej nie zniechęcą fanów serii. A to chyba do nich przede wszystkim kierowana jest ta kolekcja. Sama podchodziłam do zapowiedzi kolejnych remasterów z wielkim entuzjazmem i krytyka wypływająca przed premierą nie była w stanie zniechęcić mnie do finalnego produktu. Wszystko przez to, jak bardzo cenię sobie świat wykreowany przez Kojimę i bohaterów wypuszczonych spod jego ręki. Co natomiast z osobami niezaznajomionymi z marką? Spójrzmy prawdzie w oczy – stanowić one będą zdecydowaną mniejszość w finansowaniu dziwnych poczynań Konami. Z pewnością nie są też docelowymi odbiorcami tego zestawu.